Przez lata był gwiazdą Realu Madryt. Trybuny na Santiago Bernabeu pożegnały Luki Modricia, który po trzynastu latach opuści szeregi Realu Madryt. Chorwat zagra jeszcze w Klubowych Mistrzostwach Świata, ale to ostatni raz, gdy pokazał się na słynnym stadionie w stolicy Hiszpanii. Jak skromny chłopak z Zadaru dotarł na piłkarski szczyt? Nie miał nawet sześciu lat, gdy rozpoczął się najczarniejszy okres w dziejach Bałkanów. Sam pamięta z niego niewiele: do wybuchu bomb przywykł tak bardzo, że o cichej codzienności nawet nie śnił. Ot, element krajobrazu. Kopał piłkę. Dużo, często. Tyle wie, tyle pamięta. Więcej nie potrzebuje. „To coś, czego nie chce się wspominać” - powtarza.***Matka szwaczka, ojciec mechanik. Pracowali od rana do wieczora w pobliskich zakładach. Nie przelewało im się, ale mały Luka nigdy nie głodował. Cichy i spokojny z natury. Pierwsze lata życia spędził z dziadkiem, pomagając mu w doglądaniu bydła i opiece nad gospodarstwem. Dorastał przy nim, uczył się. Znajomi rodziny opowiadali potem, że wpatrzony był w niego jak w obrazek. Nierozłączny duet.W 1991 roku lekcję brutalnie przerwała wojna.Modrici, mała wioska u stóp Welebitu, stała się jednym ze strategicznych punktów dla napierających Serbów. Luka Senior daleki był od wieku poborowego: ani na żołnierza nie wyglądał, ani nie planował nim być. Nie wiedział, do czego są w stanie posunąć się wrogowie, bał się o rodzinę, ale rytuałów porzucić nie zamierzał. Nie czuł, by miał być dla kogokolwiek zagrożeniem, sam też wydawał się wolny od strachu.W grudniu, tydzień przed świętami, jak co dzień spacerował z bydłem w okolicach wzgórza. Zaskoczony przez napastników, nie zdążył nawet podjąć próby ucieczki. Wraz z siedmioma towarzyszami, ludźmi w podobnym do niego wieku, został wywieziony do jednego z pobliskich miasteczek i stracony strzałami w tył głowy. Ciał nie zakopano. Leżały w kałuży krwi — przestroga dla tych, którzy marzyli o niepodległej Chorwacji.***Łatwo było go skreślić. Wątły, niewysoki, sprawiał wrażenie słabego fizycznie. Koledzy z czasów młodzieńczych wspominają, że cokolwiek by się działo, wisiała na nim każda koszulka. Rozciągał kręgosłup, trenował więcej i częściej niż rówieśnicy, a i tak wyglądał przy nich jak młodszy brat.Swego czasu śmiano się w Polsce z trenera Libora Pali. Czech, pracując z juniorami Polonii Warszawa, miał przyjmować do zespołu tylko tych, którzy wyrośli na co najmniej metr osiemdziesiąt. Modricia pewnie nawet nie wpuściłby do budynku klubowego.Ale nie on jeden. Zanim Tottenham i Real, nastoletni Luka odbił się od drzwi ukochanego Hajduka Split, gdzie odrzucono go właśnie ze względu na niezbyt piłkarską sylwetkę. Działacze Dinama Zagrzeb nie popełnili podobnego błędu, choć... sami nie do końca wierzyli, że może zrobić karierę choćby w połowie tak wielką, jak zrobił.Zamiast chuchać i dmuchać na potencjalny diament, wysłali go na poligon. Liga bośniacka miała reputację jednej z najbardziej brutalnych w Europie, gdzie nikt nie liczy się z niczyim zdrowiem, na boisku walczą (dosłownie) przedstawiciele kilku zwaśnionych narodów, a zasady istnieją tylko teoretycznie. „Kto poradził sobie tam, poradzi sobie wszędzie” – wspominał później Modrić.Nie mógł jeszcze prowadzić samochodu, gdy - w barwach Zrinjskiego Mostaru - wybrany został najlepszym piłkarzem tamtejszych rozgrywek. Cztery lata później nikt nie wyobrażał sobie bez niego reprezentacji Chorwacji, a do stołecznego klubu wpływały oferty opiewające na 15-20 mln euro. Wybrał Tottenham, choć ponoć bliżej było mu do Arsenalu. Ruch ten zablokował jednak Arsene Wenger, twierdząc, że Modrić to „zawodnik wagi lekkiej”. Znów ktoś w niego nie uwierzył.