Sylwetka Gregga Popovicha. Był najdłużej pracującym szkoleniowcem w amerykańskim sporcie. Dziennikarze bali się go i uwielbiali jednocześnie, zawodnicy traktowali jak ojca, rywale wyłącznie szanowali. Gregg Popovich ma najwięcej zwycięstw spośród wszystkich trenerów, którzy przewinęli się przez NBA. Kolejnych nie będzie. Słynny szkoleniowiec, z powodu problemów ze zdrowiem, powiedział: dość. Nigdy nie był wielkim koszykarzem. Grywał w szkole, grywał w wojsku, był nawet kapitanem reprezentacji amerykańskich sił zbrojnych, ale bardziej od ewentualnej kariery w NBA interesowały go relacje USA ze Związkiem Radzieckim i... szpiegostwo. Nie został jednak ani dyplomatą, ani agentem CIA. Po skończeniu wysługi powierzono mu funkcję asystenta trenera dawnej drużyny uniwersyteckiej. Działał tam przez sześć lat, po czym objął stanowisko pierwszego szkoleniowca mało prestiżowej uczelni Pomona-Pitzer. Ot, peryferie koszykówki akademickiej. Po nie najlepszym początku (dwa wygrane mecze w debiutanckim sezonie), w ciągu kilku lat doprowadził jednak zespół do pierwszego od ponad pół wieku tytułu mistrzowskiego. I nie, nie zrobił tego w filmowym stylu, efektownymi przemówieniami trafiając do głów bandy chłystków. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Stworzył listę licealnych trenerów z okolicy, po czym dzwonił, dzwonił i jeszcze raz dzwonił... Szukał chłopców na tyle bystrych i na tyle dobrych w koszykówkę, by pasowali do Pomona-Pitzer, jednocześnie nie za dobrych, żeby nikt nie zwinął mu ich sprzed nosa. – Poświęcał czas na coś, czego nie chciało się robić większości trenerów na tym poziomie – tłumaczy Steven Koblik, nauczyciel historii, wieloletni przyjaciel Popovicha. – Wisiał na telefonie co wieczór. W 1986 roku obiecujący szkoleniowiec trafił na krótki staż do Larry’ego Browna, prowadzącego wówczas uniwersytecki zespół z Kansas. Jego etyka pracy i wiedza o koszykówce spodobały się Brownowi na tyle, że gdy ten dwa lata później trafił do San Antonio Spurs, wziął „Popa” ze sobą. Panowie współpracowali przez cztery sezony, aż Brown – wraz z całym sztabem – został zwolniony w trakcie rozgrywek. Wtedy ich drogi się rozeszły: doświadczony trener szybko znalazł pracę w Los Angeles, a wkraczający dopiero do wielkiej koszykówki Popovich na chwilę zaczepił się w Golden State Warriors. Pracę z Donem Nelsonem do dziś wspomina jednak jako „jedno z najważniejszych doświadczeń w karierze”. ***W 1994 roku w San Antonio Spurs doszło do zmiany właściciela. Peter Holt, wraz z grupą inwestorów, odkupił klub od Reda McCombsa, zapowiadając „nowy start” dla organizacji, której nigdy nie udało się choćby zbliżyć do mistrzostwa NBA. Popovich zareagował szybko: zakochany w Teksasie, z CV pod pachą pognał do siedziby klubu. Wizja przyszłości organizacji przedstawiona przez ambitnego szkoleniowca tak zachwyciła Holta, że ten powierzył mu funkcję... wiceprezydenta ds. operacji koszykarskich i rolę dyrektora sportowego zespołu. Prestiżowo, z dużą pensją, ale gdzieś obok trenerskich ambicji 45-latka z East Chicago. Nowa rola dawała jednak ogromne możliwości. Możliwości, z których Popovich niedługo potem skwapliwie skorzystał. Konkretnie: dwa lata później. Bob Hill, ówczesny trener, rozpoczął sezon 1996/1997 z bilansem 3:15. To, plus poważna kontuzja lidera zespołu, środkowego Davida Robinsona, sprawiły, że sezon uznano za skończony. „Pop” zwolnił więc Hilla, a pierwszym szkoleniowcem mianował... siebie. Media były skonfundowane, a kibice oburzeni na tyle, że wygwizdali go przy pierwszej okazji. Na nic zdały się tłumaczenia, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Tym bardziej, że wcale takim nie było.Na osłodę po fatalnym sezonie, zakończonym bilansem 20:62, Spurs wylosowali pierwszy numer w drafcie. Wykorzystano go na Tima