
„Północny sąsiad” – tak w Izraelu mówi się o Rosji. Oczywiście chodzi o rolę, jaką państwo Putina odgrywa w Syrii. Na razie państwo żydowskie może być zadowolone, bo Kreml nie przeszkadza w izraelskich akcjach wojskowych przeciwko Irańczykom i ich satelitom w Syrii. Jak jednak Moskwa zachowa się, jeśli dojdzie do wybuchu otwartej wojny?
– Atak rakietowy państw zachodu na Syrię to sygnał wysłany Rosji – ocenił na antenie TVP Info dr Jacek Raubo, ekspert ds. bezpieczeństwa z...
zobacz więcej
Niewiele zostało z triumfalizmu Putina – gdy w grudniu ub.r. ogłaszał światu zwycięski koniec wojny w Syrii. Wiele się wydarzyło przez te pół roku. Turcja poszła na wojnę z Kurdami (batalia o enklawę Afrin), Amerykanie wycięli w pień zgrupowanie rosyjskich najemników (rzeź w Dolinie Eufratu), a Izrael porzucił politykę neutralności wobec syryjskiego konfliktu.
Nowy-stary prezydent Rosji postanowił więc przypomnieć, że nadal jest jednym z głównych rozgrywających. Tak można traktować jego spotkanie w Soczi 17 maja z Baszarem el-Asadem. Putin zapowiedział, że z Syrii rozpocznie się wycofywanie „obcych wojsk”. Najwięcej „obcych” jest tam szyickich najemników, Irańczyków, Turków i Rosjan. Ale rosyjski przywódca ma zapewne na myśli Amerykanów. Próbuje znów wmawiać, że sytuacja stabilizuje się, choć nie kto inny jak on właśnie, kilka dni wcześniej, w tym samym Soczi, zapowiedział, że rosyjskie okręty uzbrojone w pociski manewrujące Kalibr pozostaną na stałe we wschodniej części Morza Śródziemnego.
Prezydent Syrii Baszszar al-Asad spotkał się w Damaszku z ministrem obrony Rosji Siergiejem Szojgu. Podczas spotkania omówiono kwestię...
zobacz więcej
Pomiędzy Izraelem a Iranem
Obecny prezydent Rosji jest wśród Izraelczyków popularny i postrzegany jako przyjaciel państwa żydowskiego – nawet mimo współpracy Rosji z Iranem w wojnie syryjskiej. Do tego dochodzą bardzo dobre osobiste relacje Putina z Benjaminem Netanjahu. W grudniu ub.r. Avi Dichter, członek rządzącego Likudu, szef komisji spraw zagranicznych i obrony Knesetu, mówił agencji Interfax: „Rosja nie jest naszym wrogiem i nie mamy problemu z jej stałą obecnością wojskową w Syrii”. Ten były dyrektor Szin Bet (kontrwywiad) i były szef MSW określił Rosję jako „supermocarstwo i sojusznika” chcącego zająć strategiczną pozycję w regionie – co Izrael przyjmuje z zadowoleniem.
Co najważniejsze, ciepłe relacje polityczne przekładają się też na bardzo skuteczną współpracę w sferze bezpieczeństwa. Rosja, wchodząc otwarcie do wojny syryjskiej na jesieni 2015 roku, zadbała o to, by nie mieć tu z państwem żydowskim żadnych problemów. Moskwa ze zrozumieniem przyjęła politykę izraelską, która polegała na powstrzymywaniu ekspansji militarnej Iranu i Hezbollahu w Syrii. Jak mówi, cytowany przez „Financial Times”, były ambasador Izraela w Rosji i na Ukrainie Cwi Magen, Rosjanie do pewnego stopnia są w stanie zaakceptować to, że Izrael walczy z Irańczykami: „Rosja ma interesującą pozycję, gdyż jako jedyna ma dobre kontakty z obiema stronami i jest ważna nie tylko w czasie wojny, ale też podczas pokoju”.
100 ataków
Rosja kontrolująca dużą część syryjskiej przestrzeni powietrznej nie robiła przeszkód lotnictwu izraelskiemu atakującemu wielokrotnie transporty i magazyny broni, infrastrukturę i bazy sił związanych z Iranem (ktoś policzył, że od początku wojny w Syrii takich ataków armia izraelska przeprowadziła już ponad sto). Wojskowi wypracowali mechanizm zapobiegania incydentom między siłami powietrznymi obu państw w syryjskiej przestrzeni powietrznej. Były minister obrony Moshe Ya’alon ujawnił, że działa „gorąca linia” między rosyjską bazą powietrzną w Chmejmim a izraelskim „Pentagonem”, czyli centrum dowodzenia Kirya w Tel Awiwie. Kwestie koordynacji ruchów wojskowych w Syrii omawiał też w połowie października 2017 r. minister obrony Rosji, gdy złożył dwudniową wizytę w Izraelu. Siergiej Szojgu spotkał się w Tel Awiwie z ministrem Avigdorem Liebermanem i szefem sztabu generalnego IDF (Israeli Defense Forces) generałem Gadim Eizenkotem. Potem był przyjęty przez premiera Benjamina Netanjahu.
