Przedświąteczne zawirowania w polityce. Cóż to był za tydzień w polskiej polityce, zwłaszcza jeśli chodzi o prawą stronę! Niemal każdego dnia docierały do nas kolejne informacje, najpierw o tarciach, a potem już o otwartym konflikcie w Prawie i Sprawiedliwości. Zaczęło się jeszcze w ubiegły piątek, kiedy na zwołane na Nowogrodzkiej Prezydium Komitetu Politycznego PiS nie przybył zaproszony przez Jarosława Kaczyńskiego – i to publicznie! – Mateusz Morawiecki. Były premier w tym czasie spotykał się z wyborcami. To chyba pierwszy przypadek w historii PiS, gdy ktoś w tak bezceremonialny sposób zlekceważył polecenie prezesa. Na tym jednak się nie skończyło. Wkrótce zaczęły krążyć plotki o zaproszeniach, które Mateusz Morawiecki miał rozsyłać do polityków PiS na… wigilię. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wigilia u Morawieckiego odbywała się tego samego dnia co tradycyjna, partyjna wigilia na Nowogrodzkiej. Co więcej, rozpocząć miała się zaledwie chwilę później.Plotki szybko okazały się prawdą. We wtorek faktycznie odbyły się dwie wigilie: jedna na Nowogrodzkiej, druga u Mateusza Morawieckiego. I co ciekawe, na tej drugiej pojawiło się naprawdę duże grono polityków PiS. W sieci szybko zaczęło krążyć zdjęcie, na którym widać Morawieckiego w otoczeniu sporej grupy osób.Poseł Janusz Cieszyński tłumaczył w TVP Info, że to przecież znane w polskiej tradycji imprezowej „after party” i nie ma w tym nic podejrzanego. Jeden z moich rozmówców z Prawa i Sprawiedliwości, nieoficjalnie, jeszcze we wtorek, zastanawiał się jednak, gdzie właściwie powinien się pojawić. I czy wystarczy, jeśli zrobi sobie szybkie zdjęcie na Nowogrodzkiej, a potem pojedzie do Morawieckiego.Zdjęcie z wigilii byłego premiera pozwoliło policzyć, jaką realną siłą dziś dysponuje. Jak pisał Kamil Dziubka w Onecie, część gości imprezy u Morawieckiego już następnego dnia tłumaczyła się w partii ze swojej obecności, obawiając się, że zostaną uznani za buntowników. To wszystko wskazuje, że Mateusz Morawiecki zaczyna szukać swojej nowej politycznej drogi. Być może jeszcze nie poza Prawem i Sprawiedliwością, ale z całą pewnością sygnalizuje, że wciąż pozostaje politykiem wpływowym i że w PiS nic już nie jest takie, jak dawniej.Czytaj też: Konflikty frakcyjne w PiS. Morawiecki gra o pozycję w partii***Kiedy już mogło się wydawać, że sytuacja w Prawie i Sprawiedliwości zaczyna się choć trochę uspokajać, na scenę wkroczył Jacek Kurski. Znany polityk PiS, były europoseł i były prezes Telewizji Polskiej opublikował na platformie X cztery bardzo długie wpisy, które były zdecydowaną krytyką obecnej sytuacji w partii, a głównym obiektem ataku stał się Mateusz Morawiecki i jego otoczenie. Kurski wypominał m.in. sprawę świątecznego spotkania organizowanego przez byłego premiera, nadając całej historii wymiar buntu wobec kierownictwa partii.Odpowiedź ze strony środowiska Morawieckiego przyszła szybko: Piotr Müller przypomniał kompromitujący wynik Jacka Kurskiego w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. W podobnym tonie wypowiadał się Waldemar Buda, który wkrótce poinformował o inicjatywie zbierania podpisów pod wnioskiem o usunięcie Jacka Kurskiego z Prawa i Sprawiedliwości. Kurski oczywiście nie pozostał dłużny i na większość wpisów odpowiadał nie gryząc się w język. Pod adresem Waldemara Budy rzucił choćby: „Waldek, najpierw opłać składki, a potem bierz się za wyrzucanie z Prawa i Sprawiedliwości”. W czasie gdy Jacek Kurski publikował wpisy na X, Jarosław Kaczyński udzielał wywiadu w nowym kanale na YouTubie „Tak!”