Wywiad z Aleksandrą Szarłat. „Choć bywał duszą towarzystwa, wspaniale opowiadał anegdoty i żartował, było w nim dużo mroku. Ten mrok, jak mówi Krzysztof Zanussi, współpracujący z nim kilkakrotnie reżyser, był niezmiernie pociągający. Wielkim atutem Nowickiego jako aktora, prócz talentu, była męska uroda, która jednak nie współgrała z rolami, jakie wybierał” – mówi w rozmowie z TVP.info Aleksandra Szarłat, autorka biografii Jana Nowickiego „Trochę anioł, trochę bies”. Stworzenie pierwszej i tak kompletnej biografii Jana Nowickiego, chyba a myślę, że na pewno, nie było łatwym zadaniem.To prawda. Gdy pracowałam nad tą książką, słyszałam od wielu osób, że porywam się z motyką na słońce. Sama też w pewnym momencie nieco się przeraziłam, ale… lubię wyzwania. Mam nadzieję, że udało mi się wyjść z tego zadania obronną ręką. Szczęśliwie zaświadczają o tym opinie licznych czytelników.Tytuł książki brzmi „Jan Nowicki. Trochę anioł, trochę bies”. To bardziej ten pierwszy czy ten drugi?Był taki i taki. Jan Nowicki był arcyciekawym człowiekiem, bardzo zagadkowym, tajemniczym. Miał wiele twarzy, masek. Bliscy znajomi Jana twierdzą, że rzadko je zdejmował. Potrafił być zarówno anielski, jak też biesowaty, diabelski. Nigdy nie było wiadomo, który z nich nas spotka, na jaki nastrój aktora się trafi. Na powitanie mógł kogoś zarówno ukochać, uściskać – zaświadcza o tym zaprzyjaźniony z Nowickim Cezary Pazura – jak i na samym wstępie zrugać bez powodu.„Był niekonwencjonalny, odważny w sądach”I dlatego ten bies pojawił się w tytule?Nie tylko. Jan w 1971 roku zagrał w przedstawieniu Andrzeja Wajdy „Biesy” opartym na powieści Fiodora Dostojewskiego. Spektakl był niezwykły, miał niesamowity klimat, na co składała się zarówno scenografia Wajdy, kostiumy Krystyny Zachwatowicz, oprawa muzyczna Zygmunta Koniecznego, jak i gra aktorów Starego Teatru. Nowicki stworzył w tym przedstawieniu fenomenalną rolę Stawrogina. To jedna z kluczowych, enigmatycznych postaci utworu rosyjskiego pisarza. Spektakl był grany w Polsce i za granicą przez 13 lat. Niestety, nie można już go obejrzeć, a więc także podziwiać w nim Jana, ale można przeczytać biografię tego aktora. Próbuję pokazać w niej, jak ogromny wpływ na osobowość Nowickiego wywarła ta rola. Warto też – w ślad za Dostojewskim – pamiętać, że tytułowy „bies” drzemie w każdym z nas. I to od nas zależy, na ile pozwolimy mu pohasać.Czytaj też: Portal TVP.Info pomylił Stinga z Cezarym Pazurą? To nieprawdaMiała pani okazję poznać Jana Nowickiego osobiście, przeprowadzić z nim kilka wywiadów. To było iskrą, która sprawiła, że ujęła go pani w takiej biograficznej formule?To był niezwykle ciekawy człowiek, znakomity aktor, a przy tym pisarz. Rzeczywiście, na przestrzeni lat miałam okazję przeprowadzić z nim kilka rozmów. Pierwsza odbyła się w prehistorycznych dla młodego pokolenia czasach, jeszcze w poprzednim stuleciu, a dokładnie w grudniu 1992 roku. Potem przez kolejne 30 lat co jakiś czas się widywaliśmy, a to na wywiad, a to gdzieś przypadkiem, np. na festiwalu filmowym w Gdyni czy jakimś bankiecie. Uwielbiałam z nim rozmawiać, ponieważ on zawsze mówił ciekawe rzeczy, był niekonwencjonalny, odważny w sądach, a nasze rozmowy przebiegały w ciekawych realiach. On je po swojemu reżyserował, każdą traktował jak teatralną mini scenę.A pamięta pani pierwsze spotkanie? Tę pierwszą rozmowę?Bardzo dobrze pamiętam. Odwiedziliśmy wtedy z pięć restauracji wokół warszawskiego hotelu MDM, gdzie Jan się najczęściej zatrzymywał. On nie znosił nudy. Siedzieć w jednej knajpce? Ależ to niemożliwe!Rozumiem, że każde z tych spotkań, każda z tych mini scen się zmieniała?