Kim jest nowy dziennikarz portalu Onet? Na łamach portalu Onet.pl zadebiutował niedawno nowy dziennikarz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu każdy kiedyś stawia pierwsze kroki w tym zawodzie. Problem w tym, że ów debiut potrwał bardzo krótko. Onet bowiem po kilku godzinach materiał zdjął. Młody dziennikarz, o którym mowa to Tomasz Maciejczuk. Paradoksem w jego wypadku jest to, że choć zdjęty artykuł na Onecie był jego pierwszym materiałem w polskich mediach, to od kilku lat przedstawiamy jest on jako „polski dziennikarz”. I to przez nie byle kogo. Przez rosyjską telewizję publiczną. O początkach kariery Maciejczuka powstało już parę tekstów i nie są to artykuły, które byłyby mu przychylne. Stąd tym większe zdziwienie budzi to, że do polskich mediów głównego nurtu Maciejczuka wprowadził doświadczony dziennikarz Marcin Wyrwał, który w dodatku znał od dawna wszystkie zarzuty stawiane swojemu nowemu współpracownikowi. Co więcej, jeszcze kilka dni przed publikacją pierwszego artykułu, który powstał we współpracy z Maciejczukiem, w prywatnych rozmowach wypowiadał się negatywnie na temat tej osoby. Co spowodowało zmianę? Odpowiedź na to pytanie prawdopodobnie tkwi w treści wspólnych artykułów Wyrwała i Maciejczuka. Interesujące są również powiązania ich obu z Fundacją Otwarty Dialog Ludmyły Kozłowskiej i Bartosza Kramka. <br><br> Początki zadziwiającej kariery Tomasza Maciejczuka opisała Masza Makarowa w artykule opublikowanym w listopadzie 2016 roku na łamach portalu Eastbook, a wcześniej również Marcin Rey na facebookowym profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Wynika z niego, że Maciejczuk wywodzi się ze środowiska skrajnych narodowców tj. prorosyjskiej organizacji Falanga, z którą związany jest też xportal.pl. Z tego środowiska wywodzą się też Dawid Hudziec oraz Bartosz Bekier, którzy od początku wojny w Donbasie nie ukrywali swojej sympatii do prorosyjskich separatystów. <br><br> <b>Przyjaciel Ukrainy</b> <br><br> Maciejczuk wybrał jednak inną drogę i to (po Falandze) była jego druga misja. W 2014 r. z prorosyjskiego falangisty przeobraża się w proukraińskiego wolontariusza. Wtedy też zaczyna nazywać siebie dziennikarzem, choć w polskich mediach nie publikuje żadnych materiałów. W tej pierwszej wolcie pomogła mu Fundacja Otwarty Dialog, której liderka Ludmyła Kozlowska została niedawno wydalona z Polski z zakazem wjazdu na teren strefy Schengen. <br><br> Maciejczuk pojechał na Ukrainę jako wolontariusz fundacji, od której otrzymał fundusze na pomoc dla ukraińskich żołnierzy. Jak to się stało, że Otwarty Dialog tak szybko zaufał nawróconemu falangiście też pozostaje tajemnicą. Wkrótce zresztą fundacja ogłosiła, że Maciejczuk nadużył jej zaufania i się nie rozliczył. Ponoć finał tego sporu miał miejsce w sądzie, ale sam Maciejczuk przyznaje, że żadnego wyroku nie ma.Inni Polacy, zarówno dziennikarze jak i wolontariusze, którzy w tym samym czasie byli na Ukrainie, dziś mówią o Maciejczuku tylko źle, choć zwykle nie chcą się publicznie na ten temat wypowiadać. No może nie wszyscy, ale prawie wszyscy, bo jedną z osób, które w tym czasie bywały na Ukrainie był też Marcin Wyrwał. Maciejczuk nie zaskarbił sobie również sympatii samych Ukraińców, choć inne osoby, które w tym czasie tam bywały nie narzekały na brak wdzięczności. To kolejna cecha charakterystyczna towarzysząca misjom Maciejczuka: ci którym postanawia pomagać najpierw reagują entuzjastycznie, a na koniec mają o nim jak najgorsze zdanie. <br><br> Misja „Ukraina” w życiorysie Maciejczuka kończy się zakazem wjazdu na teren tego kraju. Jednym z powodów jest to, że Maciejczuk ogłosił, iż w batalionie Ajdar walczą jakoby żołnierze SS Dirlewanger. Rewelacje tę podchwyciły prorosyjskie media, natomiast sam Maciejczuk nigdy nie przedstawił przekonywujących dowodów, które by ją uwiarygodniały. Takich fantastycznych i mało wiarygodnych historii będzie więcej przy kolejnych jego misjach. <br><br> <b>Na wojnę Kurdów z Państwem Islamskim</b> <br><br> Trzecia misja Maciejczuka jest najmniej znana, bo pozornie nie ma nic wspólnego z Rosją, a większość osób, które miały z nim do czynienia zajmuje się problematyką wschodnią. Tymczasem Maciejczuk w połowie 2015 roku ogłosił, że wybiera się do północnej Syrii (Rożawy), wspierać Kurdów. Kurdyjskie oddziały YPG toczyły tam wtedy zacięte boje z Państwem Islamskim. Media jednak poświęcały tym walkom niewiele uwagi, a do Rożawy jeździło bardzo mało dziennikarzy. Dlatego środowisko kurdyjskie w Polsce zignorowało różne sygnały ostrzegawcze i było wniebowzięte, gdy usłyszało, że młody, odważny chłopak chce jechać do Syrii by głosić prawdę o heroicznej walce YPG. