75 lat temu polskie państwo podziemne dokonało pierwszego zamachu na berlińskim dworcu. Brutalne polowania na Niemców przedstawione w filmie „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino to opowieść ciekawa, ale fikcyjna. Znacznie bardziej pasjonująca jest historia autentycznych, śmiałych ataków przeprowadzonych przez AK, które sprawiły, że Niemcy nawet w swojej stolicy nie mogli czuć się bezpiecznie. Mija 75 lat od brawurowego zamachu na stacji berlińskiej kolejki S-Bahn. Już kilka miesięcy po wybuchu II wojny światowej powstały pierwsze organizacje przeprowadzające akcje dywersyjne na głębokich tyłach wroga. W Niemczech działała „Rzesza” ppor. Wacława Smoczyka, szefa odcinka sabotażu Związku Odwetu Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej na Rzeszę. Grupa odpowiadała za eksplozje w poczekalniach dworców kolejowych w Berlinie i we Wrocławiu, do których doszło 15 sierpnia 1940 roku. <br><br> Żołnierze Smoczyka przeprowadzili też m.in. eksplozje na trasie kolejowej Berlin-Kolonia oraz planowali wysadzić dworzec w Opolu, choć tego ostatniego zadania nie udało się przeprowadzić. Smoczyk, zadenuncjowany przez agenta Gestapo, popełnił samobójstwo w marcu 1942 roku, nie chcąc dać się ująć żywcem, gdy gestapowcy przyszli go aresztować. <br><br> <b>Ścisła konspiracja</b> <br><br> Równolegle działała grupa dywersyjna dowodzona przez inż. Franciszka Kwaśnickiego „Rawicza”, szefa śląskiego ZO, która miała komórki m.in. w Berlinie i Wiedniu. 30 grudnia 1940 roku jego żołnierze dokonali zamachu bombowego na berlińską stację kolejową Anhalter. Przeprowadzili też wiele akcji sabotażowo-dywersyjnych, wymierzonych m.in. w huty i rafinerie.Złapany Kwaśnicki został skazany na śmierć i stracony, ale idea zamachów w sercu Niemiec była zbyt kusząca, żeby ją zostawić. Do przeprowadzania najbardziej śmiałych ataków Armia Krajowa powołała specjalny, mocno zakonspirowany oddział. „Zagra-Lin”, wydzielony zespół w ramach Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych („Osa”-„Kosa 30”) powstał w grudniu 1942 roku i działał do lipca 1943 roku. <br><br> Sama „Osa” już była elitą. Grupa powstała w maju 1942 roku jako oddział dyspozycyjny Komendanta Głównego AK, wykonujący akcje bojowe na jego bezpośrednie zlecenie. Powołano ją do likwidacji wysokich rangą dygnitarzy hitlerowskich i szczególnie okrutnych przedstawicieli aparatu okupacyjnego oraz prowadzenia „wielkiej dywersji”. <br><br> „Nie mogąc się doczekać od trzech lat należnego nam współdziałania i represji sprzymierzonych na bestialstwa niemieckie w Polsce, od jesieni ubiegłego roku (jesień 1942 – przyp. red.) uruchomiłem własną wzmożoną akcję bojowo-dywersyjną, a ostatnio specjalnie terrorystyczną przeciw okupantom. Akcja ta osiągnęła swój zamierzony cel i jak dotąd walkę nerwów z okupantem wygrywamy. Teraz my likwidujemy Niemców, a represji na razie brak” – wskazał gen. Stefan Rowecki „Grot”, komendant głównym AK. <br><br> <b>Odwet za terror</b> <br><br> Kryptonim „Zagra-Lin” był skróconą wersję nazwy „Kosa Zagra w Linie” („Zagra” oznaczał „zagraniczny”, podczas gdy „Lin” był kodowym oznaczeniem Warszawy). Zadanie spiskowców polegało na prowadzeniu sabotażu i dywersji na obszarze Niemiec oraz na ziemiach