Łamanie konstytucji może drogo kosztować prezydenta Evo Moralesa. Farmer koki, piłkarz, trębacz, murarz, trzykrotny prezydent Boliwii – kariera zawodowa Evo Moralesa należy do najdziwniejszych, ale i najciekawszych we współczesnym świecie. Jak to jednak bywa z przywódcami, którzy dobro kraju utożsamiają ze swoim własnym, zdążył się przyspawać do stołka. Boliwijska opozycja właśnie podniosła głowę i chce go strącić. Zanosi się na powtórkę z Wenezueli? Podobieństw między Boliwią a Wenezuelą nie brakuje. W obu kolejną kadencję sprawuje socjalistyczny prezydent. Oczywiście socjalizm w tym wypadku nie oznacza materializmu dialektycznego, brzasku jutrzenki na drodze do komunizmu i ludów zbratania, tylko ustanowienie własnego reżimu, hasła o sprawiedliwości społecznej i zbudowanie establishmentu, który im bardziej kostnieje, tym mniej jest skory do zmian i ustępstw. <br><br> W przypadku zmagającej się z falą protestów Wenezueli ludzi na ulice wygonił głód, tymczasem jeżeli chodzi o Boliwię, sytuacja już nie jest tak oczywista. Naturalnie gospodarka oparta o doktrynę socjalistyczną nie jest i nie może być najsprawniejsza, nie jest w stanie zagwarantować ogółowi dobrobytu. Atutem Boliwii jest jednak to, że sytuacja ekonomiczna jest stabilna, a to, nawet jeżeli kraj jest biedny, może stanowić ogromny kapitał polityczny. <br><br> <b>Pucz za puczem</b> <br><br> Modele makroekonomiczne są nieubłagane. Kraje opierające swoją gospodarkę na eksporcie surowców bądź zewnętrznych źródłach finansowania zawsze są wrażliwe na wahnięcia na światowych rynkach. Boliwia zmagała się z tym w latach 80. ubiegłego wieku, gdy spadek cen cyny doprowadził do załamania gospodarczego. Jak to w Ameryce Południowej, zaraz wiązało się to z kolejnymi zamachami stanu, brutalizacją władzy i podobnymi zjawiskami. <br><br> Z czasem reżimy obluzowywały śrubę, a nawet demokratyzowały się, ale niezmienne pozostawały prawicowa orientacja i proamerykański kurs. Zmieniło się to dopiero w 2006 r., gdy prezydentem został socjalista Evo Morales, ale do tego wrócimy. Boliwia nie wygrała najlepszego losu w geologicznej loterii. Nie ma tak gigantycznych źródeł ropy jak Wenezuela. Pech, ale i błogosławieństwo. Kraj jest oparty na rolnictwie, do tego posiada pewne złoża gazu ziemnego i cyny. Siłą rzeczy nie może być nader rozwinięty, ale jest w stanie się wyżywić i utrzymać pewien stały wzrost. <br><br> Od połowy lat 80. Boliwia notuje stały wzrost PKB. W ostatnich 10 latach średnia wyniosła co najmniej przyzwoite 5 proc. W 2017 r., po 11 latach rządów Moralesa, kraj był o 42 proc. bogatszy niż przed objęciem przez niego urzędu, odsetek ubóstwa zmniejszył się o 25 proc. Do tego doszły duże programy społeczne, takie jak walka z bezrobociem, analfabetyzmem, poprawa infrastruktury. Oczywiście nie ma sensu wychwalanie socjalistycznego modelu gospodarczego, którego absurdy i brak sprawności odczuliśmy na własnej skórze, ale jeżeli chodzi o Boliwię, pod względem społeczno-ekonomicznym mieszkańcy aż tak nie mogą narzekać.Co zatem sprawia, że opozycyjne ugrupowania zrzeszone w Krajowym Komitecie Obrony Demokracji (Conade) domagają się ustąpienia prezydenta? Problemem nie są wskaźniki ekonomiczne, a instrumentalne traktowanie urzędu przez Maduro. Chodzi o konstytucję oraz jej zapisy, które przeciętnemu obywatelowi i tak niczego nie mówią. Morales chętnie gmera w konstytucji, żeby zapewnić sobie kolejne reelekcje. Tak było przed trzecią kadencją. <br><br> <b>Sprytny zabieg</b> <br><br> W 2013 r. Trybunał Konstytucyjny pozwolił prezydentowi ubiegać się o trzecią kadencję, choć konstytucja wyraźnie stanowi, że limitem są dwie kadencję. Tęgie głowy orzekły wówczas, że pierwszy