Nowe pokolenie nie nadąża. Jeśli ktokolwiek myślał, że niż demograficzny go nie dotyczy, był w dużym błędzie. Zbyt mała liczba urodzeń może doprowadzić do gospodarczej katastrofy. A jej skutki odczujemy szybciej i bardziej, niż nam się wydaje. Jest rok 2080, powiat hrubieszowski na wschodniej Lubelszczyźnie. Przez ostatnich 55 lat mieszkańców powiatu ubyło o połowę. Wiele budynków jest opuszczonych, z ich okien wyziera ciemność. Na ulicach głucha cisza, próżno wypatrywać dzieci. Część szkół przekształcono w domy opieki społecznej. W salach, zamiast krzeseł, stoją wózki inwalidzkie.Na razie to tylko apokaliptyczna wizja. Odległa, lecz całkiem realna, o ile spadek urodzeń nie przyhamuje. Nie przypadkiem więc bohaterem tej sceny jest powiat hrubieszowski. Ma on jeden z największych ubytków ludności.Nowe pokolenie nie nadążaChoć wyludnianie to skutek nie tylko niższej dzietności, ale też migracji, to właśnie zbyt mała liczba urodzeń jest dzisiaj naszym największym zmartwieniem. Daleko nam bowiem do stabilnej liczby ludności. Osiąga się ją, kiedy nowe pokolenie zastępuje poprzednie. Jednak żeby tak się stało, matematyczny wskaźnik urodzeń powinien wynosić 2,1. Oznacza to, że statystyczna kobieta musiałaby urodzić „nieco” więcej niż dwójkę dzieci. Wtedy miejsce dwojga rodziców zajmie dwójka dzieci. Wskaźnik musi trochę przewyższać dwójkę, bo nie każdy będzie miał potomstwo.– Tymczasem w Polsce obecnie przypada średnio jedno dziecko na jedną kobietę. To najniższa dzietność w historii Polski po drugiej wojnie światowej – mówi dr hab. Ewa Cukrowska-Torzewska z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.W latach 50. poprzeczka była wysoko, bo współczynnik dzietności wynosił około 3,5. Wbrew panującemu powszechnie przekonaniu nie był to wyłącznie efekt powojenny, bo wskaźniki te były podobne także w krajach, które nie ucierpiały w wyniku wojny. Ostatni znaczący wzrost demograficzny w Polsce miał miejsce w okresie 1975-1980. Wskaźnik dzietności dobił wtedy do 2,4, a populacja Polski rosła. Potem było już tylko gorzej.– Są takie gminy i powiaty, gdzie w tym roku nie urodziło się ani jedno dziecko – zwraca uwagę dr hab. prof. SGH Agnieszka Chłoń-Domińczak, dyrektorka Instytutu Statystyki i Demografii SGH, przewodnicząca Rządowej Rady Ludnościowej oraz Rady ds. Polityki Rodzinnej i Demograficznej przy Ministrze Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. – Według danych GUS w pierwszej połowie 2025 r., z większych miast jedynie w Rzeszowie odnotowano więcej urodzeń niż zgonów, a w Ostrowcu Świętokrzyskim zmarło cztery razy więcej osób, niż się urodziło – dodaje.Czytaj też: Polska gotowa na zmianę waluty? „Im dalej od euro, tym większe ryzyko kryzysu”Porodówki przestają być potrzebneTo, że teraz w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, to żadna nowość, bo ze spadkiem urodzeń mamy do czynienia od 2012*. Ostatnio jednak wyludnianie się kraju wyraźnie przyspieszyło.Jak podaje Rządowa Rada Ludnościowa**, w 2024 r. ubyło nas prawie 157 tys. To tak, jakby nagle zniknęła połowa noworodków, które zwykle rodzą się w ciągu roku. Jeśli tendencja spadkowa się utrzyma, to już za 30 lat będzie nas o ok. 18 proc. mniej.Skutki tego trendu są widoczne już dziś. Noworodki wprawdzie nie znikają, ale jest ich coraz mniej. Zamykane są więc mniej popularne oddziały położnicze. Jak policzył Rynek Zdrowia, w okresie od 2024 do połowy bieżącego roku zlikwidowano dziewiętnaście porodówek.Podobny los może spotkać placówki edukacyjne. – W