Antyirańska koalicja USA z Izraelem w natarciu. Problem programu atomowego posłużył za pretekst, by uderzyć w regionalne wpływy Teheranu - przede...
zobacz więcej
Moskwa niechętna irańskim bazom
Choć Rosja oficjalnie jest najważniejszym sojusznikiem Iranu w Syrii i rosyjskie lotnictwo we współpracy z szyickimi oddziałami na lądzie zapewniły Asadowi sukcesy w wojnie, to jednocześnie Moskwa niechętnie patrzy na irańskie plany utworzenia stałych baz w Syrii. W tej kwestii myśli zatem tak samo jak Izrael. Oczywiście nie brakuje na linii Moskwa - Tel Awiw także problemów. Na przykład Izraelczyków bardzo rozczarowało porozumienie, jakie Rosja pomogła zawrzeć w sprawie tzw. strefy deeskalacji w południowej Syrii – bo doprowadziło ono do tego, że w pobliżu granicy izraelskiej pojawiły się oddziały Hezbollahu i al-Kuds, czyli elitarnej formacji irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Od tego czasu siły izraelskie zwiększyły tempo swych nalotów w Syrii.
Uwagę zwraca, że Netanjahu nie przyłączył się do krytyki, jaka spadła ze strony Zachodu na Rosję za jej rolę w Syrii po ataku chemicznym w Doumie. Izrael nie przyłączył się też do wielu państw, które wydaliły rosyjskich dyplomatów po zamachu na byłego oficera GRU Siergieja Skripala. Z kolei Rosja unika krytyki wojskowych akcji Izraela w Syrii. Podczas gdy każda akcja amerykańska jest ostro potępiana przez Moskwę, ataki izraelskie nie budzą już takich emocji. Propaganda kremlowska i rosyjscy generałowie jakoś nie zauważają nalotów lotnictwa IDF. Wyjątkiem okazała się akcja przeciwko bazie T-4 w prowincji Hims, domniemanym centrum działalności irańskich dronów w Syrii. Moskwa była wściekła po zbombardowaniu 9 kwietnia przez izraelskie myśliwce bazy syryjskich sił powietrznych, bo podobno Kreml nie został zawczasu powiadomiony, chociaż w okolicy stacjonują rosyjscy żołnierze. Na dodatek do ataku doszło w fatalnym dla Putina momencie – tuż po chemicznym ataku sił Asada w Doumie. Rosja zareagowała na nalot na T-4 inaczej niż dotąd: publicznie oskarżyła Izrael o przeprowadzenie nalotów, w których zginęło siedmiu irańskich żołnierzy. Izraelczycy nie popełnili już później tego samego błędu – i choćby ataki z 29 kwietnia zostały wcześniej zapowiedziane stronie rosyjskiej.
Eskalacja konfliktu Izraela z Iranem w ostatnich tygodniach poważnie zaniepokoiła Kreml – bowiem zagraża dotychczasowej polityce utrzymywania dobrych relacji zarówno z Teheranem, jak i Tel Awiwem. Putin polecił Siergiejowi Ławrowowi natychmiast wyprawić specjalnego wysłannika do Teheranu, żeby nieco ostudził rozgrzane głowy ajatollahów. Poleciał zastępca Ławrowa, Siergiej Riabkow: przekonał prezydenta Hasana Rowhaniego, żeby Iran powstrzymał się od mocnej reakcji na atak izraelski, do którego doszło w nocy z 29 na 30 kwietnia. Ale czas prawdziwej próby dopiero nadchodził – wszyscy z coraz większym napięciem wyczekiwali na decyzję Donalda Trumpa ws. porozumienia atomowego z Iranem. Oliwy do ognia dolał 30 kwietnia Netanjahu – Izrael już wiedział, co się stanie.
Moskwa warta wstążki
W tak gorącym okresie zapewnienie sobie (co najmniej) życzliwej neutralności Rosji było bardzo ważne dla Netanjahu. Poleciał do Moskwy, by zyskać pewność, że zmasowane ataki izraelskie na cele irańskie w Syrii nie napotkają na żadną przeszkodę ze strony Rosjan. Nie mógł wybrać lepszego terminu – ratował resztki prestiżu Putina, bo na obchody rocznicy zwycięstwa nad Niemcami stawili się właśnie tylko premier Izraela i prezydent Serbii.
