
Będziemy walczyć na plażach, na polach, na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy! – grzmiał podczas przemówienia w Izbie Gmin w czerwcu 1940 roku ówczesny premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, mówiąc o wojnie z Niemcami. Frontów było zresztą znacznie więcej. Ważnym odcinkiem był oddział fałszerzy pracujących dla Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE). Jednym z jego kluczowych ogniw był Polak Jerzy Maciejewski.
Sceny jak z filmu sensacyjnego na ulicach Warszawy. Ciężarówka bankowa z niemal 106 milionami zł, blokada, ratatatata, przejmujemy depozyt....
zobacz więcej
Jakkolwiek wojna hybrydowa kojarzy się obecnie głównie w agresywnymi działaniami Rosji, podwaliny pod współczesną taktykę tego typu kładli alianci podczas II wojny światowej. Rozległe siatki szpiegowskie czy amerykańska Armia Duchów dysponująca dmuchanymi czołgami i samolotami nie wyczerpywały ich inwencji. Jednym z najciekawszych i najtajniejszych projektów był brytyjski oddział fałszerzy.
Podpalić Europę!
Podlegał on Kierownictwu Operacji Specjalnych, organizacji utworzonej na rozkaz Churchilla, która wkrótce otrzymała nieoficjalną nazwę Ministerstwo Niedżentelmeńskiej Wojny. Była tak tajna, że nawet jej siedziba na londyńskiej Baker Street oficjalnie mieściła przedsiębiorstwo handlowe Union Trading Company. Do głównych zadań należało koordynowanie dywersji wymierzonej w Niemców i wspomaganie ruchu oporu. Jak to zgrabnie ujął premier, miała „podpalić Europę”.
Jednostka fałszerzy powstała w 1941 roku i działała w Briggens House, wiejskiej posiadłości leżącej w Roydon, niedaleko miasta Harlow w hrabstwie Essex, nieco na północny wschód od Londynu. Za murami domu jakich wiele na angielskiej prowincji powstało ponad 275 tys. podrobionych paszportów, kartek żywnościowych i banknotów używanych w okupowanej przez III Rzeszę Europie. Dla zabawy fałszerze stworzyli nawet podrobiony paszport Adolfa Hitlera.
Szczególnie cenne były pieniądze pozwalające na finansowanie działalności ruchów oporu oraz fałszywe dowody tożsamości, które pozwoliły bez wykrycia działać tysiącom szpiegów operujących na terenach podbitych przez Niemców. Wśród nich były m.in. mistrzynie szpiegowskiego rzemiosła Krystyna Skarbek czy Violette Szabo.
„Zośka”, „Parasol”, „Kiliński”, „Radosław” – o tych oddziałach Armii Krajowej dzielnie walczących w Powstaniu Warszawskim słyszał w zasadzie każdy....
zobacz więcej
Pierwszymi agentami byli trzej Polacy, m.in. Jerzy Maciejewski, których wojenna zawierucha zawiodła do Anglii. Dysponowali oni wyjątkowymi umiejętnościami, które w czasie pokoju zaprowadziłyby ich za kraty, ale podczas wojny okazały się szczególnie cenne. Był jeden szkopuł, tylko jeden z nich potrafił mówić po angielsku.
Wkrótce dołączył do nich szkocki drukarz Morton Bisset, który ściągnął swoich znajomych drukarzy i załatwił profesjonalną litograficzną maszynę drukarską. Grupę uzupełnili eksperci od pisma odręcznego ze Scotland Yardu, malarze, rysownicy i inni specjaliści. Łącznie było to około pół setki ekspertów z różnych dziedzin, którzy otrzymali do pomocy ochotniczki z organizacji First Aid Nursing Yeomanry. Pracami kierował Bisset, którzy otrzymał stopień kapitana.
Ukryta prawda
Po zakończeniu II wojny światowej przez całe dziesięciolecia prawda o działaniach grupy była niemal nieznana. Dokumenty podlegały ustawie Official Secrets Act i dopiero niedawno zostały odtajnione. Zbadał je brytyjski historyk Des Turner i opisał w wydanej kilka miesięcy temu książce „Briggens: SOE’s Forgery and Polish Agent Training Station”. W szczegóły zabrał go również tuż przed swoją śmiercią sam Bisset.
Weteran SOE przyznał, że podlegli mu fałszerze pracowali pod dużą presją. – Musieliśmy być pewni, że podróbki będą jak autentyczne, wiedzieliśmy bowiem, że od tego zależało życie naszych agentów – wyjaśnił Bisset, który podkreślił, że pracowali dla niego prawdziwi artyści. – Z tym zespołem wybitnie uzdolnionych rzemieślników byliśmy w stanie podrobić każdy typ dokumentu dla różnych organizacji podziemnych – stwierdził.
