- W dzień było tak gorąco, że pociliśmy się jak w saunie; w nocy temperatura spadała nawet do -50 stopni. To był dramat - opowiadał w pierwszym wywiadzie tylko dla TVP Rafał Fronia, który przyleciał już do Polski.
Tygodnie treningów, w tym w specjalnej komorze niskotlenowej, noce spędzone w namiocie hipoksyjnym – tak wyglądały przygotowania. Dziś dziennikarz...
zobacz więcej
W zeszły piątek Rafał, który wraz z Piotrem Tomalą wspinał się z bazy do obozu pierwszego, został uderzony w ramię kamieniem. Podejrzewano złamanie ręki.
– Ten kamień nadleciał. Wcześniej odbił się i przyleciał z kosmosu. Uderzył we mnie, bo szedłem pierwszy. Oderwało nas od lin poręczowych, zawiśliśmy. To był dramat – opowiada w pierwszym wywiadzie po powrocie do kraju Fronia.
Himalaiści zaczęli schodzić, wtedy uderzyła w nich lawina. – Rąbnął w nas serak. Jakby przejechało 10 Pałaców Kultury śniegu i lodu. To ręka uratowała mi życie i partnerowi. Góra ewidentnie mnie nie chciała w tym roku – mówi himalaista.
Pęknięta ręka
Po zejściu do bazy został opatrzony, wziął tabletki przeciwbólowe. Po dwóch dniach przyleciał po niego helikopter i zabrał go do Skardu. Tam okazało się, że ręka nie była
złamana, a pęknięta. Niezbędna będzie jej rehabilitacja.
– Adam Bielecki miał mniej szczęścia niż ja. Dostał w głowę, ma mocno pokiereszowany nos i głowę – mówi Rafał.
Zmiana trasy
To właśnie po tych dwóch wypadkach kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki podjął decyzję o zmianie drogi. – Jest ona dłuższa, ale mniej niebezpieczna – ocenia Fronia. Jego zdaniem Polacy mają szanse na jej zdobycie. - Oni na tą górę wejdą, jeśli pogoda pozwoli, a przynajmniej spróbują – mówi.
Co najbardziej zaskoczyło Rafała na wyprawie? - Na plus zaskoczyło mnie, że było łatwo technicznie. Nie było tego, czego się spodziewałem w zimie: szarego, bardzo twardego lodu, takiego jak kryształ. – opowiada Fronia.
Jego zdaniem to mogło być bardzo niebezpieczne, kiedy nie można się w tym lodzie asekurować. – Pamiętam to z czasów wyprawy na Broad Peak z Arturem Hajzerem. Na Broad Peak ten lód był dla nas wielką zmorą; tu tego nie było. To był normalny, tatrzański lód. To
było bardzo przyjemne – mówi Fronia.
Dwa razy zabierany przez lawinę
Natomiast zmartwiły go anomalie pogodowe. – W dzień było tak gorąco, że mimo iż wszystkie wywietrzniki w kombinezonach były otwarte, pociliśmy się jak w saunie. – relacjonuje. W słońcu mogło być nawet +10 stopni, podczas, gdy w nocy temperatura spadała nawet do -50 stopni.