Duncana – podkoszowego z Wysp Dziewiczych, który z Davidem Robinsonem stworzył jeden z najlepszych duetów w historii koszykówki. Trudno o bardziej adekwatny przydomek niż ten nadany im przez dziennikarzy: to były „Dwie Wieże”. Już w drugim sezonie wspólnej gry, Duncan i Robinson sięgnęli po mistrzostwo NBA. W finale, w serii do czterech zwycięstw, dość łatwo (4:1) pokonali New York Knicks. – Miałem szczęście, że trafiłem na Duncana. Gdyby nie on, dziś jeździłbym gdzieś po Ameryce, trenując nie wiadomo kogo, w piwnej lidze, gruby i zmęczony – wyznał Popovich w 2016 roku, gdy jeden z najlepszych koszykarzy w historii kończył karierę. ***Kibice, wcześniej głośno artykułujący niechęć do Popovicha, szybko go pokochali. On sam wykazywał się zresztą nie tylko jako trener, ale też wybitny scout (choć tu nie sposób nie docenić również zasług R.C. Buforda). W 1999 roku z 57. numerem w drafcie wybrał szerzej nieznanego Argentyńczyka Manu Ginobiliego (dołączył do zespołu trzy lata później), a w 2001 jako 28. do Teksasu trafił francuski rozgrywający Tony Parker – obaj stali się głównymi architektami późniejszych sukcesów „Ostróg”, talenty obu umknęły uwadze wszystkich innych zespołów. Ale nie Popovichowi. Spurs mistrzostwo zdobywali jeszcze w 2003, 2005, 2007 i 2014 roku, w czym udział mieli – poza Duncanem, Robinsonem (do 2003), Parkerem i Ginobilim – gracze zwykle niechciany nigdzie indziej. Patty Mills błąkał się po Chinach i Australii, Danny’ego Greena „wyciągnięto” ze Słowenii, Fabricio Oberto z Hiszpanii, a Boris Diaw czy Stephen Jackson chcieli powoli kończyć swoje kariery. Wszyscy oni w San Antonio Spurs odnaleźli swoje miejsce i pełnili ważne role w systemie, dzięki któremu po 23 latach na stanowisku trenera „Pop” może założyć na palce pięć mistrzowskich pierścieni. ***San Antonio Spurs to przede wszystkim wielka rodzina. Najważniejsi gracze zespołu byli jej częścią od początku do końca swoich karier (wyjątkiem Tony Parker, dziś w Charlotte Hornets), często zgadzając się na niższe kontrakty i życie z dala od blichtru, byle tylko pozostać z Popovichem. Mieli i mają świadomość, że w innej organizacji, z innym trenerem, mogliby nigdy nie zbliżyć się do poziomu, który osiągnęli u jego boku. Z wiedzy Gregga Popovicha czerpią także asystenci. Na przestrzeni całej swojej kariery miał ich co najmniej kilkunastu – wielu z nich, tuż po rozstaniu ze Spurs, próbowało (lub próbuje nadal) swoich sił w charakterze pierwszych trenerów, a wpisana w CV współpraca z „Popem” to ich największa rekomendacja.Gwiazdy Quina Snydera (obecnie Utah Jazz), Bretta Browna (Philadelphia 76ers) i Mike’a Budenholzera (Milwaukee Bucks) już lśnią pełnym blaskiem, a w kolejce czekają następni. Wszyscy zgodnie podkreślają, że współpraca z „Popem” to najlepsze, co mogło im się przydarzyć. ***Ten ostatni to zresztą współtwórca ofensywy, która opanowała współczesną koszykówkę – opartą na zespołowości, wymianie wielu podań, poszukiwaniu pozycji i szerokiej rotacji, w której każdy odgrywa istotną rolę. Ofensywę, do której wielką cegiełkę dołożył także Chip Engelland – asystent, od 2005 roku zajmujący się w San Antonio nauką rzutu. Nazywany niegdyś „strzelecką maszyną”, odpowiedzialny jest za rozkwit talentu takich graczy jak Kawhi Leonard, Danny Green, Matt Bonner, Patty Mills i całej reszty, której bezbłędne rzuty „za trzy” (i nie tylko) stały się fundamentem sukcesów zespołu.Pomijając jednak wszelkie taktyczne talenty, Gregg Popovich to przede wszystkim wielka osobowość. – Poleciałem kiedyś odwiedzić go do San Antonio – wspomina Koblik. – Spurs wygrali z Denver Nuggets, ale Greggowi kilka rzeczy się nie podobało. Asystenci ledwo go przekonali, że wparowywanie do szatni i wyzywanie zawodników po zwycięstwie to nie jest dobry pomysł. Był wściekły, ale postanowił