polskich wcielonych Rzeszy. Celem było przeniesienie części walki na terytorium wroga. Po pierwsze, w ramach odwetu za terror prowadzony wobec polskiej ludności cywilnej. Po drugie – żeby jej ulżyć, zakładając, że Niemcy zabiorą nieco sił bezpieczeństwa.Zadanie było szalenie trudne, przeciwnikami byli bowiem najlepsi śledczy Reichssicherheitshauptamt, czyli Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy podlegający dowódcy SS Heinrichowi Himmlerowi. Spiskowcy się tym nie przejmowali. <br><br> – Nawet Berlin nie uchroni się od odwetu. Wszystko będzie w naszym zasięgu, a najważniejsze jest to, że akcje odwetowe w Rzeszy nie dadzą Niemcom podstaw do represji i egzekucji publicznych w Polsce – argumentował kpt. Bernard Drzyzga „Jarosław”, który objął dowództwo nad jednostką. <br><br> Idealnie nadawał się do tego arcytrudnego zadania. Miał wspaniałą kartę z kampanii wrześniowej, był też uciekinierem z Oflagu II C w Woldenbergu. Do tego jako białoruski komisarz ds. zarządzania siłą roboczą często jeździł do Niemiec i na Śląsk, gdzie tworzył sieć punktów przerzutowych i bezpiecznych kryjówek, a także opracowywał sposoby przekraczania granicy. Miało się to okazać kluczowe przy atakach na terenie Rzeszy. <br><br> <b>Idealny kandydat</b> <br><br> Zastępcą „Jarosława” został Józef Lewandowski „Jur”. Również idealny kandydat. Był reichsdeutschem, Polakiem urodzonym w Berlinie, ale posiadającym niemieckie obywatelstwo, do tego mówił z berlińskim akcentem. Był niezwykle odważny i pomysłowy, zaś aryjski wygląd kilka razy pozwolił mu wyjść cało z opresji. <br><br> Dzięki pracy jako przedstawiciel niemieckich firm budowlanych „Jur” posiadał legalny dostęp do materiałów wybuchowych, dodatkowo zaś będąc osobą mniej narażoną na rewizje mógł przewozić broń i konspiracyjne materiały oraz osobiście podkładać bomby. Wymagało to oczywiście nadludzkiej odwagi.Drzyzga w swoich wspomnieniach podaje, że w jednostce służyły 22 osoby, które wymienia z nazwiska i pseudonimów, ale historycy uważają, że oddział liczył 18 osób. Dodatkowo w komórkach w Bydgoszczy i Kaliszu współpracowało z nią kilkanaście osób, zaś komórka w Rydze miała do dyspozycji jeszcze jednego Polaka i dwóch Litwinów. <br><br> Wszyscy członkowie „Zagra-Linu” biegle posługiwali się językiem niemieckim i znali stosunki panujące w Niemczech, dzięki temu po atakach mogli się błyskawicznie wtapiać w otoczenie. Każdy odbył też przeszkolenie z posługiwania się materiałami wybuchowymi – założono, że właśnie akcje z ich użyciem będą głównym zadaniem organizacji. <br><br> <b>Precyzyjny plan</b> <br><br> Zamachy przeprowadzano według dokładnie opracowanego schematu. Najpierw dokładnie rozeznawano się w rozkładzie pociągów i wybierano najbardziej dogodny termin. Następnie kilkuosobowa grupa dywersantów i łączniczek jechała na miejsce akcji jednym pociągiem, choć w różnych wagonach, podkładała przywożony z Warszawy ładunek wybuchowy i tuż przed przyjazdem celu – pociągu z żołnierzami Wehrmachtu lub ważnym zaopatrzeniem dla wojska – dywersanci znikali niczym duchy. <div class="facebook-paragraph"><div><span class="wiecej">#wieszwiecej </span><span>Polub nas</span></div><iframe src="https://www.facebook.com/plugins/like.