
Był największą gwiazdą muzyki przełomu lat 30. i 40. ubiegłego wieku. Wylansował więcej numerów 1 niż Elvis Presley i Beatlesi. Subtelnym jazzem ogrzewał serca milionów ludzi na całym świecie. O Glennie Millerze wiemy dużo, z wyjątkiem tego, jak zginął. Przez lata uważano, że jego samolot został przypadkowo strącony przez bombowiec RAF-u, ale ta wersja może być już nieaktualna. Brytyjski historyk Dennis Spragg wykluczył ją na podstawie odnalezionych dzienników, co może sugerować, że prawda jest jeszcze bardziej zawikłana.
Oficjalnie Miller zaginął 15 grudnia 1944 r. nad kanałem La Manche. W ciągu trzech tygodni od katastrofy ustalono, że doszło do niej w wyniku awarii, ale to nie ucięło spekulacji. Tragiczna i tajemnicza śmierć dodatkowo wzmocniła legendę jednego z najwybitniejszych twórców jazzowych w historii. W zasadzie całe jego życie to gotowy materiał na scenariusz filmowy.
Alton Glenn Miller urodził się 1 marca 1904 r. w Clarinda w stanie Iowa. Z powodzeniem można ją nazwać mieściną leżącą pośrodku niczego. Z matką Mattie Lou i ojcem Lewisem Elmerem Millerem często się przeprowadzał. Do szkoły poszedł w małej miejscowości w zachodniej Nebrasce, ale już w 1915 r. Millerowie przenieśli się do Grant City w Missouri.
Chłopca od małego ciągnęło do muzykowania. Nauczył się grać na kornecie i mandolinie. Dzięki dorabianiu na dojeniu krów udało mu się uzbierać na własny puzon. Ambitnego malca przyjęto do miejskiej orkiestry, ale długo się z nią nie nagrał, ponieważ jego rodzice ponownie się przeprowadzili, tym razem do Fort Morgan w stanie Colorado.
Glenn Miller był nie tylko utalentowanym muzykiem, ale i sportowcem. W liceum dołączył do drużyny futbolu amerykańskiego, z którą triumfował w rozgrywkach w północnej części stanu i został wybrany najlepszym zawodnikiem w Colorado na pozycji left end. Tym nie mniej po ukończeniu liceum zdecydował, że zostanie zawodowym muzykiem.
Koncerty lepsze od uczelni
Wprawdzie poszedł na studia na Uniwersytecie Stanowym Colorado w Boulder, ale obowiązek uczestniczenia w zajęciach nie spędzał mu snu z powiek. Wolał chodzić na przesłuchania i grać koncerty. Do tego poznał dziewczynę o imieniu Helen, w której zakochał się po uszy. Po zawaleniu trzech z pięciu przedmiotów na jednym semestrze został usunięty z uczelni.
Zamiast nudnej materii z podręczników uczył się techniki grania pod okiem Josepha Schilingera. Dzięki niemu poznał znaczenie rytmu, harmonii, melodii i kontrapunktu. Zdobytą bezcenną wiedzę wykorzystał tworząc „Serenadę księżycową”, jeden ze swoich najbardziej znanych utworów.
Jak wielu innych muzyków, w czasach kryzysu Miller ruszył po Stanach Zjednoczonych. Było to bardziej poszukiwanie chleba niż trasa koncertowa. Grał z wieloma zespołami. Zakotwiczył m. in. w słynnej grupie Bena Pollacka w Los Angeles, gdzie był solowym puzonistą. Z czasem zaczął jednak dostawać mniej okazji do popisów, uznał więc, że jego przyszłość to pisanie i aranżowanie muzyki.
Pokryzysowe lata 20. sprawiły, że musiał ciągle szukać zarobku. Przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie było największe zapotrzebowanie na jazzmanów, tam też poślubił swoją ukochaną Helen. Przez kilka lat żył jako wolny strzelec, współpracując z kilkoma grupami i wyrabiając sobie markę.
Światła Hollywood
Załapał się nawet do filmu. W 1935 r. wystąpił w obrazie „The Big Broadcast” wytwórni Paramount Pictures, oczywiście jako muzyk, dokładnie – członek Orkiestry Raya Noble'a, z którym wówczas występował. Potem jeszcze dwukrotnie pojawi się na srebrnym ekranie – w obrazach „Sun Valley Serenade” (ang. Serenada w Dolinie Słońca) i „Orchestra Wives” (ang. Żony orkiestry), które bardzo przyczyniły się do popularyzacji jazzu w Europie, także w Polsce.
Miller wiedział, że żeby się wybić, nie może być muzykiem sesyjnym. Niezbędny był własny band. Odpowiednich muzyków zebrał w 1937 r., ale nie był zadowolony ze składu, który niczym szczególnym na tle innych się nie wyróżniał. 2 lutego 1938 r., po koncercie w Bridgeport w stanie Connecticut, rozwiązał grupę i wrócił do Nowego Jorku.