okres prezydentury Moralesa, w latach 2006-10, nie powinien być brany pod uwagę, ponieważ w 2009 r. Boliwia została przekształcona z „państwa jednego narodu” w „państwo wielonarodowe”. W efekcie uchwalono nową konstytucję, a zatem odliczanie musiało rozpocząć się od nowa. Czarno na białym. <br><br> Wówczas opozycja pokrzyczała, ale nic nie osiągnęła. W lutym 2016 r. odbyło się referendum, które miało otworzyć prezydentowi drogę do czwartej kadencji (na lata 2020-25). Wprawdzie Morales przegrał je w stosunku 48,7 do 51,3 proc., a nawet zapewniał, że „uszanuje demokratyczną decyzję narodu”, to jednak szybko stwierdził, że na polityczną emeryturę nie może się wybrać, bo trzeba budować socjalizm z ludzką twarzą, czyli swoją własną. Z pomocą ponownie przyszedł mu usłużny Trybunał Konstytucyjny, który uznał wyniki referendum za niewiążące. <br><br> Wyniki przeprowadzonych w styczniu 2019 r. prawyborów utwierdziły prezydenta w przekonaniu, że niekorzystne referendum zostało, jak się wyraził, „pogrzebane na zawsze”, a on sam może znów ubiegać się o najwyższy urząd w państwie. Ostatnie masowe strajki i demonstracje w Wenezueli zmobilizowały boliwijską opozycję to wszczęcia protestów przeciwko jawnym zabiegom dyktatorskim Moralesa. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div> Pewna izolacja kraju na arenie międzynarodowej powoduje jednak, że do światowych mediów może się to przedostać co najwyżej w ograniczonym stopniu. Nie ma natomiast to oczekiwać, że Boliwia stanie się areną zmagań mocarstw, jak Wenezuela. Żadne nie ma w tym interesu. To sprawia, że wszystkie atuty są w rękach Moralesa. Warto prześledzić, jak udało mu się osiągnąć tak mocną pozycję, tym bardziej, że długo nie było oczywiste, czy w ogóle zrobi jakąkolwiek karierę.Juan Evo Morales Ayma urodził się 26 października 1959 r. w wiosce Isallawi w Kantonie Orinoca w zachodniej Boliwii. Jest Indianinem z ludu Ajmarów, który stanowi około 30 proc. ludności kraju, a razem z Indianami Keczua – ponad 60 proc. Rdzenna ludność rzadko może liczyć na jakieś dodatkowe profity płynące z faktu zamieszkiwania konkretnych ziem od tysiącleci, zwykle czerpią je kolonizatorzy i Boliwia nie była wyjątkiem. <br><br> <b>Skrajna bieda</b> <br><br> Rodzice późniejszego prezydenta Dionisio Morales Choque i Maria Ayma Mamani doczekali się siódemki potomstwa, ale skrajna bieda sprawiła, że aż pięcioro zmarło z głodu. Dzieciństwo przeżyli jedynie Evo raz jego brat Hugo i siostra Esthere. Sam Evo podczas narodzin niemal doprowadził swoją matkę do śmierci, gdyż doznała silnego krwotoku poporodowego. Biorąc pod uwagę ówczesne warunki sanitarne, cudem jest, że kobieta przeżyła. Ojciec Dionisio był silnie przywiązany do tradycji i wierzeń przodków i jak przykładny Ajmar zachował na pamiątkę łożysko z narodzin syna. <br><br> Evo Morales wychowywał się w domu z suszonej cegły, która była najtańszym dostępnym budulcem. Od małego pomagał rodzicom na roli oraz przy hodowli lam i owiec. Razem z ojcem brał udział również w wielotygodniowych marszach do miasta Cochabamba, gdzie wymieniali kukurydzę oraz liście koki na sól i ziemniaki. <br><br> Od dziecka mówił językiem ajmara. Dopiero w wieku sześciu lat zaczął się uczyć języka hiszpańskiego, gdy pojechał z ojcem i siostrą do Argentyny w celach zarobkowych. Ojciec pracował na plantacji trzciny cukrowej, zaś mały Evo sprzedawał lody. Jego ulubionym zajęciem było kopanie szmacianki, którą sam sobie zrobił. W wieku 13 lat założył nawet klubik i mianował się kapitanem drużyny piłkarskiej. W ciągu dwóch lat został trenerem reprezentacji regionu, dzięki czemu zdobywał doświadczenie w przywództwie. <br><br> Wprawdzie pracę na roli Morales nazwał później „szkołą życia”, to pewne wykształcenie również zdobył, choć nie bez trudu. Szkoły wyższej o profilu rolniczym ITAHO nie ukończył, ale rodzice wysłali go dodatkowo na studia do miasta Oruro; te już udało mu się ukończyć. Żeby zebrać pieniądze pracował m.in. jako murarz, robotnik budowlany, piekarz, a także trębacz w orkiestrze, do czego zresztą miał smykałkę.