Jak dawniej świętowano Boże Narodzenie? Celebrowanie Wigilii i Bożego Narodzenia przy suto zastawionym stole było w Polsce tradycją celebrowaną od niepamiętnych czasów. Nawet jeśli skromnie albo z cudem zdobytych produktów, było uroczyście, a przede wszystkim smacznie. Co jadano w Wigilię i Boże Narodzenie w II RP a co w czasach PRL? Czy karp był od zawsze? A może ustępował miejsca innym rybom? Wigilia i Boże Narodzenie w czasach II RP, podobnie jak i dziś, mijały w rodzinnej i bajkowej atmosferze. Na choince nie wieszano bombek, ale ozdoby wykonane z papieru, słodycze i jabłka. Sposób, w jaki ubierano choinki, był wyrazem „świątecznego patriotyzmu”.Ozdoby z papieru kontra „niemiecki wynalazek”, czyli bombki„W naszym domu wszelkie bombki jako niemiecki wymysł, były wykluczone. Przywoziła więc mama z Buczacza kolorowe bibułki i lśniące arkusze różnobarwnych papierków, dostawałyśmy jajka na wydmuszki” – czytamy w książce „Wędrówki niezmierzone” Ewy Cieńskiej-Fedorowicz. Na drzewku wisiały więc łańcuchy i ozdoby z kolorowych papierów, jabłka, pierniki, cukierki oraz świeczki.Zabawki na choinkę, z popularnym wówczas akcentem folklorystycznym, były towarem tak pożądanym, że organizowano nawet kursy robienia zabawek z papieru. W sklepach nie brakowało szablonów do robienia zawieszek w formie koszyczków, aniołów, kwiatów. Można było również kupić włosy anielskie albo srebrny proszek do posypywania gałęzi. Choć świeciły i migotały, nie cieszyły się w II RP zbyt dużą popularnością.„Robiono też z marszczonej bibułki gwiazdy na usztywniaczu kartonowym, a największej przypinano okazały ogon, wiadomo bowiem, że trzech króli prowadziła do Betlejem gwiazda, a właściwie kometa, która tym razem nie była wróżbą wojen czy innych nieszczęść, ale dobrą nowiną. Orzechy włoskie i kształtne szyszki powlekano pozłotką, a wydmuszki z jaj przekształcano na jakieś „dziwolążne” stwory: ptaszki i zwierzątka czworonożne. Z drucików majstrowano pająki, lepiono domki i inne zabawki” – wspomina Tadeusz Chrzanowski w „Wiadomościach ziemiańskich”.Ciekawostką może być to, że nawet w Wielkopolsce, która zwyczaje niemieckie przyjmowała, prawie że z „otwartymi ramionami” bombki choinkowe, zwane bańkami, także się nie przyjęły. Uważano je za „pachnące obcą kulturą”. Jeśli ktoś jednak przekonał się do bombek, mógł nabyć komplet „Popularny” za 5,90 zł, „Ludowy” za 7,90 zł, „Wykwintny” 9,85 zł lub „Wykwintny-najwyższy” z „ogromnymi bombami i potrójnymi reflektorami” za 11,95 zł. Za darmo do wysyłki dołączano książkę „Kolędy – pieśni”, całość pakowano w drewnianą skrzynię. W niektórych regionach Polski jak np. w Świętokrzyskiem, zanim popularność zdobyła choinka, do domów wnoszono na święta drzewko zwane podłaźniczką i zawieszano je nad stołem, czubkiem do dołu.Czytaj też: Cytrusy w PRL. Gomułka ich nienawidził, Polacy kochaliPrzedświąteczny obowiązek męski, czyli śledzikiNajczęściej jako choinkę wybierano świerk, rzadko jodłę. Jeśli rodziny nie było stać na zakup drzewka, w domu pojawiał się wieniec z iglastych gałęzi z umieszczoną pośrodku miską z makiem. Jedną ze słodkości świątecznych w czasach II RP sprzedawanych w cukierniach były sztuczne drzewka obwieszone łakociami.Zanim rodziny zasiadły do wigilijnej wieczerzy, panowie ochoczo i z werwą ruszali na tzw. „śledziki”. Nazwa znajoma, prawda? Spotkania te w czasach II RP, podobnie jak dziś, były spotkaniami towarzyskimi w lokalach gastronomicznych. Zajadano się na nich postnymi potrawami, głównie przygotowanymi z ryb. Jak wiadomo, wedle powiedzenia „rybka lubi pływać”, dlatego też podawano do niej nie jeden, a kilka (nawet kilkanaście) kieliszków zmrożonej wódki.