„Jeśli Wy nie będziecie strzelać, to my też”. Grudzień 1914, kilka miesięcy po wybuchu Wielkiej Wojny. Wrogie armie Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji ciągle liczą, że walki zakończą się „przed świętami”. W Wigilię wychodzą z okopów. Okazuje się, że nie są jeszcze na tyle wrogie, by nie wznieść razem świątecznego toastu, nie pośpiewać kolęd czy nie rozegrać… piłkarskiego meczu. Z jednej strony dobiega „Stille Nacht”, z drugiej dołączają „Silent Night”. O nietypowym rozejmie nic nie wiedziało dowództwo. I zadbano, by nigdy więcej to się nie powtórzyło. Front zachodni był jednym z głównych teatrów działań w czasie Wielkiej Wojny (dopiero później, gdy rozpoczęła się kolejna zawierucha, zaczęto nazywać ją I wojną światową). Front ciągnął się na ponad 600 km, głównie przez terytorium Francji i Belgii. „Wrócicie do domów przed Bożym Narodzeniem”To tam niemieckie wojska odpierała koalicja Francji, Belgii i Wielkiej Brytanii. Później dołączą do nich Amerykanie, choć ich wpływ na przebieg walk da się odczuć dopiero w końcówce wojny, w 1918 roku. Jednak na początku konfliktu nikt nie spodziewał się, że potrwa on tak długo. W sierpniu 1914 roku – po obu stronach – dominowało przekonanie, że wojna rozstrzygnie się w ciągu kilku miesięcy, a może nawet tygodni.Niemcy ruszyli do walk z nakreślonym planem Schlieffena, przygotowanym na dwa fronty jeszcze zanim wojna wybuchła. Kalkulowali, że zmasowanym atakiem przez tereny Belgii i Luksemburga pokonają Francję w ciągu 6 tygodni, po czym przerzucą siły na Wschód, by dołożyć Rosji. Także Francuzi i Brytyjczycy liczyli na szybkie pokonanie Fritzów – jak powszechnie określano niemieckich żołnierzy po drugiej stronie okopów. Żadna ze stron nie spodziewała się tak wielkiego oporu przeciwnika, który wpędzi ich w wieloletnią, wyniszczającą walkę w błocie. U schyłku jesieni 1914 roku powszechne były więc hasła „Będziecie w domach, zanim liście opadną z drzew” (powtarzane za cesarzem Niemiec Wilhelmem II) lub pełne nadziei nagłówki brytyjskich gazet, że „Wojna skończy się przed Bożym Narodzeniem” (ang. „Home by Christmas”).Rzeczywistość była jednak mniej romantyczna, a bardziej brutalna. W grudniu sieć okopów ciągnęła się od granicy szwajcarskiej po Morze Północne. Końca wojny widać nie było. ***Zaczął się najgorszy okres w ciągu roku. Zima zastała miliony żołnierzy w okopach.Wino, cygara i rumWyniszczający mróz utrudniał logistykę i dostawy jedzenia. Twarda jak skała ziemia uniemożliwiała kopanie nowych rowów, wystawiając oddziały na wrogi ostrzał. Od tygodni żyli w błocie, zmarznięci. Nikt nie mówił o zwycięstwie, skupiano się tylko na przetrwaniu kolejnej nocy. W całej Europie w ramach świątecznych kampanii zbierano więc prezenty do wysłania oddziałom przebywającym na froncie. Brytyjscy żołnierze otrzymywali mosiężną puszkę z wytłoczoną podobizną księżniczki Marii; w środku tytoń, czekolada i notatka od królowej i króla: „Niech Bóg was chroni i sprowadzi bezpiecznie do domu”. Wojska niemieckie w przydziale dostały prezenty od cesarza Wilhelma II: żołnierze fajki i tytoń, a oficerowie paczki papierosów. Gromadzenie francuskich paczek nadzorował prezydent Raymond Poincare na kilka dni przed Bożym Narodzeniem. 22 grudnia dziennik „Le Tempds” donosił: „Duża liczba paczek jest gotowa do transportu na front; producenci wina dostarczyli 1200 butelek”.Usłyszeli „Stille Nacht”. Noc ucichłaZ podarkami nastroje w okopach nieco się poprawiły. Mróz nadal jednak trzymał wrogie armie w wykopanych przez nie dołach. O rozejm apelował zresztą na początku grudnia ówczesny, świeżo wybrany papież Benedykt XV. Dowództwa pozostały głuche na wezwanie Stolicy Apostolskiej. Prowizoryczne schronienia na czas świąt postanowiono nieco udekorować, licząc na to, że artyleryjski ostrzał z drugiej strony w tym „magicznym czasie” osłabnie. ***Piechurzy Wilhelma II ozdabiali okopy Tannenbäume – czyli głównie znalezionymi w okolicy jodłami – oraz lampkami.Przyszła Wigilia.Około południa pod Ypres na terenie Belgii artyleryjski ogień ustał. Brytyjczycy dziwili