poczekać. Podczas kolejnego meczu, w Utah, usiadł więc na końcu ławki rezerwowych, prawie nie reagując na wydarzenia na parkiecie. Spurs przegrali i dopiero wtedy mógł się wyżyć. Wyzywał wszystkich w samolocie, przez niemal całą podróż, nie mogąc się uspokoić. Sami zawodnicy przekonują, że wybuchy złości nie działają na nich źle. – Nigdy nie są nieuzasadnione – mówi Patty Mills. – Mamy określone wytyczne i jeśli się do nich nie dostosujemy, trener wpada w furię. Wiemy, że zawiedliśmy i musimy się poprawić. Co ważne z perspektywy zawodnika, tak samo traktuje największe gwiazdy i głębokiego rezerwowego. Skoro Tim Duncan może z pokorą wysłuchać krzyków szkoleniowca, to może zrobić to też gość z drugiego końca rotacji. Zdaniem bliskich Popovichowi osób, wszelkie „ataki” są jednak w pełni kontrolowane. – Gdy wróciliśmy z Utah, staliśmy sami przed samochodem, a on wciąż krzyczał. Powiedziałem: „nie chcę tego słuchać”. Rzucił tylko „okej”, po czym przeszliśmy do normalnych spraw – opowiada Koblik. – Podobnie robi podczas spotkań. Gdy widzi, że zespół potrzebuje impulsu, potrafi dopaść sędziów i tak krzyczeć w ich kierunku, by ci byli zmuszeni usunąć go z parkietu. Rywale dostają dwa „darmowe” rzuty wolne, a jego zespół motywację, by „wygrać dla trenera”. Wszystko robi po coś. ***Mentor dla asystentów, ojciec dla zawodników, a dla mediów... wielkie wyzwanie. Amerykańscy dziennikarze lubują się w zadawaniu pytań, na które – teoretycznie – większość odpowiedzi powinna brzmieć „tak” lub „nie”. „Wasza drużyna rozegrała wspaniałe spotkanie. Czy jesteś zadowolony ze zwycięstwa?” i tym podobne to chleb powszedni na parkietach NBA, boiskach futbolowych czy hokejowych taflach. Trenerzy, żeby nie uchodzić za niegrzecznych i nie zniechęcać do siebie nikogo, dodają od siebie podziękowania dla zawodników, pochwałę dla rywala i kilka innych słów, które wypełniają czas antenowy. Ale nie Popovich... Trudno jednak nazwać go bezdusznym i aroganckim. Świadczy o tym choćby relacja z Craigem Sagerem – dziennikarzem stacji TNT, słynącym z bardzo pozytywnego usposobienia i... noszenia kolorowych marynarek. Był jednym z tych, którzy przez lata „gnębili” Popovicha pytaniami, na które ten nie miał ochoty odpowiadać. Gdy zaatakowała go białaczka, Sager musiał na dłuższą chwilę przerwać karierę reportera. W końcu stanął na nogi, już jako cień samego siebie, zmęczony i schorowany, do ostatnich dni próbując jednak robić to, co kocha. Przy okazji jednego z meczów, spotkał się z „Popem”. – Nagrywa się? Muszę ci szczerze powiedzieć, że to jest pierwszy raz, gdy cieszy mnie udzielanie tych idiotycznych wywiadów, do których robienia jesteśmy zobowiązani. To dlatego, że jesteś tutaj z nami. Wróciłeś do nas. Witaj z powrotem! – wyznał przed kamerami. – Leżałem w szpitalu miesiącami, mając nadzieję, że kiedyś jeszcze będę mógł to robić – Sager nie krył wzruszenia. The great Craig Sager interviews Greg Popovich as only he can on TNT. #ThisIsWhyWePlay https://t.co/LHIS1vqXUP— NBA (@NBA) December 4, 2015 Zmarł rok później. Popovich przefrunął przez pół Ameryki, by pojawić się na uroczystościach pogrzebowych swojego przyjaciela. Tuż po ich zakończeniu, wsiadł w kolejny samolot, by poprowadzić zespół w meczu z Houston Rockets. Meczu, który Spurs wygrali. Gregg Popovich flew to Marietta, Ga., to be at Craig Sager’s memorial service this morning. The Spurs play in Houston tonight. pic.twitter.com/K01KHD9Uf2— Ben Rohrbach (@brohrbach) December 20, 2016 *** Popovich słynie również ze znakomitego poczucia humoru. Kilka lat temu, podczas końcówki jednego z meczów fazy play-off pomiędzy Spurs i Phoenix Suns, trener San Antonio zastosował taktykę „hack-a-Shaq” polegającą na umyślnym faulowaniu Shaquille’a O’Neala – rosły środkowy potrafił siać na parkiecie