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Ftvp.info&width=450&layout=standard&action=like&show_faces=false&share=false&height=35&appId=825992797416546" height="27" scrolling="no" frameborder="0" allowTransparency="true" ></iframe></div> Pierwszą poważną akcją „Zagra-Linu” był zamach na stacji kolejki miejskiej S-Bahn przy Friedrichstraße w Berlinie. Od razu wybrano ambitny cel w samym centrum stolicy Niemiec, nieopodal Bramy Brandenburskiej. Ataku podjęli się „Jur”, Jan Lewandowski „Jan”, Janusz Łuczkowski „Mały” i Leon Hartwig „Leon”. <br><br> Bomba wybuchła 24 lutego 1943 roku dokładnie o godz. 7 rano. Informatorzy „Osy” wskazali, że w skutek eksplozji śmierć poniosło 36 osób, zaś 78 zostało rannych. Nie chcący się przyznać do porażki Niemcy podali, że zginęło tylko pięć osób. Zamach ten odbił się szerokim echem w całej Europie i właśnie jego 75. rocznicę obchodzimy w sobotę.Efekt psychologiczny tego wydarzenia był ogromny. Karmieni propagandą Josepha Goebbelsa Niemcy byli przekonani, że zwycięska wojna zmierza ku końcowi i jest kwestią czasu, gdy Wehrmacht zdobędzie Moskwę. Tymczasem okazało się, że wojna już jest w sercu III Rzeszy i nikt nie może czuć się bezpieczny... <br><br> <b>Niczym duchy</b> <br><br> Berlińska policja po szczegółowych oględzinach miejsca zamachu odnalazła kilka fragmentów podłożonego ładunku. Natrafiono na ślady wskazujące, że zamach przeprowadziło polskie podziemie. Więcej nie można było zrobić, gdyż zamachowcy byli praktycznie nieuchwytni. <br><br> Śledztwo nie zdążyło jeszcze nabrać rozpędu, gdy polscy dywersanci przeprowadzili kolejny zamach, tym razem na Dworcu Głównym w Berlinie. Jako datę wybrano 10 kwietnia 1943 roku. Podłożony ładunek eksplodował w momencie, gdy przy peronie zatrzymały się dwa pociągi z urlopowanymi żołnierzami Wehrmachtu i z jednego zaczęli wysiadać żołdacy. Tym razem zginęło 14 osób, a 60 odniosło rany. <br><br> Niemieckie władze były wściekłe. Adolf Hitler nakazał Himmlerowi, żeby przejął osobisty nadzór nad prowadzonym śledztwem, ten zlecił przeprowadzenie go osobiście przez szefa Gestapo Heinricha Müllera. Dodatkowo wyznaczono nagrodę w wysokości 10 tys. marek za głowę każdego schwytanego dywersanta. Polscy spiskowcy byli jednak doskonale zorganizowani i zakonspirowani i Niemcom nigdy nie udało się schwytać żadnej osoby biorącej udział w ataku.Kolejną brawurową akcją grupy kpt. Drzyzgi był zamach na Dworcu Głównym we Wrocławiu. 22 kwietnia 1943 roku wieczorem do stolicy Dolnego Śląska przyjechali „Jarosław”, „Jur” oraz zabezpieczające szefów Stefania Lewandowska i Maria Wasilewska. Grupa przestudiowała rozkład i uznała, że najlepiej uderzyć następnego dnia o godz. 5.41 rano. <br><br> <b>Zgodnie z planem</b> <br><br> „Następnego dnia udaliśmy się na dworzec kilka minut po godz. 5. Jak przewidywałem, było tam tylko kilku żandarmów. Zatrzymałem się obok kiosku, »Jur« i »Halina« poszli na wyznaczone perony. Po chwili »Jur« zniknął w dworcowej toalecie, gdzie podłączył mechanizm, nastawiając go na 5.41, a następnie udał się na z góry wybrany peron, gdzie miał zostawić walizkę (...)” – odnotował dowódca we wspomnieniach. <br><br> „Zobaczyłem »Jura«, jak znika z peronu. Zorientowałem się, że tylko trzy minuty pozostały