Strzelali, aby zabić. To Piotr G. ps. Gulczas oddał najwięcej strzałów do konwojentów podczas napadu na transport gotówki przez Konsalnet w Wólce Kosowskiej w 2013 roku. Skok zajął bandytom mniej niż dwie minuty i przyniósł łup rzędu 4,215 mln zł. Proces „Gulczasa”, ostatniego nieosądzonego uczestnika napadu, ruszył przed stołecznym sądem. Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczął się proces Piotra G. ps. Gulczas vel Gula (nie ma nic wspólnego z Piotrem Gulczyńskim ps. Gulczas, jednym z bohaterów reality show Big Brother). Prokurator Andrzej Jaczewski z Mazowieckiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej Warszawie odczytał akt oskarżenia, w którym gangsterowi zarzuca się usiłowanie zabójstwa dwóch osób oraz próbę uprowadzenia pewnego przestępcy w ramach bandyckiej dintojry. „Gulczas” twierdzi, że jest niewinny i padł ofiarą pomówień oraz spisku ze strony śledczych. Nie zna też żadnej z osób, z którymi miał brać udział w napadzie. Skok dekady Czwartek 14 marca 2013 roku był kolejnym pracowitym dniem w azjatyckim centrum handlowym w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej. Przed południem przed jednym z budynków zatrzymała się opancerzona furgonetka firmy ochroniarskiej Konsalnet. Wysiadło z niej dwoje pracowników z pieniędzmi dla oddziału Banku Zachodniego WBK. W czarnych workach znajdowało się 4,215 mln zł. Konwojenci byli uzbrojeni w pistolety i mieli na sobie kamizelki kuloodporne. Dariusz W. i Katarzyna M. nie wiedzieli, że czekają na nich gangsterzy z osławionej grupy mokotowskiej. Dwóch z nich stało przy drzwiach, a trzeci z charakterystyczną torbą bazarową kręcił się w pobliżu oddziału banku. Zamaskowali się zakładając czapki z daszkiem, stawiając kołnierze kurtek i osłaniając twarz tzw. kominami lub szalikami. Tak, aby być trudni do zidentyfikowania, ale jednocześnie nie rzucać się w oczy. O godz. 11.45 konwojenci weszli do hali. Dariusz W. szedł pierwszy z dwoma workami pieniędzmi, a Katarzyna M. ubezpieczała go, idąc za nim. Wtedy to doskoczyli do nich dwaj napastnicy, którzy od razu zaczęli strzelać. Tak aby zabić. Nie było ostrzeżeń typu „nie ruszać się to napad” czy „rzućcie broń”. Tylko brutalny atak. Bo tak było szybciej. Napastnicy oddali co najmniej siedem strzałów. Strzelali nawet wtedy, gdy ofiary leżały już ranne na podłodze. Jeden z napastników widząc, że ranna konwojentka próbuje sięgnąć po broń, strzelił do kobiety niemal z przyłożenia. Pistolet Katarzyny M. nie wypalił, bo w zamku zaciął się nabój. Dariusz W. i Katarzyna M. zostali przewiezieni do szpitali. Mężczyzna miał ranę postrzałową brzucha, uda i ramienia oraz dwa złamane żebra. Jego koleżanka dostała postrzał w plecy oraz klatkę piersiową. – Konwojenci przeżyli tylko dzięki temu, że mieli na sobie kamizelki kuloodporne. Jedną z ofiar uratowało to, że pociski trafiły ją głównie w plecy, bo z przodu kamizelki miała słabszą płytę balistyczną. Sposób działania sprawców pokazuje, że dokonując napadu liczyli się z tym, że zamordują konwojentów – wyjaśnia portalowi TVP.Info jeden z śledczych. Napastnicy zgarnęli worki z pieniędzmi, wybiegli z budynku i odjechali granatowym fordem mondeo, w którym czekał ich kompan. Jak