spustoszenie, za to zupełnie nie radził sobie z wykonywaniem rzutów wolnych. Trener rywali musiał więc zdjąć go z boiska, by nie paraliżować ofensywy zespołu. Po meczu O’Neal bardzo się wściekł, opowiadając w wywiadach, że to zachowanie „niemające nic wspólnego ze sportem”. Na reakcję Popovicha wystarczyło poczekać do rozpoczęcia kolejnego spotkania obu panów... *** 9 lutego 2015 roku, dzięki zwycięstwu 85:83 z Indianą Pacers, Gregg Popovich stał się dopiero dziewiątym trenerem w historii NBA, któremu udało się wygrać co najmniej 1000 spotkań (poza nim jeszcze: Don Nelson, Lenny Wilkens, Jerry Sloan, Pit Riley, Phil Jackson, George Karl, Larry Brown i Rick Adelman). Nieco ponad cztery lata później, wygrał po raz 1222., na liście wszech czasów ustępując już tylko Donowi Nelsonowi (1335) i Lenny’emu Wilkinsowi (1332). Wyprzedził słynnego Jerry’ego Sloana (1221), odpowiedzialnego za najlepsze lata Utah Jazz, dwóch kolejnych też niebawem wyprzedzi... Z pięcioma mistrzostwami na koncie, już teraz Popovich uznawany jest za jednego z najlepszych trenerów w historii nie tylko NBA, ale sportu w ogóle. – Koszykówka jest niewielką częścią jego życia –zapewniają jednak ci, którzy mieli okazję poznać trenera lepiej. Fascynacja polityką, komunizmem i stosunkami międzynarodowymi pozostała mu do dziś, a swoich zawodników raz na jakiś czas raczy komentarzami dotyczącymi tego, co mu we współczesnym świecie przeszkadza. ***„Kto walczył przeciwko Brytyjczykom w I wojnie burskiej?” – zaczepił zawodników przed jednym z treningów. Każdy zaczyna się podobnie. – Wie, że koszykówka to duża sprawa, ważna rzecz, ale życie to coś znacznie większego – tłumaczy Danny Green, przez lata pracujący pod okiem „Popa”. – Te pytania, książki, które nam podrzuca i dyskusje, które z nami toczy... To jednoczy zespół – wyjaśnia „Bloombergowi” Patty Mills, rozgrywający Spurs. – Czasem, przy śniadaniu, ktoś wyciąga jeden z tych tematów i wszyscy włączają się do rozmowy. Trener wie co robi. Recepta na sukces? „Najważniejsze są relacje z ludźmi. Musisz pokazać zawodnikom, że się o nich troszczysz, że ci na nich zależy, sprawiając jednocześnie, by sobą wzajemnie też się interesowali. Gdy pojawia się między nimi taka więź, stają się za siebie odpowiedzialni i mogą robić więcej dla drużyny” – tłumaczył w rozmowie ze „Sports Illustrated”. – Pierwszy i jedyny raz w karierze spotkałem się z tym, by trener pozwalał latać na mecze z rodzinami. Miałem wtedy dwoje małych dzieci, więc była to dla mnie cudowna sprawa – wspomina Steve Kerr, grający u Popovicha przez cztery lata, dziś prowadzący Golden State Warriors. Wszyscy zawodnicy, którzy kiedykolwiek się z nim zetknęli, są pod wrażeniem tego, jak bardzo przejmuje się ich losem. Pyta o samopoczucie, partnerki, plany na wakacje, ostatnią lekturę... – Rozmowy z większością trenerów ograniczają się do najprostszych komunikatów. Troszczą się o ciebie, ale nie przywiązują, bo przecież zaraz możesz odejść albo zostać wytransferowanym. Popovich nigdy się tym nie przejmował. Najpierw widzi człowieka, a dopiero potem zawodnika – tłumaczy Will Perdue, zawodnik Spurs w latach 1995-1999. ***„Choć moja miłość i pasja do tej gry pozostają, postanowiłem, że już czas ustąpić z funkcji pierwszego trenera. Będę zawsze wdzięczny zawodnikom, trenerem, sztabowi i kibicom. Cieszy mnie możliwość dalszego wspierania tego klubu, społeczności i miasta, które tak wiele dla mnie znaczą” – powiedział Popovich, cytowany w komunikacie klubu.Amerykanin nie wykonywał swoich obowiązków od 2 listopada, kiedy doznał udaru i od wielu miesięcy nie wiadomo dokładnie, w jakim jest stanie zdrowia. W lutym potwierdzono, że nie wróci już do drużyny w tym sezonie, natomiast w kwietniu lokalne media informowały, że szkoleniowiec „czuje się dobrze i odpoczywa w domu”.