dużych miastach obserwujemy zamykanie grup przedszkolnych dla trzylatków. Można się spodziewać, że wraz z malejącą liczbą urodzeń ten trend będzie się utrzymywał i niektóre przedszkola publiczne zostaną zlikwidowane – przewiduje dr hab. Ewa Cukrowska-Torzewska.A to tylko drobna rysa zapowiadająca pęknięcie systemu. Obecne kolejki do specjalistów to jeszcze nic w porównaniu do tego, co może nas czekać, gdy polska populacja zanadto się skurczy. W perspektywie kilkudziesięciu lat systemowi ochrony zdrowia grozi niewydolność. Mniej urodzeń oznacza jeszcze mniej lekarzy, których już teraz nie mamy w nadmiarze. Więcej seniorów to natomiast więcej potencjalnych pacjentów, oblegających przychodnie i szpitale.Braki kadrowe mogą też dotknąć inne branże. Możliwe jednak, że nie będzie tak źle. - Trudno powiedzieć, czy liczba osób zdolnych do pracy drastycznie zmaleje. Z jednej strony liczba młodych będzie niższa, ale z drugiej strony pracujące obecnie osoby mogą być zdolne pracować dłużej, dzięki zmianom w charakterze i formie świadczenia pracy – informuje dr hab. Ewa Cukrowska-Torzewska.To pocieszające, bo duży niedobór pracowników byłby poważnym zagrożeniem dla naszej gospodarki. Brak rąk do pracy oznaczałby bowiem drożenie usług, zamykanie się firm i odpływ inwestorów z Polski. W dodatku jeśli pracujących byłoby zbyt mało, by utrzymać rosnącą liczbę seniorów, państwo musiałoby szukać dodatkowych środków finansowania. Stąd już prosta droga do podwyższania podatków i składek. To efekt domina. Prędzej czy później sytuację demograficzną odczułby już każdy, choćby zaglądając do własnego portfela. Ostatecznie jednak wiele będzie zależało od tego, jak rynek dostosuje się do nowych realiów.– Kluczowe jest wydłużanie aktywności zawodowej i mobilizacja osób na rynku pracy, w tym przede wszystkim kobiet i osób w wieku okołoemerytalnym, a także dobre wykorzystywanie technologii do poprawy produktywności – wyjaśnia prof. Chłoń-Domińczak.Czytaj też: Jest nas coraz mniej. Polska skurczyła się o BytomNic na siłęJednak nawet aktywni zawodowo seniorzy nie zastąpią „brakujących” obywateli. Bez nowych pokoleń, czyli przyszłych pracowników i podatników, nie pomożemy gospodarce. Eksperci przewidują, że do 2060 r. seniorów będzie co najmniej dwa razy więcej niż najmłodszych osób. Potrzebnych jest zatem więcej dzieci. Jednak zwiększenie dzietności to dla państwa nie lada wyzwanie.– Nie możemy nakłonić ludzi do posiadania dzieci, jeśli tego nie chcą – tłumaczy dr hab. Monika Mynarska ze Szkoły Głównej Handlowej, z Międzykolegialnego Centrum Badań nad Rodzinami i Generacjami. – Działania narzucające wybory, a nie wspierające je, mogą wręcz zniechęcać do rodzicielstwa. Zwiększają obawy o przyszłość i poczucie utraty kontroli nad własnym życiem, a w takich warunkach ludzie mniej chętnie decydują się na powiększanie rodziny – przestrzega.Można to było zaobserwować w latach 2020-2021, kiedy w kraju odbywały się masowe protesty przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Do dziś restrykcyjne przepisy podawane jest przez badanych jako jeden z powodów, dla których nie chcą oni mieć dzieci. Najczęstszą przyczyną jest sytuacja osobista – 55 proc., następnie sytuacja w kraju (w tym regulacje dotyczące usuwania ciąży) – 21 proc., a na końcu warunki materialne - 14 proc.