Żaden z wywiadów nie odbył się w tym samym miejscu. Sceneria się zmieniała. Na przykład, gdy Jan przygotowywał się do roli w filmie Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór”, spotkaliśmy się w zapyziałym hoteliku na obrzeżach jakiegoś stadionu piłkarskiego w Warszawie. Przedtem poprosił, żeby mu przynieść 10 dkg szynki „z tłuszczykiem”, kawałek podgardlanej wędzonej, dwie kajzerki, „małe masełko” i dwa piwa. Przywitał mnie w hotelowych kapciach, dresie i czapce z daszkiem na głowie. A potem to wszystko zjadł i popił piwem. Rozmowę skończyliśmy przed północą. Inny z wywiadów przeprowadzałam w jego domu w Krzewencie. To mała miejscowość oddalona o 5 km od jego rodzinnego Kowala. Siedzieliśmy na tarasie, a potem Nowicki oprowadzał mnie po swojej pięknie utrzymanej posesji.Przy czym w wywiadach niekoniecznie mówił prawdę. Bo coś takiego jak „prawda”, jego zdaniem, właściwie nie istnieje. Można nią manewrować. Raz mówił tak, raz inaczej. A wszystko po to, żeby rozmowa miała temperaturę. Najlepiej bliską wrzenia. Nie wszystkim to odpowiadało. Spotykałam się z opinią kolegów po fachu, że jest trudnym rozmówcą.Kolegów Nowickiego z kolei te jego opowieści, fantazjowanie często irytowały. Jedną z takich osób, o czym pisze pani w książce, był Jerzy Stuhr.„Ależ wczoraj mówiłeś coś innego” – wspominał spotkania z Janem Jerzy Stuhr. – „Ale to było wczoraj” – ze stoickim spokojem odpowiadał mu Nowicki. Pewne jest jedno, gdy miał do czynienia z osobą, która nadawała na podobnych falach, która potrafiła reagować na jego czasem złośliwe odzywki, i nie bała się go, rozmowa stawała się swoistym ping-pongiem, miała smak, choć niekiedy prowadziła do kontrowersyjnych wniosków. Kiedy Nowicki czuł się odprężony, zdarzało mu się wygłaszać długie monologi, w które wsłuchiwali się z przejęciem jego młodsi przyjaciele, jak Cezary Pazura, Olaf Lubaszenko, Sebastian Kudas czy Paweł Potoroczyn. Te monologi były ponoć ogromnie interesujące. Aż żal, że nikt ich nie zarejestrował.„Był pociągający, ale też dla tych z kobiet, które liczyły na poważniejszy związek, bardzo niebezpieczny”Pani była tą, która potrafiła odbić piłeczkę?Mam nadzieję. A przede wszystkim nie bałam się go – naturalnie jako rozmówcy. Nowicki był zafascynowany twórczością Dostojewskiego, ja swego czasu również, więc zdarzało się, że odwoływaliśmy się do twórczości tego pisarza. To się Janowi podobało.Czytaj też: 13 grudnia 1981, czyli dzień bez TelerankaCzego Jan Nowicki miał w sobie najwięcej?Mam wrażenie, że choć bywał duszą towarzystwa, wspaniale opowiadał anegdoty i żartował, było w nim dużo mroku. Ten mrok, jak mówi Krzysztof Zanussi, współpracujący z nim kilkakrotnie reżyser, był niezmiernie pociągający. Wielkim atutem Nowickiego jako aktora, prócz talentu, była męska uroda, która jednak nie współgrała z rolami, jakie wybierał. Był stworzony do grania bohaterów romantycznych, tymczasem zachwycały go postaci odrażające właśnie w rodzaju Stawrogina czy innego bohatera Dostojewskiego, Rogożyna. Jednocześnie w realu potrafił uwieść każdego, niezależnie od płci i cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet. W swoim czasie kochały się w nim niemal wszystkie przedstawicielki płci pięknej, począwszy od nastolatek aż po panie w wieku podeszłym. Był pociągający, ale też dla tych z kobiet, które liczyły na poważniejszy związek, bardzo niebezpieczny.Czy w rozmowach z panią te kobiety o tym mówiły?Gdy pracowałam nad biografią Jana, kilka ważnych