Działania Niemców podczas Powstania Warszawskiego, w tym naloty bombowe, to było niszczenie miasta pełnego ludzi – wspomina Andrzej Gładkowski ps. Ostoja, który latem 1944 r. był łącznikiem szefa Służby Sanitarnej na Starym Mieście w Warszawie.
Zajmujące całą stronę, płatne ogłoszenie poświęcone powstaniu warszawskiemu, zostało zamieszczone w sobotę w amerykańskim dzienniku „New York...
zobacz więcej
– Brałem udział w Powstaniu Warszawskim, ale jako jeden z jego młodszych uczestników. Miałem 14 lat. Moje miejsce działalności w czasie Powstania Warszawskiego przypadło na Stare Miasto, dzielnicę szczególnie doświadczoną – powiedział PAP Gładkowski, który w sierpniu 1944 r. był łącznikiem płk. dr Stefana Tarnawskiego, szefa Służby Sanitarnej na Starym Mieście.
– Na Starym Mieście działy się rzeczy bardzo ciężkie, straszne i trudne w związku z tym każdy, kto przeżył oblężenie i obronę Starego Miasta ma bardzo wiele wspomnień i to przeważnie tragicznych – podkreślił.
Systematyczne bombardowania
Weteran opowiedział m.in. o masakrze na podwórzu domu przy ul. Franciszkańskiej 6, do której doszło po 10 sierpnia, gdy Niemcy zaczęli systematycznie bombardować Stare Miasto. Działo się to w dniach po wyparciu powstańców z Woli i zamordowaniu tam wielu tysięcy bezbronnych cywilów.
– Niemcy stosowali bombardowanie falami, które zaczynało się mniej więcej od szóstej godziny rano, ale potem już można było wiedzieć, kiedy jest przerwa, kiedy bombardowania nie będzie. I wtedy wszystko ożywało, ludzie wychodzili z piwnic, aby spróbować sobie coś ugotować na malutkich kuchenkach powstańczych, które składały się z dwóch cegiełek i jakiegoś rusztu zdobytego gdzieś w gruzach – wspominał Gładkowski, dodając, że wśród odpoczywających od bombardowań byli również powstańcy.
– I wtedy w sytuacji tego jakby wyciszenia bombardowania i ostrzału do środka zabudowań (...) spadł granatnik (...). Uderzył w ścianę od strony podwórka w pokoju, który miał dwa okna, i w którym ja się tam znajdowałem, i to był ten moment, że usłyszeliśmy jakiś silny huk, ale jeszcze nie wiedzieliśmy co się stało. Za chwilę wiedzieliśmy... Granatnik eksplodował na wysokości tego pierwszego piętra i nastąpiła ogromna masakra. Ludzie próbujący ugotować jakąś żywność byli rażeni odłamkami tego pocisku, ale jednocześnie powstańcy odpoczywający na balkonie też byli ranni i zabici. Ściany domu pokryły się krwią – opowiadał.
„Jesteśmy, jeśli pamiętasz” – hasło spotu filmowego przygotowanego z okazji zbliżającej się 74. rocznicy powstania warszawskiego. Tuż przed kolejną...
zobacz więcej
Wśród najgroźniejszej broni stosowanej przez Niemców weteran wymienił, często pojawiające się we wspomnieniach powstańców, bomby określane szafami lub krowami.
– To była broń rakietowa, która polegała na tym, że posiadano wyrzutnie pocisków lecących na odległość jednego kilometra do dwóch (...). Można było je zobaczyć gołym okiem, było to ciemne cygaro z pióropuszem ognia z tyłu. Wystrzałowi serii takich pocisków, zwykle od trzech do pięciu, towarzyszył charakterystyczny, jak to nazywaliśmy, skrzyp szafy (...). Po usłyszeniu tego wystrzału każdy starał się znaleźć miejsce w piwnicy w miarę możności pod ścianami, ponieważ środek sufitu mógł być zawalony, i przeczekać taki nalot – tłumaczył.
Zasada, by trzymać się ścian piwnic podczas nalotów, np. bombowców nurkujących Ju-87, „sztukasów”, była bardzo ważna. Bomby zrzucane przez samoloty potrafiły burzyć domy aż do poziomu piwnic.
„Niszczenie miasta pełnego ludzi”
– Ten dom przy Franciszkańskiej 6, w którym byłem w pewnym momencie był zbombardowany (...) i przez te cztery piętra bomby przebiły do piwnicy i ci ludzie, którzy byli pod ścianami jeszcze zdołali wyjść, a ci, którzy byli na środku zostali zagnieceni. Był taki jeden, któremu przywaliło nogi i nie mogliśmy go odgrzebać, dawaliśmy mu wino na podtrzymanie, straszne rzeczy. Było to niszczenie miasta pełnego ludzi – wspominał kombatant.
Powstanie dla 14-letniego łącznika zakończyło się 31 sierpnia. – To był dla mnie dzień pełnego zaskoczenia. Okazało się, że nasze linie obronne (...) cofnęły się w głąb Starego Miasta i wtedy zamiast sygnału, jak mam w danym dniu działać w otworze piwnicznym między domami, ukazał się żołnierz niemiecki. Był bardzo zdenerwowany, mówił po niemiecku, ale to było zrozumiałe, że wszyscy musimy wychodzić natychmiast na Litzmannstadt Strasse, czyli w kierunku Woli. Dlaczego był tak zdenerwowany? To spotkanie z nim było około godz. szóstej i wiedzieliśmy, że po tej godzinie rozpoczną się naloty bombowe na Stare Miasto – powiedział Gładkowski, który po 31 sierpnia trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie, a następnie został wywieziony do III Rzeszy i umieszczony w obozie we Frankfurcie nad Odrą.