****Także za granicą widać, że nadmierna ingerencja państwa w decyzje prokreacyjne wywołuje duży opór. Np. Korei Płd. władze opublikowały mapę kobiet w wieku rozrodczym. Można było z niej wyczytać, w którym regionie jest najwięcej potencjalnych matek. Społeczeństwo odebrało to jako uprzedmiotowienie kobiet, a rząd musiał przepraszać.Mądre wsparcie zamiast presjiPrzede wszystkim potrzebne są zatem działania, które ułatwią wybory dotyczące rodzicielstwa.– Skuteczne są te polityki, które nie próbują „sterować” decyzjami ludzi, lecz tworzą warunki pozwalające im te decyzje podejmować zgodnie z własnymi planami i wartościami – zauważa dr hab. Monika Mynarska.Badania pokazują, że w Polsce jest duża różnica między liczbą dzieci, którą ludzie chcieliby mieć, a liczbą, którą rzeczywiście mają. Aż 57 proc. badanych w wieku 18–40 lat deklarowało, że ma mniej dzieci, niż chciałoby mieć, a tylko 30 proc. wychowuje planowaną liczbę potomstwa. To właśnie takim osobom powinno pomagać państwo.Eksperci podkreślają, że na decyzji o dziecku wpływa kombinacja różnych czynników. Chodzi o dostęp do dobrej jakości opieki zdrowotnej, stabilność zatrudnienia i odpowiednie warunki mieszkaniowe. Dla potencjalnych rodziców ogromne znaczenie ma także szeroka dostępność żłobków i przedszkoli oraz bardziej wyrównany podział obowiązków domowych między kobietami i mężczyznami. – Niezwykle ważne jest większe zaangażowanie mężczyzn w opiekę nad dziećmi – wskazuje dr hab. Ewa Cukrowska-Torzewska. – Obecnie mniej niż jedna piąta ojców korzysta z przysługujących im dziewięciu tygodni płatnego urlopu rodzicielskiego, mimo że niewykorzystana część przepada – dodaje. Na tle innych krajów europejskich to niechlubny wynik. Przykładowo, w Portugalii, Danii czy Szwecji taki urlop bierze powyżej 40 proc. świeżo upieczonych ojców.Czytaj też: Więcej w portfelach, mniej miejsc pracy. GUS publikuje danePaństwo kontra demografiaWarto więc spojrzeć, co robi państwo, aby stworzyć warunki sprzyjające rodzicielstwu. W 2016 r. odpowiedzią na topniejącą populację miał być program „500+” - obecnie „800+”. Dziś wiadomo, że swojego celu nie osiągnął. Choć liczba urodzeń krótkotrwale wówczas wzrosła, trudno ten efekt przypisać wyłącznie świadczeniu****. W kolejnych latach natomiast trend spadkowy jedynie się pogłębił.W ubiegłym roku rząd uruchomił program „Aktywny rodzic”, obejmujący m.in. tzw. babciowe, czyli dofinansowanie opieki nad dzieckiem do trzeciego roku życia. Świadczenie ma ułatwiać rodzicom powrót do pracy. Polityki prorodzinne realizują także samorządy: oferują darmowe przejazdy komunikacją miejską dla dzieci, bony żłobkowe czy dopłaty mieszkaniowe.To jednak raczej nie przywróci wskaźników dzietności z czasów wyżu.– Do pewnego stopnia spadek liczby urodzeń jest naturalnym elementem rozwoju. Ludzie mają dziś więcej możliwości wyboru, a decyzje o rodzicielstwie są coraz bardziej świadome. To nie jest „kryzys”, lecz zmiana sposobu, w jaki planujemy życie i realizujemy swoje aspiracje – podsumowuje dr hab. Monika Mynarska.Demografowie pesymistycznie zakładają, że trendu spadkowego nie da się już odwrócić. Można go jednak spowolnić. A nawet trzeba. Bo od tego, co zrobimy dzisiaj, zależy to, w jakim kraju będziemy żyć już za kilkanaście lat.**** wyjątkiem był rok 2017, kiedy liczba urodzeń była nieznacznie większa od tej z poprzedniego roku.** według Raportu RRL „Sytuacja demograficzna Polski. Raport 2023-2024”, Warszawa 2025.*** raport „Rodzina 500+” – ocena programu i propozycje zmian, Magda, I.,Brzeziński, M.,Chłoń-Domińczak, A.,E. Kotowska, I.,Myck, M.,Najsztub, M.,Tyrowicz, J. (2019).**** CBOS (2023b). Bariery zamierzeń prokreacyjnych, Komunikat z badań nr 87.