się później okazało w skoku brał udział jeszcze jeden mężczyzna, który jechał toyotą RAV4. Jego rolą było ubezpieczanie uciekających kompanów, a także przewiezienie ich do „bezpiecznego” auta. Rabunek w Wólce Kosowskiej był jednym z największych skoków dekady. Czytaj także: „Duńczyk” przemycił tony narkotyków. Wyrósł na interesach z ludźmi „Baraniny”„Obcinacze” biorą się za napady Policjanci Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji bardzo szybko wytypowali sprawców napadu w Wólce Kosowskiej. Rozpracowywali bowiem od wielu miesięcy ekipę, która zajmowała się napadami i włamaniami. W jej skład wchodzili byli członkowie osławionego gangu „obcinaczy palców”. Na przestrzeni lat 2003-2005, związana z gangiem mokotowskim grupa dokonała, co najmniej dwudziestu zgłoszonych uprowadzeń osób. Znakiem rozpoznawczym bandy było wysyłanie rodzinom ofiar obciętych palców. Na porwaniach gang miał zarobić nawet 7 mln. – Po rozbiciu grupy w 2005 r., niedobitki, które opuściły areszty, zajęły się klasyczną bandyterką. Potrzebowali pieniędzy na ukrywanie się i na pomoc dla uwięzionych kompanów – mówi jeden ze śledczych. Policjanci z „terroru” i śledczy z warszawskich „pezetów”, ustalili, że w skoku brało udział pięciu mężczyzn: Marcin S. ps. Mołek vel „Molek”, Artur K. ps. Karpiu, Paweł G. ps. Mały Krzysiu vel „Krzysiu” i Edward P. ps. Kaczor oraz tajemniczy „chłopak z Targówka”. W ciągu dwóch lat zatrzymano czterech zidentyfikowanych gangsterów. Śledczy ustalili, że to Marcin S. strzelał do konwojenta. „Karpiu” miał ubezpieczać skok w toyocie RAV4. „Mały Krzysiu” był kierowcą forda, a Edward P. był „człowiekiem z torbą”. Zresztą ten ostatni poszedł na współpracę z organami ścigania i pogrążył byłych kompanów. Opowiadając także o bardzo wielu innych zdarzeniach z udziałem mokotowskich gangsterów. „Mołek” i „Karpiu”. odpowiadali w jednym procesie, a pozostali dwaj przestępcy w innym. Prokurator domagał się dla pierwszego kary 25 lat więzienia. Wobec Artura K. śledczy był łagodniejszy, ponieważ chciał dla niego 15 lat odsiadki. Sąd uznał winę obu podsądnych, ale jednocześnie orzekał niższe kary – 15 lat dla „Mołka” i 8 lat dla Artura K. Gangsterzy odwołali się od wyroku. Sąd Apelacyjny podtrzymał jednak karę 15 lat więzienia dla Marcina S. Obniżył jednak o dwa lata wyrok dla „Karpia”., uznając, że jego rola w napadzie, nawet tak brutalnym, była jednak znacznie mniejsza niż pozostałych członków bandy. Marcin S. ps. Mołek to jeden z czołowych gangsterów grupy mokotowskiej i gangu obcinaczy palców. Uważany za bardzo niebezpiecznego przestępcę. Zasłynął m.in. tym, że na ogłoszeniu wyroku w jednej ze spraw pojawił się w koszulce z napisem: „Tylko Bóg może mnie sądzić”. Okazało się, że był w błędzie. Czytaj także: Sąd zdecydował w sprawie aresztu dla „Słowika” i jego kompanów „Chłopak z Targówka” zdemaskowany Choć udało się ustalić i skazać na wieloletnie więzienie czterech z pięciu uczestników napadu w Wólce Kosowskiej, to do rozwikłania wciąż pozostawała tajemnica kim był ów „chłopak z Targówka”. Było to o tyle istotne, że był najbardziej aktywnym uczestnikiem napadu. To on oddał do konwojentów co najmniej sześć strzałów. Z informacji portalu TVP.Info