dla niego znajomych odmówiło mi rozmowy. Z jakich powodów, nie wiem. Mimo że o niektórych paniach, jak o Hannie Banaszak, Jan pisał pięknie. Nazywał ją damą niezwykłą, tworzył dla niej teksty piosenek. Jedną z nich „Ostatni bieg Basi” z muzyką Zbigniewa Preisnera Banaszak zaśpiewała w krakowskim kościele Wizytek podczas mszy świętej za duszę Barbary Sobotty, życiowej partnerki Nowickiego i matki jego syna. Nie chciała o Janie mówić również Beata Rybotycka. Ani Beata Tyszkiewicz, która przez lata twierdziła, że Jana kocha nad życie i że jest on jej wielkim przyjacielem. Powiedziała mi krótko: „O Janku? Nie”.Dużo miejsca w tej biografii poświęciłam Marcie Meszaros, z którą Jan Nowicki przez 30 lat tworzył trudny, ale wspaniały związek. Łączyła ich bowiem nie tylko miłość, ale i praca – Jan zagrał aż w 19 filmach węgierskiej reżyserki. Opowiadam też o najważniejszych partnerkach w życiu Jana – o Małgorzacie Potockiej, założycielce Teatru Sabat, a zarazem pierwszej żonie aktora, oraz o Annie Kondratowicz, żonie ostatniej. Oddaję głos również przyjaciółkom Nowickiego, tym prawdziwym, niezwykle mu życzliwym, jak Grażyna Hase czy swego czasu Ewa Markowska-Radziwiłowicz. Opisuję też historię szalonej miłości aktora do kostiumografki Małgorzaty Bajury, cytuję jego listy i fragmenty autobiograficznej prozy, w której aktor opowiada o Małgorzacie. Stanowili zjawiskową parę, niczym z okładki popularnego magazynu. W książce jest ich wspólne zdjęcie.„Długo nie mógł zrozumieć, że ta najlepsza rola, dawno już za nim”To prawda, że Jan Nowicki kochał, ale w pewnym momencie nudził się kobietą i szedł dalej swoją drogą?On nie znosił stagnacji, bez przerwy szukał nowych inspiracji, muz. Przyznał się do tego pod koniec życia, że wydawało mu się, iż kolejna kobieta, którą spotka, będzie tą właściwą. Jedną jedyną. Podobnie jak kolejna rola, którą dostanie, okaże się tą, na którą czekał całe życie. Ciągle za czymś gonił, był niespełniony, niespożyty, miał wiele nadziei na coś, co mu się przydarzy. Długo nie mógł zrozumieć, że ta najlepsza rola, dawno już za nim. Że miejscem, tym właściwym, najważniejszym, jest jego rodzinna miejscowość; ta, z której wyszedł, czyli Kowal. Że to tam jest „u siebie”, tam przywiezie „na zawsze” kochającą go kobietę, tam odnajdzie istotnych dla siebie ludzi. Jednym słowem, powrócił do korzeni.Trudno było do niego trafić do wybudowanego przez niego domu odległego o owe pięć kilometrów od rodzinnej miejscowości?Nie. Krzewent to niewielka wieś i każdy jej mieszkaniec wie, gdzie znajduje się dom najważniejszej osoby w okolicy. Poza tym posiadłość była ogrodzona, a napis na kutej przez miejscowego artystę bramie głosił „Szu” – na pamiątkę roli, z której aktor jest powszechnie znany, czyli Wielkiego Szu w filmie pod tym tytułem w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. To było przełomowe wcielenie Jana Nowickiego. Ten film często jest emitowany w TVP i wciąż zachwyca.Czytaj też: To on był głosem Misia Uszatka. „Etatowy miś radia i telewizji”Jaki czas w swoim życiu Jan Nowicki wspominał z największym sentymentem?Lata 50. Bardzo się temu dziwiłam. To przecież okres stalinizmu! Jan tłumaczył, że uwielbiał ten czas nie z powodu stalinizmu, ale dlatego, że ludzie wtedy żyli blisko siebie. Pomagali sobie w codziennym życiu, przyjaźnili się, razem biesiadowali, wspólnie odprowadzali swoich zmarłych na cmentarz. Latem organizowali nocne wyjazdy do lasu, a tam na zbitym z desek podeście przy akompaniamencie akordeonu odbywały się potańcówki, a potem ludzie śpiewali przy