. Zapytany o szarżę byłego europosła, prezes PiS określił ją jako wydarzenie niefortunne. Nieoficjalnie mówi się jednak, że Kaczyński początkowo miał dać Jackowi Kurskiemu zielone światło na atakowanie Mateusza Morawieckiego, ale po późniejszej, dość koncyliacyjnej rozmowie z byłym premierem, zmienił zdanie. Tyle że było już za późno, Kurski zdążył zamieścić swoje wpisy na X.Jeśli więc piątkowe spotkanie na Nowogrodzkiej miało być początkiem wygaszania konfliktów w największej partii opozycyjnej, to na razie efekt wydaje się dokładnie odwrotny.Czytaj też: Koniec Kurskiego w PiS? „Inicjatywa niezależna od frakcji”***„Z całą pewnością Pałac Prezydencki, to nie jest miejsce, w którym nadal powinien stać Okrągły Stół. Miejscem, w którym Okrągły Stół powinien się znaleźć jest muzeum, Muzeum Historii Polski. Mówimy o historii. Oddajemy Okrągły Stół historii. Od roku 2027 będą go mogli, jako eksponat historyczny, podziwiać zwiedzający Muzeum Historii Polski” – powiedział prezydent Karol Nawrocki, tłumacząc decyzję o rozbiórce i wyniesieniu Okrągłego Stołu z Pałacu Prezydenckiego, gdzie znajdował się od wielu lat.Okrągły Stół to jednak nie tylko mebel. To symbol jednego z najważniejszych momentów w historii Polski, to przy nim rozpoczęła się pokojowa zmiana ustrojowa, to dzięki rozmowom Okrągłego Stołu w czerwcu 1989 roku odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory do Sejmu.I o ile z prezydentem można się zgodzić, że miejscem Okrągłego Stołu być może rzeczywiście powinno być muzeum, o tyle trudno przyklasnąć drugiej części wypowiedzi Karola Nawrockiego: „Chciałbym z dumą powiedzieć, i mam nadzieję, że nie przedwcześnie – dziś, szanowni państwo, skończył się w Polsce postkomunizm”. Okrągły stół zdecydowanie nie jest symbolem postkomunizmu, wręcz przeciwnie, reprezentują naszą polską drogę ku wolności.Zastanawia też tryb podjęcia tej decyzji, nie usłyszeliśmy bowiem wcześniej żadnego komunikatu, nie było debaty ani rozmowy na temat przeniesienia Okrągłego Stołu. Wydawać by się również mogło, że w przeddzień wizyty prezydenta Ukrainy w Polsce, w czasie wyjątkowo trudnych rozmów pokojowych, od których zależą losy wojny tuż za naszą wschodnią granicą, rozbiórka i przeniesienie Okrągłego Stołu nie są sprawą pierwszoplanową.Czytaj też: Nawrocki do Zełenskiego: nasza pomoc nie spotkała się z docenieniem***Na początku tygodnia Biuro Bezpieczeństwa Narodowego poinformowało na platformie X, że przywraca do obiegu publicznego raport Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022. Warto przypomnieć, że na czele tej komisji stał obecny szef BBN, Sławomir Cenckiewicz – bliski współpracownik i przyjaciel prezydenta Karola Nawrockiego. Przed utratą władzy przez Prawo i Sprawiedliwość w 2023 roku komisja sformułowała rekomendację, aby Donaldowi Tuskowi nie powierzać żadnych funkcji związanych z bezpieczeństwem państwa. W praktyce miało to