Maja Staśko walczy o prawa kobiet. Co rusz słyszymy lamenty o niskiej dzietności, a jednocześnie Polska dyskryminuje całe grupy społeczne w kontekście możliwości urodzenia i wychowania dzieci – grzmi w mediach społecznościowych moja podcastowa gościni, Maja Staśko. „Każdy człowiek, niezależnie od swojej sytuacji osobistej czy życiowej ma prawo do równego dostępu do leczenia oraz do realizacji marzenia o rodzicielstwie. Wszyscy mamy w swoim otoczeniu wspaniałe, samodzielne mamy, które każdego dnia pokazują siłę i miłość. Niestety, obecne przepisy ustawy o leczeniu niepłodności w Polsce są dyskryminujące i nie dopuszczają do leczenia kobiet niepozostających w związku z partnerem” – pisze Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian zbierając podpisy pod petycją w tej sprawie. Dyskusja na ten temat, która dosyć niemrawo przedziera się do mainstreamu, powinna w końcu wybrzmieć z całą mocą. Czy Maja Staśko w kwestii normalizacji in vitro zrobiła więcej niż niegdyś Małgorzata Rozenek-Majdan? W mojej opinii tak. Rozenek-Majdan opowiedziała o tym, że synowie urodzili się dzięki tej procedurze, ale zrobiła to w charakterystycznej dla siebie wersji glamour. Oczywiście, że to było potrzebne, zwłaszcza że nie tak dawno, bo jeszcze w 2013 roku, byli w Polsce ludzie, którzy wierzyli w teorię o „dodatkowej bruździe” na twarzach dzieci poczętych dzięki in vitro, którą lansował pewien dość wpływowy wówczas duchowny.Tyle że mamy 2025 rok i dziś przekaz w wersji glamour mógłby być niewystarczający. Na szczęście Staśko prawdą o in vitro waliła między oczy. W sieci, dla niektórych pewnie dość ekshibicjonistycznie, pokazała od kuchni, z czym pary decydujące się na leczenie niepłodności mierzą się każdego dnia. Piszę o tym, że dla niektórych było to „ekshibicjonistyczne”, bo Staśko poszła w tych swoich relacjach o kilka kroków dalej niż większość opowiadających o leczeniu kobiet. Pokazała i łzy po „porażce” i te związane z pojawiającą się na teście drugą kreską. Pokazała i paragony grozy, i „listę” specjalistów, którzy musieli być zaangażowani w to, by aktywistka dziś mogła cieszyć się z 13. tygodnia ciąży.W zestawieniu z zalewającą nas ściemą, wolę emocje i – czasem trudne do przełknięcia – fakty podane na tacy, bo w sumie to one mogą wymuszać zmiany. Choćby te w postrzeganiu samego leczenia… W postrzeganiu par, których życie zaczyna się kręcić wyłącznie wokół starań o dziecko.Walka o normalizację in vitroZatem dostrzegając zaangażowanie Mai Staśko w jeszcze większą i głębszą normalizację in vitro (żyjąc w wielkomiejskiej bańce czasem nie pamiętam, że to wciąż potrzebne!), chciałabym odnotować, docenić, że aktywistka zwróciła uwagę także na singielki, albo kobiety w związkach jednopłciowych, które nie mogą liczyć na znany Mai happy end. A przynajmniej nie w Polsce.– Uprzedzenia wobec kobiet okazują się ważniejsze niż deklaracje o dbaniu o demografię. Program rządowy in vitro pomógł tysiącom par różnopłciowym (w tym nam!) w zajściu w ciążę. To cudowna wiadomość i wielkie szczęście. Ale jednocześnie odmawia tej możliwości tysiącom innych osób – samodzielnym kobietom, kobietom w parach jednopłciowych czy parom z chorobami genetycznymi, które nie mają niepłodności i nie chcą przekazać choroby dziecku – napisała ostatnio w sieci Staśko, zwracając uwagę na kolejny