<b>W służbie junty</b> <br><br> Jego służba wojskowa przypadła na okres kolejnych puczów wojskowych gen. Juana Paredy oraz gen. Davida Padilli. W tym okresie służył m.in. jako strażnik w Pałacu Prezydenckim w stolicy kraju La Paz. Zapewne nie przypuszczał, że trzy dekady później on sam zostanie głównym lokatorem Palacio Quemado. <br><br> Po zakończonej służbie wojskowej wrócił do rodziny, której się nie wiodło. Podobnie jak wiele innych była zmuszona do ucieczki z departamentu Cochabamba na wschód po zapaści upraw w tym regionie spowodowanej działaniem zjawiska „El Nino”. Moralesowie przenieśli się do prowincji El Chapare, gdzie dzięki pożyczce od brata matki Evo założyli uprawę ryżu, pomarańcz, papai, bananów, ale potem skupili się na koce, której ceny stale szły do góry w latach 80. Koka była najbardziej opłacalna, co było efektem rosnącego przywiązania Amerykanów do kokainy, do tego jej liście można zbierać nawet cztery razy w ciągu roku. <br><br> Morales został cocalero – związkowcem działającym w branży hodowców koki. Do związku zapisał się w trudnym momencie. W 1980 r. po kolejnym puczu władzę objął gen. Luis García Meza Tejada, który wprowadził twardy reżim wojskowy, ale jego główną troską pozostawało zapewnienie sobie i utrzymanie źródła dochodów z handlu kokainą. Zdarzyło się, że wojskowi porwali jednego z campesinos, uprawiających kokę, pobili i spalili żywcem za rzekomy przemyt kokainy, monopol bowiem na przemyt miała władza. W tym okresie działalność związkowa była jedyną możliwą w działalnością polityczną, Meza zakazał działalności partyjnej. <br><br> Między innymi w wyniku zapaści gospodarczej w 1981 r. reżim Mezy załamał się i prezydent został ostatecznie zmuszony do ustąpienia ze stanowiska. Przeprowadzono wybory, które wygrała lewicowa partia UDP byłego prezydenta, sprzed okresu junt, Hernan Silesa Zuazo. Meza zagwarantował sobie jednak prawo do wyznaczenia nowego prezydenta i został nim inny wojskowy, jego zaufany Celso Torrelio Villa. <br><br> <b>Pod dyktando USA</b> <br><br> Zuazo postawił na kapitalizm w neoliberalnym wydaniu i masową prywatyzację. Naturalnie był to zwrot w kierunku Stanów Zjednoczonych. Główną korzyścią dla Waszyngtonu była możliwość opanowania zagranicznej gospodarki i utworzenie kolejnej strefy wpływów. Kontrolowanie Boliwii było również kluczowym elementem w amerykańskiej wojnie z narkotykami. Amerykanie chcieli ograniczyć uprawy koki i wywierali na La Paz presję, by niszczono plantacje.Boliwijska armia paliła uprawy, co doprowadzało do starć z campesinos. Morales, który po śmierci ojca przejął rodzinny interes, podobnie jak wielu rolników odmówił przyjęcia rządowej rekompensaty w wysokości 2,5 tys. dolarów za każdy wyrugowany z roślin koki akr ziemi. Koka stała się dla campesinos elementem walki o narodową tożsamość, przeciwko amerykańskim imperialistom. Cocaleros wznosili hasło „Causachun coca! Wanuchun yanquis!” („Niech żyje koka! Śmierć jankesom!”). <br><br> Sam przyszły prezydent podnosił, że koka jest elementem kultury panandyjskiej. – Nie jestem przemytnikiem narkotyków. Jestem farmerem koki. Liście koki są naturalnym produktem. Nie robię z nich kokainy. Kokaina nigdy nie była częścią andyjskiej kultury – wskazał w jednym z wywiadów, którego udzielił, gdy jego rola wśród cocaleros zaczęła