Powstanie warszawskie, największy zryw ludności cywilnej w okupowanej Europie, nie ograniczał się tylko do Warszawy. Choć po decyzji Józefa Stalina...
zobacz więcej
Grupa stworzyła nawet dla żartu fałszywy paszport Adolfa Hitlera. W rubryce zawód wpisali „malarz”, zaś w znakach szczególnych „mały wąsik”. Powstała też inna wersja, z dużą czerwoną literą J, którą Niemcy oznaczali Żydów.
Dokument „był wystawiony” przez Departament Migracji Mandatu Palestyny z datą 19 lipca 1941 roku i wskazywał, że osoba posługująca się tym paszportem jest imigrantem. Dołożono do niego stempel z turecką wizą, gdyż Hitler miał rzekomo przekroczyć granicę tego kraju cztery dni wcześniej. – To pokazywało, że potrafili stworzyć wszystko. Mieli też poczucie humoru, ale w tym Brytyjczycy zawsze byli mocni – stwierdził Turner.
Podpalić Europę!
Zabawa zabawą, ale sprawa była poważna i często dochodziła dodatkowa presja czasu. W Briggens House powstawały dokumenty przemycane z okupowanej Europy, które musiały być skopiowane i wrócić na miejsce zanim Niemcy odkryli ich zniknięcie.
– Oryginalny dokument był zabierany z Francji na pokładzie samolotu Lysander (ulubiona maszyna SOE, potrafiła lądować niemal w każdych warunkach i potrzebowała wyjątkowo krótkiego pasa startowego – przyp. red.), łodzi podwodnej albo motorówki – opowiadał Bisset.
Fałszerze świetnie radzili sobie z krótkimi terminami. Raz zdołali w ciągu jednego dnia podrobić nowy wzór kartek żywnościowych obowiązujących na terenie Francji i to tego samego dnia, w którym prawdziwa kartka weszła na rynek. Niemcy zdawali sobie sprawę, że kartek żywnościowych jest wystawionych więcej niż przewidzianej żywności, ale – jak odnotował jeden z urzędników – kopie były tak dobre, że nie byli w stanie odróżnić podróbki od oryginału.
Właśnie dokładność była najważniejszym kryterium. Zachowała się relacja o łodzi pełnej agentów, która została zatrzymana przez niemiecki patrol. Szpiedzy uratowali się dzięki zaświadczeniu spreparowanemu w Briggens House, w którym podpis podrobił sierż. Arthur Gatward, specjalista od pisma odręcznego.
Brutalne polowania na Niemców przedstawione w filmie „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino to opowieść ciekawa, ale fikcyjna. Znacznie bardziej...
zobacz więcej
– Dowiedzieliśmy się, że niemiecki oficer wszedł na pokład łodzi i poprosił o papiery. Zauważył, że na dokumencie jest podpis jego przyjaciela i puścił łódź. Okazało się, że nawet ten znajomy rozpoznał swój podpis! – opowiedziała sekretarka oddziału fałszerzy Pauline Preston.
Raz grupa miała za zadanie podrobienie kartek na racje żywnościowe, które po złości miały perforowane boki. Nie dysponując maszyną, która zrobiłaby odpowiednie dziurki, Bisset siedział przez całą noc ze swoimi współpracownikami i przy pomocy małych młoteczków i cienkich stępionych strzałek ręcznie robił dziurki, przy czym wszystkie musiały być w odpowiedniej odległości od siebie. Powiedzieć, że była to zegarmistrzowska robota, to nic nie powiedzieć.
Najwyższa jakość
O jakości podróbek świadczy list przysłany z Ministerstwa Wojny do Bisseta w styczniu 1942 roku wskazujący na konieczność produkowania najwyższej jakości fałszywek i jednocześnie gratulujący pracy wykonywanej w Briggens House. W liście poinformowano o zatrzymaniu jednego z agentów podczas przekraczania granicy z krajem okupowanym przez Niemców.
„Podczas przeszukania agent miał przy sobie dokumenty przygotowane przez was” – pisano. „Dokumenty zostały dokładnie sprawdzone i zaakceptowane jako autentyczne. Nasz człowiek został aresztowany na kilka dni za nielegalne przekroczenie granicy, co jest zwykłą procedurą, a następnie został zwolniony bez dekonspiracji”.
Szajka oszustów z Jaworza na Śląsku produkowała w starej szopie antyczną i średniowieczną broń, biżuterię oraz przedmioty religijne. Mężczyźni...
zobacz więcej
„Na razie nie mamy żadnych informacji o wpadce naszych agentów ze względu na posiadane przez nich dokumenty, które zostałyby podważone przez Niemców, więc możecie sobie pogratulować” – napisano z Whitehall.
Bardzo dobrze były też podrobione banknoty. Oddział produkował m.in. polskie złotówki, które przesyłano AK. Tylko w 1944 roku do okupowanej Polski trafiły fałszywe banknoty o wartości 43 mln zł. Jak na ironię, Briggens House należał do Waltera Gibbsa, 4. Barona Aldenham, szanowanego bankiera i prezesa Banku Westminsterskiego.