ognisku. Jesienią i zimą, kiedy dni były krótkie dni, spotykano się w domach i wobec braku innych rozrywek, grano w karty. Tak więc gdy Jan wcielił się w Wielkiego Szu, karciane gry nie były mu obce. Ale w rzeczywistości, czyli inaczej niż w filmie, nie był mistrzem w pokera. Jego koledzy wspominają, że grał poprawnie, ale nie ryzykował.Jako dziecko miał jeszcze dwie rozrywki w Kowalu – pożary i pogrzeby. Wraz z kolegami wdrapywał się na mury cmentarne i obserwował przebieg ceremonii. Za najciekawsze chłopcy uważali pochówki mężczyzn, a zwłaszcza moment, gdy trumna lądowała w grobie. Z zapartym tchem obserwowali nieutuloną w żalu wdowę, która w ich mniemaniu z rozpaczy powinna rzucić się w ciemną czeluść w ślad za mężem, choćby był on pijakiem i przemocowcem. Niestety, nigdy się nie doczekali takiej sceny.„Potrafiła podczas snu obsypać go w dniu imienin płatkami róż”Jedną z ważniejszych a może nawet najważniejszych kobiet w jego życiu była matka. Może dlatego później szukał ideału, kogoś podobnego do niej?Matka była najważniejszą osobą w życiu Nowickiego. Ojca, który był z zawodu szewcem, stracił jako pięciolatek. Potem pojawił się w jego życiu ojczym, który miał dosyć swobodny stosunek do ojcostwa. Potrafił wyjść po zapałki i wrócić po wielu miesiącach, tak więc utrzymanie domu i zajmowanie się dziećmi było na głowie mamy. Mama miała na imię Marianna, ale mówiono na nią Maria, a Janek był jej oczkiem w głowie. Potrafiła podczas snu obsypać go w dniu imienin płatkami róż, ale też dać mu po twarzy, gdy zniszczył buty, a na nowe pieniędzy nie było. Nowicki także jako dorosły mężczyzna uwielbiał przyjeżdżać do domu, zwłaszcza gdy źle się poczuł. Mama wtedy kazała mu się kłaść do łóżka, przykrywała pierzyną, przynosiła herbatę z sokiem malinowym, a on czuł się wtedy, jakby był w siódmym niebie. Drugą ukochaną kobietą Jana była siostra Hania.Jak Janowi Nowickiemu szło z nauką?Z nauką dobrze, z dyscypliną znacznie gorzej. Bywało, że wychodził z lekcji i już do szkoły nie wracał. I mama, i siostra bardzo o jego edukację walczyły, ale łatwo nie miały. Nowicki chodził aż do siedmiu szkół średnich. Na studia do szkoły filmowej w Łodzi dostał się bez problemu, ale po półtorarocznej nauce, wciąż na pierwszym roku, mimo iż wykazywał się talentem, wskutek niesubordynacji, został z niej relegowany. Po prostu nie przychodził na zajęcia, a kiedy już się zjawił, zdarzało mu się „podążać za światłem”. Jak tylko zobaczył promienie słoneczne za oknem, podnosił rękę, pytał, czy może na chwilę wyjść. Wychodził i tyle go widziano. Słońce było jego słabością.Aby uchronić się przed wojskiem, został górnikiem. Oczywiście, w tajemnicy przed mamą. Ona myślała, że syn pracuje w teatrze kukiełkowym, a on ryzykował pod ziemią życiem. Wytrwał tak osiem miesięcy. Żeby przeżyć w tym innym świecie, pisał listy miłosne do kobiet za kolegów górników, a oni w zamian stawiali mu alkohol. Dużo alkoholu. Cieszył się szacunkiem, bo żaden nie potrafił pisać tak pięknych listów jak Jan.„Jan Nowicki nigdy nie traktował poważnie tego zawodu”Los bywa przekorny i dla Jana Nowickiego także taki był – on nie lubił występować. Gra przed publicznością go zawstydzała, a tymczasem stał się wielkim aktorem.Jego koledzy ze szkolnej ławy opowiadali mi, że nigdy nie traktował poważnie tego zawodu. Aktorstwo uważał za profesję niemęską, zarzekał się, że on jej nigdy nie będzie uprawiał. Nie występował nawet na szkolnych akademiach. Dopiero w ostatniej klasie liceum, gdy ważyły się jego losy, zachwycił wszystkich recytacją wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Jak Janosik tańczył z cesarzową”. Ten wiersz szedł z nim potem przez wszystkie egzaminy do szkół teatralnych. I te do łódzkiej filmówki, z której go wyrzucono, i potem do szkoły teatralnej w Krakowie. Ale mimo odniesionych później sukcesów zawodowych, nie wydawał się zachwycony aktorstwem. Niejednokrotnie wyrażał się o nim lekceważąco, choć może w głębi duszy myślał inaczej. Jan Nowicki był człowiekiem pełnym sprzeczności.Nowicki był także ojcem. Jak wyglądało to jego ojcostwo?Był ojcem, ale nie zajmował się dziećmi, jak zresztą wielu znanych aktorów. Po prostu ci wielcy nie mają czasu na to, żeby wychowywać dzieci, być ojcem na 100 procent. Jan zagrał w 200 filmach, wystąpił w 50 spektaklach teatralnych. Kiedy miał być ojcem? Prawda jest taka, że dzieckiem, żoną, mężem, kimś najbliższym dla artysty jest Sztuka. Ta przez duże „S”.„Jan długo przygotowywał się do swojego odejścia”Jakie słowa Jana Nowickiego zapadły pani w pamięć najbardziej?Jego powiedzenie dotyczące rozważań na temat Boga, które pada w filmie Krzysztofa Zanussiego „Liczba doskonała”. Nowicki gra tam żebraka, to jego ostatnia rola. Siedzi na schodach pod kościołem, gdy podchodzi do niego kusiciel – nieznajomy mężczyzna oferuje mu 100 dolarów za to tylko, żeby się wyrzekł swojej wiary. Ale żebrak, grany przez Nowickiego, nie daje się skusić. Kusiciel jednak nie odpuszcza, prowokuje, oznajmia, że przecież Boga nie ma, nie ma więc powodu, by żebrak nie przyjął tych pieniędzy. „Bóg nie musi być, żeby był” – odpowiada mu grana przez Nowickiego postać. O autorstwo tej kwestii zapytałam reżysera. Okazało się, że propozycja, by żebrak wypowiedział to właśnie zdanie, padła od aktora i zaważyło ono na tym, że Nowicki w ogóle zgodził się zagrać w tym filmie.Czytaj też: W tej katastrofie zginęła Anna Jantar. „Kopernik” rozbił się przed lądowaniemMożna się pokusić o stwierdzenie, że przenosząc się do Kowala, z którego wyszedł i do którego wrócił Jan Nowicki, w pewien sposób zaplanował on też swoje pożegnanie?Filip Bajon stwierdził, że gdy przyjechał na pogrzeb swojego przyjaciela, zrozumiał, dlaczego ten Kowal był dla niego taki ważny. Bo nigdzie indziej, w żadnym innym miejscu na świecie, nie byłoby możliwe, by na ceremonię pożegnania Nowickiego przyszło całe miasto. A na cmentarzu w Kowalu pojawiły się tłumy, limitowane nawet było wejście do kościoła. Grób Jana wciąż jest tam często odwiedzany. Każdy, kto przyjedzie do Kowala, pierwsze kroki kieruje na cmentarz. Również ja.Jan długo przygotowywał do swojego odejścia. Opowiadał mi o planach grobowca, pokazywał projekty, mówił, kto jeszcze z rodziny będzie w nim leżał. Trochę też kokietował śmiercią. W ostateczności wykazał się poczuciem czarnego humoru, charakterystycznego zresztą dla siebie. W jakimś momencie sam sobie napisał nekrolog, o którego umieszczenie w „Gazecie Wyborczej” we właściwej chwili poprosił żonę. Nekrolog brzmiał: „Jasiu było nam razem dobrze, ale już wystarczy. Jan Nowicki”. Nakreślił też dokładny scenariusz swojego pogrzebu, zaznaczając, kto ma przemawiać i co odczytać.Zaplanował, że Jerzy Fedorowicz, przyjaciel Jana z czasów młodości, aktor, reżyser i senator w jednej osobie, przeczyta ostatni list Jana do zgromadzonych na stypie. Nie omieszkał też opatrzyć listu uwagą: „Fedor, tylko czytaj wyraźnie, z dobrą dykcją i głośno, boś jest, k…a, aktorem, a nie je.ym politykiem”. Wśród żałobników po tych słowach wybuchł śmiech. Ale ucichł równie szybko, jak wybuchł, gdyż zakończenie było wzruszające: „Jak ja wam, k…a, zazdroszczę...”