gwałtownie rosnąć. – Produkujemy naszą kokę, zanosimy ją na rynek, sprzedajemy i na tym nasza odpowiedzialność się kończy – przekonywał. <br><br> Morales organizował protesty i marsze, brał udział w strajkach głodowych, co sprawiało, że konsekwentnie wspinał się po szczeblach związkowej kariery. W 1985 r. został sekretarzem generalnym największej organizacji zrzeszającej campesinos. Nie było to bezpieczne zajęcie. Wprawdzie junta przeszła do historii, ale władza dalej wysyłała przeciwko niepokornym rolnikom wojsko, szczególnie żołnierzy z niesławnej jednostki UMOPAR, wyszkolonej i wyposażonej przez USA. Podczas jednej z blokad, którą zorganizował, zginęło trzech farmerów. <br><br> <b>Masakra w Villa Tunari</b> <br><br> 27 czerwca 1988 r. podczas bitwy w Villa Tunari zginęło kolejnych 11. Po tym jak Morales przemawiał w rocznicę tej masakry, agenci UMOPAR porwali go, pobili i zostawili w górach na śmierć. Miał szczęście, że odnaleźli go i uratowali inni związkowcy. Po tym zdarzeniu jeszcze bardziej się zradykalizował, chciał doprowadzić do zbrojnej rewolty, ale inni sindicatos przekonali go, że należy zabezpieczyć interesy campesinos drogą legalną. <br><br> Zapewne zdając sobie sprawę z rosnącej popularności, w tym okresie Morales zaczął już kreślić własną karierę polityczną. Na razie musiał czekać na swoją szansę. Sprawy przybrały dobry dla niego obrót po wyborach powszechnych w 1993 r. Wygrał je Rewolucyjny Ruch Nacjonalistyczny, dziwna partia populistyczna, jakich wiele w Ameryce Południowej. MNR, którego lider Gonzalo Sánchez de Lozada został prezydentem, zaostrzył neoliberalny kurs. Gospodarkę miała uzdrowić terapia szokowa, polegająca m.in. na masowej prywatyzacji majątku państwowego oraz dalszemu uzależnianiu się od amerykańskiej pomocy w zamian za likwidację upraw koki.Takie działania musiały wywołać opór społeczny, a to było paliwo polityczne dla Moralesa. Trybunowi ludowemu przysłużyły się również kolejne aresztowania, w tym szczególnie jedno w sierpniu 1994 r., gdy został pobity na oczach dziennikarzy i żołnierze lżyli go rasistowskimi odzywkami. Po tym incydencie w więzieniu rozpoczął strajk głodowy, szybko został jednak zwolniony. W końcu został politykiem pełną gębą. W wyborach do Kongresu w 1997 r. dostał się do Izby Deputowanych, otrzymując największą liczbę głosów w kraju i ponad 70 proc. głosów w regionie. <br><br> Morales, już mocno lewicowy polityk, potrzebował zaplecza politycznego. Dogadał się ze skrajnie prawicowym Davidem Anezem Pedrazą, liderem wygasłej ale wciąż zarejestrowanej partii Unzaguistowski Ruch na rzecz Socjalizmu (Movimiento al Socialismo-Unzaguista; MAS-U). W wyniku umowy Morales i jego kompani przejęli ugrupowanie, a potem ograniczyli nazwę do samego Ruchu na rzecz Socjalizmu. Warto dodać, że przejmowanie partii też nie jest niczym nadzwyczajnym w Ameryce Południowej. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Brazylii skrajnie prawicowy Jair Bolsonaro dołączył do Socjalno-Liberalnej Partii tylko po to, żeby mieć zaplecze i z miejsca zmienił jej charakter na nacjonalistyczny i konserwatywny. <br><br> <b>Wojna o wodę</b> <br><br> Kolejny przełom w karierze Moralesa nastąpił dzięki protestom, które przeszły do historii jako wojna o wodę w Cochabamba. W wyniku prywatyzacji lokalnego przedsiębiorstwa wodnego nowy operator drastycznie podniósł cenę wody. Uderzyło to w najbiedniejszych, doszło do rozruchów, zginęło sześć osób, a niemal 200 zostało rannych. Trybun ludowy Morales, który nauczył się dobrze przemawiać, doskonale wykorzystał okazję. W wyborach w 2002 r. jego partia zdobyła już niemal 21 proc. głosów, zaledwie 1,5 pkt proc. za MNR. <br><br> Wkrótce Boliwia