Wysadzili nie te tory
Co ciekawe, Briggens miało również bezpośrednie związki z polskim ruchem oporu. Posiadłość była obok szkockiego Inverlochy jednym z ośrodków treningu Cichociemnych. Polscy komandosi uczyli się tu dywersji. Nie zawsze jednak wszystko szło zgodnie z planem. Raz mieli wysadzić w powietrze kawałek wyłączonych z użytku torów kolejowych, zamiast temu zniszczono kawałek linii łączącej Londyn z Cambridge, co spowodowało 12-godzinne opóźnienia w ruchu pociągów.
Doszło też tam do innego niefortunnego zdarzenia. W ramach żartu jeden z żołnierzy chciał zniszczyć toaletę przy użyciu otrzymanych materiałów wybuchowych. Skończyło się na tym, że inny stracił dłoń w wyniku eksplozji. Po tym incydencie dowództwo kategorycznie zakazało robienia psikusów.
Setki osób oddały w Pradze hołd spadochroniarzom, którzy w maju 1942 r. wykonali wyrok na zastępcy protektora Czech i Moraw Reinhardzie Heydrichu....
zobacz więcej
Zapewne wiedzielibyśmy jeszcze więcej o wyjątkowej grupie fałszerzy z Briggens House, której przecież też nie brakowało poczucia humoru. Niestety, wielu jej członków potraktowało klauzulę tajności bardzo poważnie i swoje tajemnice zabrali do grobu. Tak było też z samym Jerzym Maciejewskim, który wyjawił swoją wojenną historię najbliższym tuż przed śmiercią w 2004 roku. Niestety, wcześniej zniszczył wiele pamiątek i swoich zapisków. Cóż to byłoby za źródło dla historyków!
Kluczowe ogniwo
Pozostaje nam natomiast świadomość, że działalność Maciejewskiego miała ogromny wpływ na przebieg wojny. Bez wątpienia to jeden z zapomnianych bohaterów największego konfliktu XX wieku. Stanowił jedno z ogniw organizacji, która walnie przyczyniła się do pokonania III Rzeszy.
– Cała grupa osiągnęła mistrzostwo w brudnych sztuczkach i oszustwach. Okpili Hitlera wiele razy. Führer popełniał błędy także ze względu na naszą działalność dezinformacyjną, co pozwoliło nam wygrać wojnę. Gdybyśmy tego nie zrobili, przegralibyśmy – przekonuje Turner.
Można pokusić się o stwierdzenie, że autor delikatnie wyolbrzymił znaczenie SOE. Do tego uparcie trzyma się typowego anglosaskiego przekonania, że to zachodni alianci wygrali II wojnę światową, choć wiadomo, że głównym zwycięzcą militarnym i politycznym był – dla nas niestety – tylko Związek Sowiecki. Tym niemniej, polscy fałszerze swoją cegiełkę dołożyli i ich zasługa jest nie do podważenia.
Znał ból sieroty i ojca, którego jeden syn stracił życie, a drugi wzrok. Znał głód i zawód, gdy mimo poświęcenia i niezwykłych dokonań, bohatera...
zobacz więcej
Operacja Bernhard
II wojna światowa ma zresztą bardzo ciekawy aspekt z tym związany, można ją bowiem również traktować jako korespondencyjny pojedynek fałszerzy. W proceder zaangażowali się także Niemcy. Trzeba przyznać, że rozmachu im nie brakowało, choć w swoim stylu nie postawili na żołnierzy, a więźniów obozów koncentracyjnych, m.in z Auschwitz i Sachsenhausen. W ramach Operacji Bernhard zwerbowano ponad 140 fałszerzy.
Niemcy inaczej rozumowali niż Brytyjczycy. Nie nastawiali się na dokumenty, tylko drukowanie na potęgę funtów w celu destabilizacji brytyjskiej gospodarki. Plan opracowany przez SS-Sturmbannführera Bernharda Krügera był śmiały, ale nie mógł zaszkodzić aliantom, gdy znaczną część ciężaru gospodarczego za prowadzenie działań wojennych i produkcję wzięli na siebie Amerykanie ze swoją gospodarką opartą na dolarze.
Fałszerze działający dla SS również byli mistrzami w swoim fachu i także wielu z nich było Polakami. Do kwietnia 1945 roku wyprodukowali banknoty o wartości ponad 130 milionów funtów. Uważane są za najdoskonalsze podróbki w dziejach, nawet w Banku Anglii nie byli w stanie odróżnić ich od oryginałów.
Wiele banknotów jeszcze wiele lat po wojnie pozostawało w obiegu, przez co Brytyjczycy byli zmuszeni wycofać wszystkie banknoty o nominale wyższym niż pięć funtów. Dopiero w latach 80. przywrócono banknoty o wycofanym nominale 50 funtów. Ale to już temat na inną opowieść.