„Śledziki” od tych organizowanych dziś, różniły się jednym. Potrafiły trwać nie jeden, a nawet kilka dni, bo – jak oficjalnie tłumaczono – chodziło przede wszystkim o to, aby nie przeszkadzać paniom domu w przygotowaniach do świąt.Trzy rodzaje ryb, niekoniecznie karp. Co królowało na wigilijnym stole w II RP?Przygotowania do Wigilii i świąt Bożego Narodzenia były naprawdę pracowite i intensywne. Kilka dni przed 24 grudnia, panie prawie w ogóle nie wychodziły z kuchni. Wigilijne i świąteczne stoły były naprawdę suto zastawione. Niczego nie mogło zabraknąć.Co podawano tego dnia i w kolejne świąteczne? Podstawą były rzecz jasna ryby. Wedle tradycji musiały się one pojawić pod co najmniej trzema albo czterema postaciami. W książkach kucharskich II RP można znaleźć przepisy m.in. na:klasyczną rybę smażoną;faszerowanego szczupaka;sandacza gotowanego z jajkami;karpia na szaro z rodzynkami i migdałami.Ten ostatni nie był jednak „motywem przewodnim” wigilijnego stołu w II RP. Na stole obowiązkowo musiała znaleźć się także zupa rybna i potrawy z kapustą, makiem i grzybami. Słodka zupa z migdałów była ulubionym daniem płci pięknej, bo wedle przekazywanych wówczas z pokolenia na pokolenie porad dotyczących urody, dobrze wpływała na cerę i młody wygląd.Czytaj też: Stacz kolejkowy, kartki, towar spod lady. Tak wyglądał handel w czasach PRLPrezenty dla domowników i służby. Co można było znaleźć pod choinką w II RP?W przedświątecznych poradnikach radzono, aby ciasta zacząć piec ok. 20 grudnia, a prace takie jak mycie okien i pranie wykonywać na dwa tygodnie przed świętami. Dzień Wigilii miał być już czasem spokoju i zadumy, a nie nerwowych przygotowań. Pilnowano symbolicznej liczby, czyli 12 potraw, ale i tu nie brakowało praktycznych porad.„W dzisiejszych ścieśnionych jadłospisach, nie pomieścimy wszystkiego, jeżeli jednak mak podamy w leguminie, a kapustę w zupie, czy w paszteciku, nie będzie to złamanie tradycji” – pisano w jednym z poradników wydanych w międzywojniu. Tłumaczono to nie tylko względami ekonomicznymi, ale też zdrowotnymi.Na wigilijnym stole nie mogło zabraknąć tradycyjnego opłatka i siana pod obrusem. Stół zdobiły nie lampy a świece w srebrnych dwu lub trójramiennych lichtarzach. Po północy domownicy raczyli swoje podniebienia mięsem i barszczem z kołdunami.W kolejnych dniach serwowano rosół, flaki. Te drugie wzbogacone były często o pulpeciki. Podawano również wersję zapiekaną pod parmezanem.Święta Bożego Narodzenia były czasem spędzanym w domach, w gronie najbliższych i przyjaciół. W wielu domach ustawiano dwa stoły – jeden dla domowników, drugi dla służby. Ona również otrzymywała prezenty. „Cała służba domowa i stajenna dostawała po worku z bakaliami, a ponadto prezent indywidualny, zawsze coś z ubrania, dla kobiet materiał na suknię lub bluzkę, szalik albo pończochy, dla mężczyzn: koszula, rękawiczki, skarpetki” – pisze w swoich wspomnieniach Maria Czapska.Wigilijne przesądy. Czy mężczyzna w kożuchu przynosił pecha?W Wigilię po kolacji, która trwała dosyć długo, wyruszano na pasterkę. Jeśli – a i tak bywało – wieczerza kończyła się zbyt późno, wspólnie kolędowano pod choinką. Boże Narodzenie było świętem, które obfitowało we wszelakiego rodzaju przesądy.W niektórych rejonach Polski pojawienie się mężczyzny rankiem w wigilię, ubranego w kożuch, przynosiło pecha. Gdy w drzwiach stawała kobieta, był to znak, że w gospodarstwie rodzić się będą cieliczki i kokoszki. Przewrócona choinka była złą wróżbą, podobnie jak upuszczenie