po raz kolejny znalazła się na krawędzi wojny domowej. We wrześniu 2003 r. prezydent Lazeda przedstawił plan eksportu gazu ziemnego do USA i Meksyku przez międzynarodowe korporacje gazociągiem przez terytorium Chile. Opozycja uznała, że będzie to godzić z interes narodowy – doszło do strajków i manifestacji. Demonstrowali członkowie organizacji lewicowych, ale dołączyli do nich również campesinos i Indianie. Wojsko pacyfikowało demonstracje, w wyniku czego zginęło 85 osób, zaś setki zostały ranne. <br><br> Lazeda nie utrzymał się, zbiegł do USA. Jego następca Eduardo Rodríguez, wiceprezydent u boku Lazedy, obiecał przeprowadzenie nowych wyborów. Podczas kampanii wyborczej w 2005 r. Morales skierował się głównie do chłopów i Indian, co w praktyce zwykle było tożsame. Obiecał nacjonalizację sektora gazowego, rezygnację ze wspieranej przez USA kontrowersyjnej akcji likwidowania upraw koki, poprawę sytuacji boliwijskiej biedoty, walkę z bezrobociem i analfabetyzmem.W przedterminowych wyborach w 2006 r. Evo Morales zdobył w pierwszej rundzie 53,7 proc. głosów, przy frekwencji 84,5 proc. Sukces był gigantyczny. Stał się częścią tzw. różowej fali, został szóstym lewicowym prezydentem w Ameryce Południowej od 1998 r. Zwycięstwo wywołało niezadowolenie białych Boliwijczyków, obawiających się nacjonalizacji zakładów, z których czerpali zyski, oraz wywłaszczeń ziemskich. Wieszczono nawet wojnę rasową. <br><br> <b>Podziękował bogini Pachamamie</b> <br><br> Przed inauguracją Morales wziął udział w indiańskiej ceremonii przy Bramie Słońca w sanktuarium Tiwanaku. Został koronowany na Apu Mallku, czyli najwyższego lidera Ajmarów. Podziękował też bogini Pachamamie za zwycięstwo w wyborach. – Jako zjednoczony lud doprowadzimy do końca ten kraj kolonialny i jego neoliberalny model – ogłosił. Jednym z jego pierwszych ruchów po zaprzysiężeniu na prezydenta było obniżenie sobie poborów o 57 proc. do 1875 dolarów miesięcznie, przy czym wezwał członków Kongresu do zrobienia tego samego. <br><br> Zgodnie z obietnicami Morales szybko zaczął zmieniać model ekonomiczny. Państwo przejęło kontrolę nad złożami ropy naftowej i gazu ziemnego. Wcześniej firmy naftowe przekazywały 18 proc. zysków do budżetu, resztę mogły i wywoziły za granicę. Nowy prezydent odwrócił proporcję – firmy mogły sobie zachować już tylko 18 proc. dochodów. Prezydent znacjonalizował też m.in. zakłady metalurgiczne. Efekt był taki, że Boliwia zakończyła rok podatkowy z zyskiem, po raz pierwszy od ponad 30 lat. <br><br> Kraj oparł się kryzysowi gospodarczemu z 2008 r., notując stały wzrost PKB. Znaczne środki zaczęły być łożone na programy społeczne, m.in. walkę z analfabetyzmem i ubóstwem, czym poprzednie rządy nie były szczególnie zainteresowane. Pod koniec pierwszej kadencji zmieniono konstytucję, co ponad 61 proc. obywateli poparło w referendum. Boliwia stała się krajem wielonarodowym, podniesiono bowiem rolę Indian. W 2009 r. zorganizowano kolejne wybory powszechne, które Morales i jego MAS z łatwością wygrali. Wcześniej szermował populistycznymi hasłami, teraz zaczął obiecywać „wspólnotowy socjalizm”. <br><br> Druga kadencja zbiegła się z protestami, których przyczyny nam mogą wydać się nie do końca zrozumiałe. Przeciwko socjalistycznemu prezydentowi, który obiecał podniesienie o 5 proc. pensji minimalnej, wystąpiły organizacje lewicowe. Strajkowali także policjanci przeciwko ustawie antykorupcyjnej. W obu przypadkach sprowadzało się jednak do pieniędzy, każdy chciał ich więcej.