***Początki w Anglii nie były łatwe. Nie dość, że Modrić rzeczywiście odstawał fizycznie, to jeszcze niemal od razu doznał urazu kolana. W teorii nie było to nic poważnego. W praktyce: choć biegał i grał, ból dokuczał mu przez kilka miesięcy.Najważniejsze stało się jednak później. Juande Ramosa na stanowisku trenera zastąpił Harry Redknapp, który - w przeciwieństwie do Hiszpana - od razu zrozumiał, z jakiego kalibru zawodnikiem ma do czynienia. Już na jednej z pierwszych konferencji prasowych nie omieszkał zresztą, w swoim stylu, wbić poprzednikowi „szpileczki”... - Widziałem go grającego w barwach reprezentacji i wiem, że to wyjątkowy piłkarz. Rozmawiałem ze Slavenem Biliciem (ówczesny selekcjoner Chorwatów - red.), który potwierdził, że Modrić to klasa światowa. Rzecz w tym, że potrzebuje piłki. Potrzebuje jej, by balansować między obroną a atakiem, nie jako jeden z dwóch pomocników w 4-4-2. Nie będziemy mu tego więcej robić - tłumaczył.Rzeczywiście: Ramos widział go przede wszystkim na lewym skrzydle, czasem jako „fałszywego” skrzydłowego, rzadko pozwalał dyrygować poczynaniami zespołu. Redknapp podobnych problemów z zaufaniem nie miał.„To człowiek, który sprawia, że wszystko dookoła działa nieco lepiej” - pisali o Modriciu dziennikarze. Trudno o większy komplement dla środkowego pomocnika.Nic dziwnego, że z czasem w okolicach White Hart Lane zaczęli pojawiać się przedstawiciele coraz większych europejskich klubów. W końcu, tuż przed rozpoczęciem sezonu 2012/13, ogłoszono transfer 26-letniego Chorwata do Realu Madryt. Kwota - trochę ponad 40 mln euro - dziś nie powala. Wtedy była jeszcze całkiem zgrabną sumą.Sumą, którą „Królewscy” mieli... wyrzucić w błoto. Kilkanaście miesięcy później dziennik „Marca” zorganizował bowiem sondę, w której wyłoniono najlepszy i najgorszy transfer minionego roku. Zaszczyty przypadły Jordiemu Albie, sprowadzonemu do Barcelony z Valencii. „Czarną owcą” został właśnie Modrić, zdobywając ponad 30 proc. głosów - znacznie więcej niż choćby Alex Song, dziś trzecioplanowa postać średniaka ligi szwajcarskiej.Dla chłopaka, który gry w piłkę uczył się wśród wystrzałów bomb, bez dostępu do wody i prądu, nieudany sezon był tylko kolejną lekcją. - Zawsze miałem swoje cele, wierzyłem w siebie i nigdy nie przestawałem. Wszystko, przez co w życiu przeszedłem, uczyniło mnie silniejszym - opowiadał w rozmowie z BBC. - Słowa krytyków działają na mnie mobilizująco. Chcę im udowodnić, że nie mają racji. Może i wyglądam na „zawodnika wagi lekkiej”, ale jestem naprawdę silny: i fizycznie, i psychicznie. Nigdy nie miałem problemów z tym, jak wyglądam.Podobnie jak Juande Ramos, tak i Jose Mourinho nie do końca wiedział, co zrobić na boisku z Modriciem. Dopiero gdy stery w klubie objął Carlo Ancelotti, wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chorwat został jednym z trzech środkowych pomocników, tworząc z Xabim Alonso i Angelem di Marią formację uważaną za najlepszą i najbardziej kreatywną na świecie. Formację, która zaprowadziła ich do triumfu w Lidze Mistrzów.W systemie, który wydawał się wręcz skrojony pod Chorwata, odnajdywał się jak ryba w wodzie. Z wyśmiewanego, wyszydzanego, w ciągu zaledwie kilku miesięcy stał się „drugim po Ronaldo”. Podawał więcej i celniej niż ktokolwiek, zawzięcie atakował każdą piłkę, napędzał grę zespołu... - Jestem naprawdę wdzięczny Ancelottiemu. Od samego początku postawił na mnie, wyjaśnił mi, jaką rolę mam pełnić i jak ważny jestem dla drużyny. To bardzo pomogło mi robić to, co robię na boisku - tłumaczył.