Wciąż szukający pomysłu na przełom Miller zorientował się, że potrzebuje jakiegoś chwytu. Miało nim być wspólne granie na jedną nutę klarnetu i saksofonu. Zebrał odpowiednich ludzi i był to strzał w dziesiątkę. Oryginalny, radosny dźwięk był tym, czego ludzie potrzebowali. Po podpisaniu we wrześniu 1938 r. kontraktu z wytwórnią Bluebird kariera utalentowanego muzyka nabrała rozpędu.
Przy wsparciu mecenasa, biznesmena Cy Shribmana, band rozwinął skrzydła. Na koncerty waliły tłumy. Magazyn „Time” odnotował, że spośród 24 dysków umieszczonych w 300 tys. szaf grających w USA średnio 12 jest z nagraniami Millera. Nakłady płyt biły rekordy popularności. Tylko w pierwszym tygodniu po wydaniu płyty „Tuxedo Junction” sprzedano 115 tys. kopii.
Lepszy niż Elvis
Nie jest błędem stwierdzenie, że Glenn Miller miał większe sukcesy niż Elvis Presley czy The Beatles. Aż 23 jego utwory znalazły się na pierwszym miejscu list sprzedaży w USA, podczas gdy Królowi Rock and Rolla udało się to 18 razy, zaś Czwórce z Liverpoolu – 20 razy.
Do jego największych hitów, które stały się jazzowymi standardami, należą choćby „In the Mood”, wspomniana „Moonlight Serenade”, „Pennsylvania 6-5000”, „Chattanooga Choo Choo”, „A String of Pearls”, „At Last”, „(I've Got a Gal In) Kalamazoo”, „American Patrol”, „Tuxedo Junction”, „Elmer's Tune” czy „Little Brown Jug”.
– Miller doskonale wyczuwał muzyczny puls Ameryki. Wiedział, co spodoba się słuchaczom – stwierdził w 2004 r. były basista jego orkiestry Herman „Trigger” Alpert.
To była niemal samobójcza misja. Ociężały górnopłat stanął do walki z nowoczesnymi niemieckimi maszynami. Władysław Gnyś wiedział, że nie ma szans....
zobacz więcej
W 1942 r., po japońskim ataku na bazę Pearl Harbor Glenn Miller zaciągnął się do wojska. Był wówczas u szczytu kariery. Miał wspaniały dom w Tanafly w stanie New Jersey, żonę, dwójkę dzieci, zarabiał nawet 20 tys. dolarów tygodniowo, ale postanowił poświęcić to wszystko, skoro kraj był w potrzebie.
Ojczyzna wzywa
Mając 38 lat był już za stary na loterię draftu i służbę liniową, mimo to zgłosił się do US Navy; tam powiedziano mu, że go nie potrzebują. Napisał więc do gen. bryg. Charlesa Younga z prośbą o powierzenie mu w opiekę wojskowego bandu. Oficer zgodził się zorganizować zespół, przyznając, że krzepiąca muzyka jazzowa będzie miała pozytywny wpływ na morale żołnierzy.
Ostatni koncert przez wejściem do służby cywilny zespół Millera zagrał 27 września 1942 r. w Passaic w stanie New Jersey. Ostatnim utworem zaś był – jak odnotowano – „Jukebox Saturday Night”. Jazzman otrzymał stopień kapitana (czerwcu 1944 r. awansowano go na majora) i został przydzielony do Korpusu Specjalistów, po czym wkrótce przeniesiono do Sił Powietrznych.
Oprócz grania w 15-osobowym zespole Rhythmaires otrzymał audycję radiową, ale – podobnie jak w świecie muzycznym – także w wojsku natrafiał na opór. Gdy zaproponował zmodernizowanie muzyki wojskowej, tradycyjni oficerowie wybili mu ten pomysł z głowy. Jego sława sprawiła, że mimo wszystko inni muzycy wojskowi również zaczęli wplatać elementy jazzu, swingu czy bluesa do marszów.
Także w tej dziedzinie Miller odniósł sukces. Wkrótce zarządzał 50–osobowym oficjalnym bandem Sił Powietrznych USA. Latem 1944 r. przeniesiono go do Wielkiej Brytanii, gdzie dał ok. 800 występów i nagrał słynnym Abbey Road Studio wiele utworów, śpiewanych także po niemiecku. Jego nagrania były przeznaczone nie tylko dla żołnierzy, ale także ludności w okupowanej Europie.
– Ameryka oznacza wolność, a nigdzie nie da się wyrazić wolności równie szczerze, jak w muzyce – powiedział w jednej ze swoich audycji radiowych.
Maciej Stuhr, Sonia Bohosiewicz i Wojciech Pszoniak grają w nowym filmie Janusza Majewskiego pt. „Excentrycy”. Premiera zaplanowana jest na 2016 r....
zobacz więcej
Atak bombowy
Miller i jego zespół kwaterował w siedzibie Radia BBC przy 25 Sloane Court w Londynie. Gdy podczas jednego z bombardowań pocisk spadł trzy bloki dalej, muzyk uznał, że należy się ewakuować. Przeniósł się do Bedford, na północ od Londynu. Nazajutrz niemiecki pocisk V-1 uderzył w jego dawne biuro, zabijając ponad 70 osób, w tym wielu oficerów, z którymi służył...