się. Podobnie okopani żołnierze II Rzeszy – nie żyli jednak nadzieją, a raczej czekali na niespodziewany atak. „Niepokojąca cisza” – odnotował oficer niemieckiej armii Walther Stennes. „Jeśli Wy nie będziecie strzelać, to my też”„Niemcy zaczęli śpiewać ›Stille Nacht‹. Nigdy nie zapomnę tego niesamowitego piękna” – zanotował w liście do bliskich brytyjski żołnierz (korespondencja zachowała się i trafiła do książki „The Christmas Truce: The Western Front, December 1914”).Unosząca się kolęda dotarła do alianckich oddziałów. Według różnych relacji ci mieli odpowiedzieć śpiewem „Silent Night”. I rzeczywiście – tej nocy działa ucichły. Choć nie wszędzie, ale o tym później.Skonsternowani żołnierze brytyjscy, pomimo bezwzględnego zakazu opuszczania pozycji bez rozkazu (co groziło surowymi karami), widząc zbliżających się i śpiewających kolędy Niemców, także zaczęli wychodzić z ukrycia. Jak opisują historycy, z inicjatywą tymczasowego rozejmu wychodzili najczęściej szeregowi i młodsi oficerowie. W myśl zasady: jeśli wy nie będziecie strzelać, to i my nie będziemy. W komunikacji pomagała niewielka odległość między wrogimi armiami. Na wielu odcinkach frontu żołnierze, którzy jeszcze kilkanaście godzin wcześniej strzelali niemal na oślep z nadzieją, że trafią wroga, teraz wypełzali na powierzchnię z okopów, bratając się z niedawnymi celami. Boże Narodzenie na ziemi niczyjejTak w Wigilię Bożego Narodzenia, na pasie ziemi niczyjej między okopami, doszło do świątecznego pojednania. Niemcy i Brytyjczycy częstowali się cygarami, papierosami i rumem. – Podszedłem wtedy do kilku Niemców i uścisnąłem im dłoń. Byli dokładnie tacy sami jak nasi żołnierze – zapamiętał Edward Hulse (z archiwów British Library).Także Francuzi witali wrogów z szampanem w rękach. Paląc papierosy przy drucie kolczastym, wykrzykiwali, że „trzeba skończyć tę wojnę”. Niezdarnie, w ciężkich butach. Mecz piłkarski w czasie I wojny światowejNajgłośniej w relacjach uczestników Wielkiej Wojny wybrzmiewa niecodzienne – nawet jak na warunki oddolnego bożonarodzeniowego rozejmu – wydarzenie sportowe. Relacje pojawiały się w listach i gazetach, ale wspomnienia z pierwszej ręki o obserwowaniu czy udziale w piłkarskim meczu są bardzo rzadkie. Malcolm Brown w książce o świątecznym rozejmie odnotował: „Nikt nie pamięta wyniku. Wszyscy pamiętają, że grali”. Nie był to też najprawdopodobniej jeden mecz, a kilka niezależnych epizodów, o czym świadczą wzmianki z różnych odcinków frontu zachodniego. W pobliżu Armentieres rozgrywkę przerwano, gdy piłka przedziurawiła się po kopnięciu w drut kolczasty na skraju okopów.Bożonarodzeniowe pojednanie było też okazją, by pochować zwłoki poległych. Ciała odrywano od przymarzniętej ziemi. Alianci pomagali chować bohaterów II Rzeszy i wzajemnie. ***Generałowie byli wściekliPróby braterstwa nie zawsze kończyły się sukcesem. Żołnierz pierwszego batalionu Hertfordshire Regiment pamięta, że on i jego kompani zignorowali wywołujących ich Niemców.Wojna to nie miejsce, by widzieć we wrogu człowiekaRozejm trwał kilka dni. Według niektórych relacji niespełna trzy dni, według innych – nawet jeszcze kilkanaście godzin po Nowym Roku, jednak to zapewne wyjątki. Wojna to nie miejsce, by widzieć we wrogu człowieka. Znajdujący się na tyłach generałowie, gdy doszła do nich wiadomość o świątecznym pojednaniu, wydali natychmiastowe rozkazy powrotu do okopów i otwarcia ognia. „Przeklinaliśmy ich. Nienawidziliśmy widoku cholernych generałów” – zapamiętał George Ashurst w relacji przytoczonej przez Imperial War Museum.***Historia, choć po latach pobrzmiewa romantycznymi nutami, w realiach wojny była niczym więcej, jak aktem nieposłuszeństwa.W kolejnych latach podobne rozejmy już nie doszły do skutku. Kolejne miesiące wyniszczającej walki nie sprzyjały wyciągnięciu ręki do wroga. Po obu stronach nienawiść narastała. Po użyciu pierwszych gazów bojowych w trakcie walk w 1915 r. i bombardowaniach z powietrza świątecznie pojednanie nie miało szans na sukces. Zobacz także: Ukraiński front to śmiertelne połączenie starej i nowej wojny