Tyle że Aleksandar Vucic nie przypiął sobie wstążki św. Jerzego, a Netanyahu tak. Ten pomarańczowo-czarny symbol zwycięstwa w 1945 roku, po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie, jest też symbolem rosyjskiej agresji. Na Ukrainie za jego noszenie grożą nawet karne konsekwencje. Premier Izraela nie mógł się już chyba bardziej przypodobać Rosjanom…
Warto zresztą pamiętać, że w lipcu 2017 roku Kneset przyjął prawo deklarujące, że Izrael, podobnie jak Rosja, Dzień Zwycięstwa będzie obchodzić 9 maja, a nie 8 maja, jak zdecydowana większość innych państw na świecie (w tym USA). Oczywiście Netanjahu skorzystał z okazji, by zgrabnie połączyć doświadczenia historyczne z obecną sytuacją polityczną: „Ani na sekundę nie zapominamy tej bardzo ważnej lekcji historii: kiedy pojawiają się mordercze ideologie, musimy walczyć z nimi, zanim będzie za późno. 73 lata po Holokauście wciąż jest na Bliskim Wschodzie kraj, Iran, który otwarcie wzywa do zniszczenia państwa Izrael”. Goszcząc w stolicy sojusznika Persów, izraelski premier zachował jednak na tyle rozsądku, by nie posuwać się do porównywania Iranu do nazistowskich Niemiec, jak zrobił to choćby podczas grudniowej wizyty w USA.
Defilada defiladą, historia historią, ale Netanjahu przyleciał do Moskwy po konkrety. W jego rozmowach z Putinem uczestniczyli ministrowie spraw zagranicznych i obrony Rosji: Siergiej Ławrow i Siergiej Szojgu. Gość osiągnął cel: po spotkaniu na Kremlu powiedział mediom, że
jest mało prawdopodobne, by Rosja próbowała ograniczać działania militarne Izraela w Syrii.
Netanjahu jeszcze nie zdążył wylecieć z Moskwy, gdy na kontrolowane przez Izrael Wzgórza Golan spadła salwa pocisków rakietowych wystrzelona z południowej Syrii. W ostrzale przeprowadzonym przez irańskie oddziały al-Kuds, główną rolę odegrała bateria artylerii rakietowej 220 mm Huragan. Nie zdążyła wrócić z pozycji ogniowej do bazy pod Damaszkiem – zniszczyły ją izraelskie pociski. Zmasowany odwet IDF pokazał ogromną przepaść technologiczną. No i słabość rosyjskiego uzbrojenia, z którego korzysta Asad i Irańczycy w Syrii (vide: Huragan).
W ataku Izrael wykorzystał samoloty F-35I. Okazało się, że rosyjskiej produkcji systemy obrony przeciwlotniczej nie są w stanie wytrzymać w starciu z nowoczesną bronią – taką, jaką ma Izrael. Ale też USA, NATO i szereg innych państw. Każdy kolejny atak, czy to Izraela, czy Amerykanów, obnaża słabość rosyjsko-syryjskiej obrony rakietowej. Nieskuteczny jest choćby najnowszy system walki radioelektronicznej typu Krasucha, uruchomiony w Syrii. Symboliczne było pokazanie przez IDF nagrania ze zniszczenia przeciwlotniczej wyrzutni rakietowej Pancyr-S1. W kwietniu RIA Nowosti, powołując się na źródło w rosyjskim ministerstwie obrony, podała, że Moskwa w ostatnich latach dostarczyła Damaszkowi 36 zestawów Pancyr-S1.
„Czerwona linia”
Ogromna przewaga w powietrzu Izraela nad Asadem i Irańczykami w Syrii może jednak się skończyć. Wszystko zależy od Rosji. A ta, po atakach Izraela, ale przede wszystkim zachodniej koalicji, pod koniec kwietnia nieoczekiwanie odgrzała sprawę dostaw S-300 dla Damaszku. Ławrow powiedział, że Kreml jeszcze nie zdecydował, czy dostarczy do Syrii te systemy przeciwlotnicze – nieporównanie skuteczniejsze od obecnie posiadanego przez Asada uzbrojenia. Nieco później przedstawiciel sztabu generalnego generał Siergiej Rudskoj oświadczył, że Rosja wkrótce dostarczy Syrii nowe systemy obrony przeciwlotniczej, nie podając, o jaki sprzęt chodzi. 25 kwietnia ambasada syryjska w Moskwie ogłosiła nawet, że pociski S-300 są już w Syrii od miesiąca. Rosjanie gwałtownie zaprzeczyli. W Syrii są już systemy S-300 i S-400, ale osłaniają rosyjską bazę lotniczą w Chmejmim i bazę morską w Tartus. Asad nie może z nich skorzystać.