Los nie kazał jednak długo czekać na kolejne zapasy. Noc z 14 na 15 grudnia 1944 r. Miller spędził w Milton Ernest Hall nieopodal Bedford. Następnego dnia miał lecieć do wyzwolonego kilka miesięcy wcześniej Paryża na występy dla amerykańskich żołnierzy i żeby uzgodnić przeniesienie zespołu do stolicy Francji.
Jednosilnikowy samolot należący do Sił Powietrznych USA UC-64 Norseman o numerze seryjnym 44-70285 wystartował z lotniska Twinwood Farm w Clapham nieopodal Bedford. Na pokładzie znajdował się Miller i płk Norman Baessell. Maszynę pilotował John Morgan. Lot odbywał się przy złej pogodzie i samolot rozbił się nad kanałem La Manche.
Pojawiło się wiele teorii na temat katastrofy. W 2014 r. w dzienniku „Chicago Tribune” zasugerowano, że przyczyną była awaria gaźnika. Wskazano, że w Norsemanach gaźniki często zamarzały w złych warunkach pogodowych i powodowały tragiczne wypadki.
Tajemnicza katastrofa
Jako najpewniejszą przyczynę uważano przypadkowe strącenie przez brytyjski bombowiec. Faktem jest, że tego dnia szwadron Avro Lancasterów wracał z bombardowania III Rzeszy i samolot Millera miał lecieć na niższym pułapie, żeby ich uniknąć. Potwierdzono też, że bombowce wracały z zapasem bomb i żeby zmniejszyć ryzyko przypadkowego zbombardowania Wielkiej Brytanii, zrzuciły bomby do kanału, przy czym jedna z nich miała strącić niewielkiego Norsemana.
Brytyjski historyk Dennis Spragg twierdzi, że do takiego strącenia nie doszło. Odnalazł on na aukcji antyków (!) dziennik prowadzony przez 17-letniego Richarda Andertona, obserwatora samolotów z Reading na południu Anglii. W dzienniku tym odnotowano, że tego dnia Norseman leciał kursem uniemożliwiającym natrafienie na grupę Lancasterów.
Spragg, zobligowany przez potomków Glenna Millera do zbadania dziennika i przeprowadzenia śledztwa, w ciągu sześciu lat ustalił, że samolot jazzmana poleciał do Paryża łukiem, dodając ok. 60 km do wyprawy. W ocenie historyka przyczyna katastrofy była wypadkową kilku elementów – błędu ludzkiego, awarii mechanizmu, warunków pogodowych i nieautoryzowanego lotu w gęstej mgle przez pilota, który nie miał uprawnień do latania przy zerowej widoczności.
– Mniej więcej w połowie kanału La Manche doszło do eksplozji. Był to wystrzał w silniku, do którego w wyniku zamarznięcia gaźnika przestało docierać paliwo. Silnik się wyłączył i samolot roztrzaskał się o taflę wody. Tak jak ustalili amerykańscy śledczy – ocenił Spragg.
Historycy zbadają szczątki niemieckiego myśliwca messerschmitt, które odkryli robotnicy podczas prac w miejscowości Świerzowa Polska na...
zobacz więcej
Mistyfikacja
Własną wersję przedstawił brat Glenna Millera, Herb. W 1983 r. ujawnił, że muzyk faktycznie wsiadł na pokład Norsemana, ale lot zakończył pół godziny później w pobliżu Londynu, gdzie trafił do szpitala i zmarł następnego dnia na raka płuc. Herb twierdzi, że jego brat sfabrykował historię o katastrofie, bo chciał „umrzeć jak bohater”, a nie „w cholernym łóżku”.
Jak dowód Herb przedstawił list otrzymany w 1944 r. od brata, który był nałogowym palaczem. „Jestem całkowicie wyniszczony, choć jem normalnie. Mam kłopoty z oddychaniem. Boję się, że to coś poważnego” – napisał Glenn.
Brat twierdził, że w ogóle nie doszło do żadnej katastrofy. Argumentował przy tym, że prognoza pogody na 15 grudnia przewidywała 5 stopni Celsjusza na plusie, więc – dowodził – nie mogło dojść do oblodzenia gaźnika. Pilot samolotu i płk Beassell mieli natomiast zginąć w trakcie dalszych działań wojennych.
Wydaje się jednak, że wersja Spragga jest bardziej wiarygodna. Gdyby miało dojść do takiej mistyfikacji – nie niemożliwej – musiałoby być w to zaangażowanych więcej osób, łącznie z wysokiej rangą wojskowymi. O ile z tajnych archiwów amerykańskiej armii nie wypłynie dokument potwierdzający, że nie doszło do katastrofy, będziemy żyć w przekonaniu, że gigant jazzu zginął w wypadku lotniczym i upajać się jego nieśmiertelnymi nagraniami.