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div> Maciejczuk tymczasem nakręcał swój PR bohatera gotowego do zaryzykowania własnego życia i ogłosił, że zamierza tam jechać … uzbrojony w broń palną. W tym samym czasie do Rożawy jechałem ja, a także grupa paramedyków oraz reporterka wojenna Bianka Zalewska. Informacja o Polakach jadących do Syrii „z bronią” mogła nam przysporzyć tylko problemów. Maciejczuk uruchomił natomiast na portalu „Polak Potrafi” zbiórkę pieniędzy na „bilety lotnicze, frontową apteczkę, aparat fotograficzny i miesiąc życia i intensywnego podróżowania po Iraku i Syrii”. „Jadę na wojnę ...” – podkreślił i obiecał darczyńcom m.in. „zdjęcia z imiennymi pozdrowieniami od żeńskiego oddziału YPG” oraz „rysunki od kurdyjskich dzieci”. Zbiórka jednak szła niemrawo. Do czasu…Maciejczuk postanowił skontaktować się ze środowiskiem kurdyjskim w Polsce i w rezultacie uzyskał od kilku Kurdów sponsoring swojego wyjazdu. W korespondencji podkreślał, że jest w e-mailowym kontakcie z YPG i dodał, że chce się przed wyjazdem nauczyć „kurdyjskiej wymowy”. Wyraźnie próbował rozpoznać środowisko Kurdów w Polsce, ale prawdopodobnie wiedział, że osoby, które były z nim na Ukrainie próbowały już ostrzec Kurdów więc działał dyskretnie. Z wyjazdem natomiast zwlekał aż do stycznia 2016 roku, mimo że już w październiku otrzymał od Kurdów niezbędne fundusze. <br><br> Gdy w końcu dotarł do Regionu Kurdystanu w Iraku, który w tym czasie był całkowicie bezpieczny, Maciejczuk zaczął afiszować się znajomością z wysoko postawionym generałem Peszmergi Dżabarem Jawarem. Z jego opowieści wynika, że ów generał traktował go jak VIPa, choć Maciejczuk nie miał nawet legitymacji dziennikarskiej. Reszta jego opowieści z Iraku przypomina bajdurzenia barona von Munchhausena. Po dwóch tygodniach wrócił do Turcji, gdzie rzekomo został „ostrzelany” przez Turków. Dowodem na to ma być nagranie, którego wiarygodność jest znów zerowa. Do Syrii oczywiście nie wjechał, a jego wyjaśnienia, dlaczego, znów nie trzymają się kupy. <br><br> Cała eskapada Maciejczuka do Iraku i Turcji miała miejsce w krytycznym momencie w relacjach rosyjsko-tureckich (po zestrzeleniu przez Turcję Su-24). Rosja w tym czasie mocno rozgrywała kartę kurdyjską by zmusić Turcję do uległości, co ostatecznie jej się udało. Chciała też powstrzymać rosnące zainteresowanie współpracą z Kurdami ze strony USA i niektórych państw europejskich. Najlepiej zrobić to dyskredytując Kurdów. Brak jakichkolwiek dowodów na to, że misja Maciejczuka była częścią tego planu, ale świetnie się w niego wpisała. Maciejczuk zaczął bowiem oczerniać Kurdów tak jak to robił wcześniej z Ukraińcami. Jeden z jego kurdyjskich sponsorów skomentował to stwierdzeniem, że „nawet chłopaki od Saddama Husajna na nas tak nie pluły jak Maciejczuk”. <br><br> <b>„Etatowy Polak”</b> <br><br> Spalony u Kurdów Maciejczuk zaczął tournée po Europie, dyskredytując Ukrainę gdzie się tylko da. Skakał od kraju do kraju nie martwiąc się o pieniądze, choć wciąż trudno było znaleźć jakiekolwiek jego materiały dziennikarskie. Na pytanie skąd miał na to wszystko środki finansowe stwierdził, że pracuje dla Anatolija Szarija, wątpliwej sławy ukraińskiego wideoblogera, zajmującego się głównie dyskredytacją ukraińskich władz. Według Maciejczuka Szarij „dziennie zarabia kilka tysięcy dolarów” na swoim kanale na portalu YouTube. Oczywiście, podobnie jak wiele innych rzeczy, również i tego nie można zweryfikować. <br><br> Ten etap