Dla Izraela wejście reżimu w posiadanie takiej broni jak S-300 oznaczałoby przekroczenie „czerwonej linii”. Jeśli Rosja dostarczy Syrii systemy przeciwlotnicze S-300 i będą one skierowane przeciwko Izraelowi, wówczas siły izraelskie będą starały się je zniszczyć – już dawno temu zapowiedział minister obrony Avigdor Lieberman.
„Rosjanie rozumieją nasze interesy, a my rozumiemy ich interesy. Nie chcemy nikogo urazić, ale zarazem nie możemy pozwolić Iranowi na zamknięcie naszej przestrzeni powietrznej. Każdy to rozumie”. Minister obrony Izraela, Avigdor Lieberman
Już w 2010 roku Rosja podpisała kontrakty na dostarczenie Syrii czterech baterii rakietowych S-300, ale wycofała się z umowy, bo protestował Izrael. Baterie te trafiły do Iranu zamiast Syrii. Izrael nie mógłby pozwolić na instalację S-300 w Syrii, bo baterie te ochraniałyby irańskie wyrzutnie rakiet zagrażające państwu żydowskiemu. Pojawiła się zatem perspektywa powtórki z historii – w latach 80. XX w. w atakach izraelskich w Syrii i Libanie zginęło ponad stu sowieckich doradców i specjalistów pomagających w obsłudze sprzętu i broni lokalnym reżimom arabskim.
Takiego scenariusza chce uniknąć także Rosja. Nic dziwnego, że tuż po wyjeździe z Moskwy Netanjahu (wiadomo, że poruszał sprawę S-300) doradca prezydenta Władimir Kożyn w wywiadzie prasowym powiedział, że Moskwa do tej pory nie przeprowadziła żadnych rozmów dotyczących dostarczenia systemu S-300 oraz nie dostarczała go władzom syryjskim. A rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow stwierdził, że syryjska armia „ma wszystko, czego potrzebuje”.
Kosztowny błąd
Netanjahu mógł swoją wizytę w Moskwie sprzedać w kraju jako wielki sukces. Izrael popełni jednak kosztowny błąd, jeśli uzna, że ma już zapewnioną neutralność Rosji w jego konflikcie z Iranem. W sprawie S-300 chociażby izraelski premier nie ma się czym chwalić, bo Kreml od początku nie myślał poważnie o dostarczeniu tej broni Asadowi i Irańczykom w Syrii. To była tylko przynęta, na którą złapał się Netanjahu. Można się zastanawiać nad skutecznością jego polityki rosyjskiej. Przecież już w sierpniu ub.r. w Soczi tłumaczył Putinowi, że Iran próbuje „zlibanizować” Syrię przy użyciu szyickich milicji. Minęło dziewięć miesięcy, a proces tej „libanizacji” tylko przyspieszył. Rosjanie w tej sprawie nie kiwnęli palcem. Mogą taktycznie układać się i współpracować z Izraelem, ale strategicznie i długofalowo wspierają wrogów państwa żydowskiego. Od palestyńskiego Hamasu po libański Hezbollah, od Damaszku po Teheran. W Knesecie nie brak głosów rozsądku, jak choćby Kseni Swietłowej ze Związku Syjonistów. Zasiadająca w komisji spraw zagranicznych i obrony Knesetu deputowana pisała jakiś czas temu, że „grożenie przez Rosję wetem rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiającej Hezbollah bezsprzecznie wskazuje na bardzo poważne różnice między Jerozolimą a Moskwą w sprawach bezpieczeństwa. Osobiste dobre relacje z Putinem, którymi chwali się Netanjahu, nie przekładają się na polityczną rzeczywistość”.
Rosjanie – nie mogąc dłużej lawirować – prędzej wybiorą Iran niż Izrael. Tym bardziej że wpływowe środowiska w rosyjskim wojsku, służbach specjalnych i dyplomacji nigdy nie pochwalały flirtu Putina z Izraelem. Trudno wyzbyć się kształtowanych od dekad postaw proarabskich, a do ogromnej podejrzliwości wobec państwa żydowskiego, związanego wszak sojuszem z USA, dochodzi coraz wyraźniej odżywający w Rosji antysemityzm.