wynika, że do przełomu doszło pod koniec 2023 r. w śledztwie mazowieckch „pezetów”. Dokładne okoliczności trzymane są w tajemnicy, ale informacja miała pochodzić z anonimowego źródła. Według niej piątym uczestnikiem napadu był Piotr G. ps. Gulczas vel Gula. Z informacji operacyjnych wynika, że „Gulczas” miał w dniu napadu i po nim, kontakt z „Mołkiem”. Miesiąc po napadzie, gangster kupił za 357 tys. zł 60-metrowe mieszkanie w stolicy. Zapłacił za nie gotówką, którą przyniósł w plecaku. Skąd ją miał? W prokuraturze twierdził, że pochodziły z oszczędności (przekonywał, że prowadzi sklep z alkoholem przynoszącym mu do 15 tys. zł miesięcznie) oraz pomocy udzielonej przez jednego z rodziców. Nadto wiosną tego samego roku, żona gangstera kupiła sobie audi za 30 tys. zł sprowadzone z Ameryki Południowej. Śledczy z mazowieckich „pezetów” Prokuratury Krajowej przedstawili Piotrowi G. zarzut „usiłowania zabójstwa dwojga konwojentów, podczas napadu rabunkowego. Grozi za to nawet dożywotni pobyt w więzieniu. „Gulczas” nie przyznał się do zarzutu i odmówił składania wyjaśnień. W czasie śledztwa twierdził, że został pomówiony i nie zna osób, z którymi miałby dokonać napadu. Czytaj także: Kibole Legii przemycili tony narkotyków. Zaopatrywali gangi z całej Polski„Mokotów” szykuje się na miliony Dzięki zeznaniom skruszonych członków grupy mokotowskiej m.in. braciom P.: Arturowi „Żydowi” i Edwardowi „Kaczorowi” udało się ustalić, jak wyglądał nie tylko napad, ale i przygotowania do niego. Na pomysł skoku w azjatyckim centrum handlowym w Wólce Kosowskiej mieli wpaść Artur P. ps. Żyd i Marcin S. ps. Mołek. Gangsterzy zaobserwowali, że konwojenci firmy Konsalnet wnosili do głównej hali worki z pieniędzmi. Nie byli ciężko uzbrojeni ani zbyt liczni. Powiedzieli o tym Oskarowi Z. ps. Oskar vel „Oski”, a ten uznał, że skok to doby pomysł. „Żyd” i „Mołek” zaczęli obserwacje konwojów: ich trasy, częstotliwość wizyt, uzbrojenie i stosowane przez nich środki bezpieczeństwa. Gangsterzy ustalili, jak najszybciej dokonać napadu i którędy uciekać. Uznali, że trzeba ukraść dobry samochód, najlepiej marki Subaru z napędem na cztery koła. Nie udało im się jednak znaleźć takiego pojazdu, więc uznano, że kupią jakieś auto na podstawioną osobę. Bandyci stwierdzili, że napad musi mieć miejsce w czasie zimy, dzięki czemu zasłonięte twarze nie wzbudzą niczyjego zainteresowania. Obmyślili, że „robocza fura” zostanie podstawiona niedaleko Wólki Kosowskiej, a podjadą do niej legalnym autem. Najlepiej wypożyczonym na podstawioną osobę. Od razu ustalono także, że będzie to napad z bronią w ręku. Ustalono, że w skoku wezmą udział: Marcin S., Oskar Z., Artur P. oraz Ernest Sz. ps. Wara. Jednak bandyci doszli do wniosku, że będzie ich zbyt mało, więc zaproponowali udział w napadzie Krzysztofowi M. ps. Byk. Ten, początkowo się zgodził, ale finalnie wycofał się, na wieść, że na robocie będzie używana broń palna. Czytaj także: Przemycili „trawkę” w transporcie ryb. Pogrążył ich człowiek „Goryla”Seria niefortunnych zdarzeń I wtedy zaczęła się seria niefortunnych zdarzeń. 