problem. Przywołała też historię jednopłciowej pary influencerek, które niedawno w telewizji śniadaniowej ogłosiły, że chcą zostać mamami i – co więcej – chcą, by jedna z nich była mamą genetyczną (to jej jajeczko zostanie zapłodnione), a druga biologiczną (to ona urodzi dziecko). Niestety w Polsce to jest niewykonalne. Ba! Kobiety żyjące w jednopłciowych związkach nie mogą nawet przejść (tylko) inseminacji w super sprzyjających procedurze warunkach klinik leczenia niepłodności… O in vitro nie wspominając. Samotne kobiety też są pozbawione tej możliwości. Bo w Polsce wciąż się udaje, że takich sytuacji nie ma, ani lesbijki, ani samodzielne kobiety nie rodzą dzieci i w ogóle to całe „nagłaśnianie” tematu jest jakąś burzą w szklance wody.Czytaj też: Życie w barterze. A ty człowieku płaćDo czego zmuszane są zatem kobiety, które marzą o macierzyństwie, ale są w związkach jednopłciowych lub – z różnych powodów – nie chcą posiadać partnera? Do kombinowania.Do szukania zagranicznych opcji. Klinik, które pozwolą im przejść in vitro w sposób, o którym marzą polskie influncerki, Agnieszka Skrzeczkowska i Karolina Brzuszczyńska, albo zagranicznych banków spermy, które wysyłają zestawy do domowej inseminacji (ta jest możliwa w sytuacji, gdy nie ma problemów z płodnością, a singielka bądź para jednopłciowa decyduje się po prostu na spermę dawcy zamiast szukania w internecie ogłoszeń mężczyzn gotowych przyjść z pomocą, bo oczywiście i taki czarny rynek funkcjonuje).I tu ciekawostka: W 2017 roku na potrzeby artykułu dla „Wprost” rozmawiałam z jednym z takich banków, potentatem w branży, czyli duńskim Cryoes-em. Usłyszałam wtedy, że w jednym tylko tygodniu paczki ze spermą do domowej inseminacji były wysyłane dwukrotnie do Gdańska i Łodzi, a także do Kutna, Białegostoku i Szczecina. Jak jest dzisiaj? W sumie to bez znaczenia, bo to pewne, że i ten proceder i inne sprowadzone do podziemia opcje zapłodnienia, kwitną na potęgę. I hetero-singielki, i lesbijki będące w związkach nie znajdują dzieci w kapuście. Są zmuszone do kombinowania, by móc urodzić upragnione dziecko.Czytaj też: Onkomama: Ludzie nie wiedzą, co mi powiedzieć„Podwójne standardy” Pora byśmy to dostrzegli i umożliwili im dostęp do klinik, godnych warunków i możliwości takich samych, jakie mają w Polsce heteroseksualne pary. O dostępie do finansowanej w ramach rządowego programu procedury in vitro nie wspominając.– To nic więcej niż podwójne standardy. Nie ma tu żadnego innego powodu niż dyskryminacja – podkreśla Staśko. A Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian zbiera w sieci podpisy pod petycją, postulując: „Zmianę przepisów umożliwiająca leczenie niepłodności singielkom: Bo każdy człowiek – niezależnie od tego, czy pozostaje związku i jaki jest jego stan cywilny – ma prawo do leczenia niepłodności. Umożliwienie zabezpieczenia płodności kobiet z przyczyn niemedycznych: Kobiety powinny mieć możliwość zabezpieczenia swojej płodności w momencie, gdy jest to dla nich biologicznie korzystne, aby móc świadomie planować macierzyństwo. Dostosowanie polskich przepisów do europejskich standardów: Postulujemy dostosowanie polskiego prawa do norm obowiązujących w krajach takich jak Hiszpania, Belgia, Dania czy Wielka Brytania, gdzie obie te możliwości są uznane za podstawowe prawa człowieka”.