zablokować możliwość objęcia stanowiska premiera przez Tuska. Dlatego trudno dziś nie zadać pytania: dlaczego właśnie teraz BBN zdecydowało się raport przypomnieć, w dodatku w lekko zmodyfikowanej formie?Tę decyzję wprost skomentował wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk, który stwierdził, że „pan Cenckiewicz prowadzi jakąś prywatną wendettę” i że bardziej zajmuje się propagandą i publicystyką niż realnym dbaniem o bezpieczeństwo państwa. Ten spór jest jednak czymś więcej niż tylko polityczną wymianą ciosów, konflikt bowiem zaczyna rozlewać się szerzej i dotyka realnego funkcjonowania instytucji państwowych. Okazało się bowiem, że prezydent Karol Nawrocki miał dowiedzieć się z mediów o planach przekazania Ukrainie samolotów MiG-29. Jak jako pierwszy napisał Onet, źródeł tego chaosu informacyjnego należy szukać właśnie w BBN.Informacje o przekazaniu samolotów miał posiadać generał Mirosław Bryś, zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, jednak nie mógł ich przekazać swojemu przełożonemu, ponieważ Sławomir Cenckiewicz nie posiada dostępu do informacji niejawnych. Tymczasem – jak ustalił Onet – z ramienia BBN z prezydentem komunikuje się wyłącznie sam Cenckiewicz. Efekt? Prezydent dowiaduje się o kluczowych decyzjach z mediów, a Biuro Bezpieczeństwa Narodowego zamiast pełnić rolę zaplecza eksperckiego i koordynacyjnego, staje się polem wewnętrznych napięć.***W tym tygodniu pojawił się także pierwszy sondaż, w którym Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna wyprzedza Konfederację Sławomira Mentzena. Według badania Ogólnopolskiej Grupy Badawczej pierwsze dwa miejsca pozostają bez zmian: na prowadzeniu jest Koalicja Obywatelska z wynikiem 35,29 proc., a na drugim miejscu Prawo i Sprawiedliwość – 31,21 proc. Na trzecim miejscu znalazła się jednak partia Grzegorza Brauna z poparciem 11,18 proc., tuż przed Konfederacją, która uzyskała 10,67 proc. Do Sejmu nie weszłyby natomiast Nowa Lewica, PSL ani Polska 2050.Co to oznacza? Między innymi, że dotychczas dość nieśmiałe sygnały ze strony PiS mówiące, że owszem, potępiają skandaliczne zachowania Grzegorza Brauna, ale ewentualnej koalicji w przyszłości całkowicie nie wykluczają, mogą zacząć wybrzmiewać znacznie głośniej. Oczywiście trzeba pamiętać, że do wyborów pozostały jeszcze dwa lata, a sondaż jest jedynie fotografią nastrojów społecznych w danym momencie. Ta fotografia pokazuje jednak coś bardzo niepokojącego – podobnie jak w wielu innych państwach europejskich, skrajna prawica w Polsce wyraźnie zyskuje na sile.Grzegorz Braun buduje swoje poparcie m.in. na retoryce antyukraińskiej oraz na rosnącym zmęczeniu polskiego społeczeństwa wojną w Ukrainie. Ciekawym pytaniem pozostaje więc, na ile ta narracja byłaby równie skuteczna, gdyby rozmowy pokojowe przyniosły oczekiwane efekty i pojawiła się perspektywa zakończenia konfliktu za naszą wschodnią granicą.Na razie jednak wiele wskazuje na to, że w kolejnym Sejmie mogą pojawić się postaci z otoczenia Grzegorza Brauna, które dotąd funkcjonowały głównie jako internetowe fenomeny i polityczna egzotyka. Teraz jednak coraz wyraźniej rysuje się scenariusz, w którym staną się one aktorami faktycznie wpływającymi na kształt polskiej polityki.