do eksplozji. Spojrzałem na pociąg wojskowy. Właśnie żołnierze zaczęli z niego wychodzić i ustawiać się w szeregach na peronie. »Więc nasza podróż nie odbyła się nadaremno« – pomyślałem, opuszczając stację” – wspominał. <br><br> Gdy uszedł kilkadziesiąt kroków dworcem wstrząsnęła potężna eksplozja. Informatorzy AK informowali o czterech zabitych i kilkunastu rannych. Niemcy twierdzili, że czterech żołnierzy zostało ciężko rannych, zaś kilkunastu odniosło lżejsze obrażenia.W następnych tygodniach żołnierze „Zagra-Lin” zaatakowali kilka niemieckich pociągów, m.in. skład z amunicją i sprzętem wojskowym oraz żywnością i paszą. Przeprowadzili także zamach na restaurację „nur für Deutsche” w Rydze, którą obrzucili granatami. W tym ostatnim ataku mogło zginąć nawet do stu esesmanów i żandarmów. <br><br> <b>Namierzyli pociąg Hitlera</b> <br><br> W maju zarysowała się możliwość przeprowadzenia najważniejszego ataku tej wojny. Podczas pogawędki z oficerem SS Rudolfem Teschke „Jur” dowiedział się, że do Bydgoszczy pociągiem specjalnym ma przyjechać sam Hitler. <br><br> Ustalono, że zamach zostanie przeprowadzony 8 km od miasta na zakręcie, na którym pociąg będzie musiał zwolnić. Dodatkowo sytuację ułatwiał wysoki zagajnik, w którym łatwo można było się schować. Tory zaminowano, zapalnik był gotowy, ale wódz III Rzeszy w ostatniej chwili zmienił plany... <br><br> Niestety, świetna passa szybko się skończyła. 5 czerwca 1943 roku Niemcy rozbili „Osę”. Doszło do tego podczas ślubu jednego z konspiratorów, por. Mieczysława Uniejowskiego „Marynarz”, w kościele św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Po donosie pochodzącym przypuszczalnie od Stanisława Gustawa Jastera „Hel” Niemcy zatrzymali 89 żołnierzy podziemia.Część została wkrótce rozstrzelana po ciężkim śledztwie i torturach, część trafiła do obozów koncentracyjnych. Niektórzy, jak łączniczka sztabu Aleksandra Sokal „Władka”, popełnili samobójstwo, nie chcąc wsypać towarzyszy. <br><br> <b>Uciekł przed NKWD</b> <br><br> Elitarna grupa „Zagra-Lin” przestała istnieć, ale jej członkowie, którzy przeżyli wsypę, dalej działali w konspiracji. „Jur” trafił do osobistej dyspozycji dowódcy Kedywu płk. Emila Fieldorfa „Nil” (późniejszego generała). Kpt. Drzyzga, który na uroczystościach w kościele nie był obecny, został przeniesiony do Okręgu Łódź AK jako oficer Kedywu. Wojnę przeżył, ale podobnie jak tysiące innych, chcąc uniknąć aresztowania przez NKWD, został zmuszony do emigracji. <br><br> Mimo krótkotrwałej aktywności grupa „Zagra-Lin” zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskiego państwa podziemnego. Ppor. Aleksander Kunicki „Rayski”, szef wywiadu „Osy”, we wspomnieniach „Cichy Front” wskazał, że ataki „budziły w ludziach otuchę, świadcząc o tym, jak daleko sięga miecz Polski Walczącej”. <br><br> „Na tym też, jak sądzę, przede wszystkim polegał cel tych akcji. Miały one wielkie znaczenie psychologiczne. Polakom, udręczonym hitlerowskim terrorem, przypominały, że Polska walczy i potrafi boleśnie uderzać nawet w Berlinie Wśród Niemców zasiały panikę, wykazując, że nawet u siebie, w ich własnej stolicy, nie mogą czuć się w pełni bezpieczni, gdyż i tam może dosięgnąć ich polski odwet” – podkreślił „Rayski”.