<b>Reżim kostnieje</b> <br><br> Protestów zaczęło przybywać, co świadczyło o stopniowym kostnieniu i instytycjonalizacji socjalistycznego reżimu. Nie pomogły sprytne akcje marketingowe, takie jak podpisanie przez prezydenta w 2014 r. zawodowego kontraktu z klubem piłkarskim Sport Boys Warnes Santa Cruz. Umowa gwarantowała mu 200 dolarów miesięcznie, więc nie były to żadne kokosy, ale 55-letni Morales został dzięki niej najstarszym zawodowym prezydentem na świecie, był też zysk wizerunkowy. <br><br> Choć poparcie dla MAS spadało, Morales został wybrany na trzecią kadencję, co wywołało sprzeciw opozycji. Doszło wówczas, jak pamiętamy, do sprytnej interpretacji przepisów przez Trybunał Konstytucyjny. Swoje zwycięstwo prezydent określił mianem „triumfu antykolonialistów i antykapitalistów”. Kolejne lata były już okresem politycznej stagnacji. Wprawdzie zaletą Moralesa jest to, że jego reżim nie jest opresyjny, to jednak łamanie konstytucji i nieliczenie się z wolą ogółu wywołuje pewien opór. <br><br> Prezydentowi nie pomogła również afera obyczajowa. W lutym 2016 r., tuż przed referendum konstytucyjnym, którego stawką była czwarta kadencja głowy państwa, gruchnęła wiadomość, że Morales ma dziecko z młodą kobietą o nazwisku Gabriela Zapata Montano. Nie to zresztą było najbardziej bulwersujące, ale to, że chińska firma, w której była zatrudniona, miała mieć z tego powodu jakieś korzyści. <br><br> Prezydent potwierdził, że miał z tą kobietą syna, ale dziecko zmarło, a poza tym ostatni raz widział Montano w 2007 r. Zapewniał za to, że chińskie przedsiębiorstwo nie miało żadnych ulg czy profitów z tytułu zatrudniania jego byłej znajomej. Być może skandal wpłynął nieco na preferencje głosujących, ale jak wiadomo, przestrzeganie konstytucji nie jest czymś, co by Moralesowi miało spędzać sen z powiek.<b>Asceza</b> <br><br> Snu z powiek nie spędza mu także marzenie o bogactwie. W odróżnieniu od wielu przywódców krajów „demokratycznych” nie wykorzystuje stanowiska do bogacenia się. Media potwierdzają, że prowadzi niemal ascetyczne życie, co może być nawet nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że wychowywał się w skrajnej biedzie. Nie stroi się w drogie garnitury, najchętniej nosi swetry i marynarki z indiańskimi wzorami. <br><br> Wiadomo, że ma dwójkę dzieci z różnymi kobietami – 25-letnią Evę Liz Morales Alvarado i 24-letniego Álvaro Moralesa Paredes. Nigdy się nie ożenił, zaś funkcję pierwszej damy pełni jego siostra Esthere. Przy jednej okazji zdradził również, jak jest z jego wiarą. Na pytanie, czy wierzy w Boga, odpowiedział: „Wierzę z ziemię, mojego ojca i moją matkę. Oraz w cuchi-cuchi”, przy czym to ostatnie to w wolnym tłumaczeniu nasze bara-bara. Potwierdził jedynie, że jest rzymskim katolikiem, ale – wyjaśnił – jest mu to potrzebne tylko do „chodzenia na wesela”. <br><br> Evo Morales znacząco różni się od Nicolasa Maduro czy rządzącego Nikaraguą Daniela Ortegi, innego socjalistycznego prezydenta, który stosując terror i tortury pcha swój naród na siłę ku powszechnej szczęśliwości. Jak na warunki południowoamerykańskie Boliwia rozwija się przyzwoicie. Pytanie, czy łamanie przez Moralesa konstytucji doprowadzi do jego obalenia. Na to raczej nie ma co liczyć, choć im bliżej będzie październikowych wyborów, tym protesty mogą przybierać na sile. <br><br> Znacznie ciekawsze jest to, jak się będzie zachowywać władza wobec protestujących, którzy nie mają charyzmatycznego lidera jak Juan Guaido. Należy jednak oczekiwać, że powtórki z Wenezueli raczej nie będzie. Morales ma świadomość tego, że jest co najmniej akceptowany przez większość społeczeństwa, która pamięta, jak kraj staczał się za poprzednich prezydentów. Zresztą to nie jest arena rywalizacji mocarstw. Morales musiałby dokonywać rażącego łamania praw człowieka, żeby społeczność międzynarodowa w ogóle zainteresowała się Boliwią.