łyżki. Oznaczało to, że osoba, która ją upuściła, może nie doczekać kolejnej Wigilii.W Boże Narodzenie nie było wolno gotować, nosić wody, a nawet kroić chleba. Chodziło o to, aby nie zakłócać ciszy, jaka w te dni miała panować. Drugi dzień świąt w II RP był już nieco inny. Na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana obrzucano się w kościele święconym owsem, bobem lub grochem. Miało to zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. Tego dnia oczekiwano również kolędników, którzy także mieli zapewnić pomyślność. Drugiego dnia odwiedzano się nawzajem, wróżono i bawiono. Ten dzień był preludium do zbliżającej się sylwestrowej i karnawałowej zabawy.Czytaj też: Karnawał w PRL. Bale przodowników pracy, striptiz i ginące sztućceGrudzień miesiącem rodzinnych polowań w czasach PRLChoć komuniści zaciekle zmieniali kalendarze świąt i starali się wyeliminować te kojarzące się z religią, na Boże Narodzenie nie odważyli się podnieść ręki. Starano się tych świąt nie nagłaśniać. Nazywano je nie Bożym Narodzeniem a Świętami albo Gwiazdką. Na kartkach pocztowych czy w przestrzeni publicznej pojawiały się napisy „Wesołych Świąt”.Grudzień w czasach PRL był miesiącem rodzinnych polowań na różne, uchodzące wówczas za luksusowe produkty jak kubańskie pomarańcze, czekolada czy szynka. Centrala handlu oraz sklepy przygotowywały się do niego z dużym wyprzedzeniem i z różnym skutkiem.Kierownicy sklepów zapełniali magazyny, by móc wystawić towar tuż przed wybuchem zakupowej gorączki. Mimo to często zdarzały się wpadki i np. szampan czy cytrusy – symbol świąt w PRL – docierały do Polaków po Nowym Roku, ale i wtedy cieszyły się ogromnym powodzeniem. Polacy na zakupy przedświąteczne wybierali się do hal targowych i na bazary. Tam „mieszczuchy” mogły zdobyć wiejską kurę, kurczaka czy kawałek schabu.Pani Ela, niegdyś kierowniczka sklepu spożywczego w Konstancinie pod Warszawą opowiada, że popyt był bardzo duży. – Żeby dla każdego starczyło, musiałam wydzielać klientom np. po kilogramie pomarańczy lub tylko dwie kostki masła do jednej ręki – wspomina. Przyznaje, że dumą jej sklepu były cukierki i bombonierki czekoladopodobne, których nigdy nie brakowało.Czytaj też: „Ten kierowca fajny chłop, co popiera autostop”. Kultowe zjawisko PRLJak karp stał się wigilijną rybą czasów PRL?Co w czasach PRL królowało na stołach? Ryby, która do dziś jest symbolem tych świąt, czyli karpia. Miał być „na każdym polskim wigilijnym stole”. Pomysłodawcą tego hasła miał być minister przemysłu Hilary Minc. To z jego inicjatywy powstały Państwowe Gospodarstwa Rybackie, które co roku dostarczały karpia i tylko karpia na polskie stoły. Na dodatek w zbyt małych ilościach.Minc był Żydem z pochodzenia, więc z rodzinnego domu wyniósł smak tej ryby. Na PRL-owskich stołach karp zagościł, bo szanse na to, że po wojnie zagoszczą na stołach Polaków inne ryby słodkowodne, był znikomy. Poza karpiem na stołach można było znaleźć to, co przetrwało do dziś, czyli barszcz z uszkami lub pierogami a w niektórych regionach czy domach zupa grzybowa. Podawano także kapustę z grochem, śledzie, kompot z suszu, makowce i serniki.W Wigilię i święta Bożego Narodzenia nie mogło też zabraknąć królowej wszystkich przyjęć, czyli sałatki jarzynowej. Dla wielu pań domu to był czas, kiedy mogły popisać się swoimi przetworami jak marynowane grzybki, buraczki czy papryka marynowana w occie oraz ogórki kiszone i konserwowe. W święta najczęściej serwowano rosół albo flaki oraz kotlety schabowe. Zarówno w II RP, jak i w PRL, przyświecała niezłomna zasada „czym chata bogata, tym rada”.