to swoiste intermezzo do kolejnej, już czwartej, misji Maciejczuka. Nasz bohater pojechał do Rosji, gdzie zaczął występować w państwowej telewizji jako „polski dziennikarz”. Specjaliści od rosyjskiej propagandy mówią o tym „etatowy Polak”. Ich zdaniem koncepcja tych politycznych talk-show polega na tym, że występujący tam Polak ma być agresywny, a Ukrainiec tępy. Maciejczuk świetnie wypełniał swoją rolę. „Broniąc Polski” i „krytykując Rosję” wdawał się w rękoczyny.Ostatnia scysja miała już dosłownie cyrkowy finał. Po tym jak Maciejczuk został pobity na wizji przez rosyjskiego dziennikarza ogłoszono „mecz bokserski” między nimi, który Maciejczuk oczywiście przegrał (zgodnie ze scenariuszem). Agresywny Polak został ostatecznie poniżony, więc nie był już potrzebny. Na początku maja 2018 roku został wydalony z Rosji z „zakazem wjazdu”. Ukraińska agencja UNIAN, powołując się na ekspertów od wojny informacyjnej twierdziła jednak, że deportacja i zakaz wjazdu to tylko „legendowanie”, które miało uwiarygodnić Maciejczuka jako rusofoba i wprowadzić go do polskich mediów głównego nurtu. Są to jednak tylko spekulacje. <br><br> <b>Misja „PiS oszukał” i debiut w Onecie</b> <br><br> W Polsce początkowo przed Maciejczukiem otworzyły się tylko drzwi do niszowych mediów o wątpliwej reputacji. On sam natomiast przeszedł do realizacji kolejnej misji i wspierał nową narrację narodowców w sprawie imigrantów: „PiS oszukał”. Chodzi o demonizowanie każdego śniadego mężczyzny i kobiety w chuście i sugerowanie, że są oni dowodem na to, że Polska przeżywa zalew milionów muzułmańskich migrantów. Jest to oczywiście bzdura. <br><br> Rosyjska propaganda dotycząca migrantów opiera się na wspieraniu dwóch przeciwstawnych przekazów. Jednym jest nakręcanie postaw rasistowskich i ksenofobicznych, drugim natomiast oskarżanie o rasizm i ksenofobię. Chodzi o doprowadzenie do polaryzacji oraz nieufności wobec informacji przekazywanych przez media głównego nurtu. Zgodnie z tą strategią według pierwszego przekazu rząd Morawieckiego przyjmuje miliony migrantów, a każdy „śniady” to potencjalny gwałciciel. Według drugiego rasistowski rząd Morawieckiego prześladuje uchodźców. Co ciekawe, Maciejczuk również wspiera obie narracje i to go zbliżyło do Wyrwała. <br><br><center><a href="mailto:twoje@tvp.info"><img src="http://s.v3.tvp.pl/repository/images/b/4/c/b4cfcf4c54a0d0dd8c0da2170e36abfc1396336942301.jpg" alt="banner" style="max-width:100%;" /></a></center><br> Marcin Wyrwał ostatnio specjalizuje się w tekstach, których wspólnym mianownikiem jest przekaz, że rząd jest zły i prześladuje niewinnych ludzi. Prześladuje więc Mateusza Piskorskiego, byłego posła Samoobrony, który został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Prześladuje Ludmyłę Kozłowską, oskarżaną o niejasne powiązania z Rosją i lobbowanie na rzecz podejrzanego kazachskiego oligarchy Abliazowa. Dokonał „mordu administracyjnego” na Czeczenie Azamacie Bajdujewie, który według informacji polskich, niemieckich i belgijskich służb specjalnych był członkiem organizacji terrorystycznej i prawdopodobnie walczył w szeregach Państwa Islamskiego w Syrii. <br><br> Idąc za ciosem Wyrwał postanowił napisać artykuł o kolejnym Czeczenie zagrożonym deportacją i to właśnie ten tekst jest pierwszym owocem współpracy Wyrwał-Maciejczuk. Dziennikarza portalu Onet.pl nagle olśniło i uznał, że zarzuty wobec Maciejczuka są bezpodstawne. „Długo rozmawialiśmy. Moje wątpliwości zostały rozwiane” – napisał na Twitterze. Było to już po publikacji i usunięciu po kilku godzinach kolejnego artykułu tandemu Maciejczuk-Wyrwał. Tym razem był to wywiad z Denisem Puszylinem, liderem Donieckiej Republiki Ludowej (prorosyjskich separatystów na Ukrainie). Jednym z wątków było pośrednie uderzenie w premiera, poprzez sugestię, że jego ojciec wspiera DRL. <br><br> Maciejczuk twierdzi, że artykuł został zdjęty na żądanie władz ukraińskich i że jest to skandal. Natomiast Onet.pl chce najwyraźniej jak najszybciej zapomnieć i o artykule i o współpracy z Maciejczukiem. Problem w tym, że „internet nie zapomina”.