***Nawet największe legendy chorwackiego futbolu nie mają wątpliwości: Modrić to najlepszy piłkarz w historii kraju. Kochali go właściwie wszyscy i wszędzie, poza... kibicami reprezentacji.W 2017 roku Modrić mógł i powinien był pogrążyć przed sądem Zdravko Mamicia - wieloletniego prezesa Dinama Zagrzeb, uznawanego za najpotężniejszego człowieka chorwackiej piłki, którego działalność bardziej przypominała kierowanie grupą przestępczą niż klubem sportowym.Mamić podpisywał z młodymi zawodnikami umowy, w ramach których pieniądze z ewentualnych transferów dzielono między klub i piłkarza. Rzecz w tym, że te, które teoretycznie miały trafiać do kieszeni zawodników, wędrowały dalej, do... Mamicia. Sprawa nie byłaby może tak skandaliczna, gdyby nie fakt, że kontrowersyjne klauzule - według prokuratury - podpisywano z datą wsteczną.I tak, gdy Tottenham zapłacił za Modricia nieco ponad 20 mln euro, młody Chorwat teoretycznie dostał około dziesięciu. W praktyce: każdą kolejną transzę natychmiast wypłacał i w gotówce przekazywał Mario Mamiciowi - synowi Zdravko, formalnie swojemu agentowi. Łącznie 8,5 mln euro, które powinno trafić na konto Dinama, a zamiast tego lądowało w rodzinnym skarbcu. Dla Luki zostały niecałe dwa.Szeroko zakrojone działania chorwackiego wymiaru sprawiedliwości doprowadziły do sytuacji, w której Modrić mógł pogrążyć zeznaniami ród Mamiciów. Pierwotnie to zrobił, ale gdy trafił na salę sądową, nagle... zapomniał, jak się nazywa. Nie pamiętał daty debiutu w reprezentacji, nie pamiętał, by cokolwiek kiedykolwiek podpisywał, a do złożonych wcześniej wyjaśnień się nie przyznawał, przekonując, że śledczy niemal siłą zmusili go do ich podpisania. Oficjalnie: amnezja, nieoficjalnie: strach przed tym, jak daleko mogą sięgnąć macki Mamicia. Zagrożona była rodzina piłkarza, a i wyrok skazujący - biorąc pod uwagę, że działacz-gangster najpewniej miał na liście płac również sporą część wymiaru sprawiedliwości - wcale nie był tak oczywisty. Część kibiców zrozumiała pobudki, którymi kierował się Modrić. Większość jednak nie mogła wybaczyć mu, że zamiast ratować chorwacki futbol, stchórzył i schował głowę w piasek. „Kiedyś sobie przypomnisz” - głosiły napisy na murach w Zagrzebiu, a od selekcjonera domagano się, by przestał powoływać piłkarza Realu na zgrupowania.***Mundial był dla Modricia czymś w rodzaju odkupienia. Gdyby nie poprowadził Chorwacji do medalu, gdyby nie dał narodowi tyle radości, pewnie kończyłby karierę w niesławie.Najbardziej ortodoksyjni fani nie zapomnieli, ale dla zdecydowanej większości znów zaczęły liczyć się przede wszystkim dokonania boiskowe. Wicemistrzostwo świata to największy sukces w dziejach tego małego kraju, który - tak się wydawało - jeszcze przez długie lata miał żyć brązowym medalem z 1998 roku. Złota Piłka nie mogła powędrować do nikogo innego.Mamicia, mimo braku zeznań pomocnika Realu, skazano na 6,5 roku więzienia. Kary nie odbywa, bo... uciekł do Bośni, której ma obywatelstwo.