29 listopada 2012 roku. „Wara” został postrzelony przez policjantów podczas ucieczki, skradzionym wcześniej, volkswagenem golfem. Do składu dokooptowano wtedy Pawła G. ps. Krzysiu, który miał być kierowcą ekipy. Planowany na grudzień skok, przełożono jednak na początek 2013 roku., bo „mokotowscy” gangsterzy mieli „ważniejsze roboty”. Na początku stycznia 2013 roku. „Mołek” i „Oskar” kupili forda mondeo, posługując się kradzionym dowodem osobistym. Ruszyły przygotowania do akcji. Przerwało je zatrzymanie Oskara Z., do którego doszło 18 stycznia 2013 r. Jednak, do zdrowia zaczął dochodzić postrzelony „Wara” i zaczął być znowu rozważany jako kierowca jednego z aut. Na początku lutego 2013 roku., „Mołek” poinformował „Żyda”, że w miejsce aresztowanego „Oskara”, potrzebują kogoś kto weźmie udział w bezpośrednim ataku na konwojentów. M. stwierdził, że ma na oku taką osobę, z którą jak miał powiedzieć „jeździł na ostre roboty”. I tu znowu plany ekipy pokrzyżowali policjanci. Bowiem 19 lutego 2013 r.. zatrzymali Artura P. i Ernesta Sz. na gorącym uczynku podczas napadu. Nie przerwało to planowania skoku, w którym główną rolę odgrywał teraz „Mołek”. To on miał zwerbować kolegę od „ostrej roboty”, którym był Piotr G. ps. Gulczas. Razem mieli ostrzelać konwojentów, a zadanie zabrania worków z gotówką przypadło Edwardowi P. ps. Kaczor Czytaj także: Szef CBŚP: Pruszków nie spędza nam snu z powiek. Zagrożeniem gangi ze WschoduPrzesadził z alkoholem i nie dotarł na „robotę” Przygotowania weszły w decydującą fazę 12 marca 2013 roku. bandyci wynajęli toyotę RAV4 na konkubinę jednego z członków grupy mokotowskiej. Tego samego dnia około godziny 18:17 Marcin S. aktywował numery telefonów na kartę, które trafiły w ręce osób biorących udział w skoku. Kazał też „Kaczorowi” przygotować się na „robotę” następnego dnia. Ten jednak przeholował z alkoholem podczas odwiedzin u znajomego i 13 marca nie stawił się w umówione miejsce. Co ciekawe, „Mołek” wraz z pozostałymi kamratami pojechali do Wólki Kosowskiej. Do skoku nie doszło, gdyż konwój z pieniędzmi nie pojawił się w oczekiwanym terminie. Jednak 14 marca wszyscy bandyci byli już gotowi do akcji. „Mołek” i „Kaczor” zabrali do forda mondeo „Gulczasa” i pojechali do Wólki Kosowskiej. Zaparkowali w pobliżu wejścia do hali nr 1. Niedługo potem dołączył do nich Paweł G. W tym czasie Artur K. (zwerbowany w styczniu) czekał na kompanów w toyocie zaparkowanej w Jabłonowie. Czytaj także: Osławiony „Oczko” znów za kratami. W tle interesy z „polskim Alem Capone”Mniej niż dwie minuty Dzięki analizie z monitoringu na miejscu napadu i okolicy udało się odtworzyć skok minuta po minucie. Wiadomo, że o godz. 11:41 mercedes vito Konsalnetu wjechała w ul. Nadrzeczną (łączącą Jabłonowo z Wólką Kosowską) i minął auto, w którym czekał Artur K. Ten widząc furgonetkę zadzwonił do Marcina S. i przyjechał na ul. Polną w Wólce Kosowskiej. O godz. 11:43 przed wejściem do hali nr 1 zatrzymał się ford mondeo, z którego wysiedli „Mołek”, „Kaczor” i „Gulczas”. Marcin S, miał przy sobie pistolet star, a Piotr G. „cezetkę”. Bandyci weszli do hali i czekali. O godz. 11:45 zaczęli strzelać do konwojentów. Gdy ci ranni padli na ziemię, podbiegł do nich Edward P. z dużą kraciastą torbą i załadował do niej jeden z worków z pieniędzmi. Drugi worek zabrał Marcin S. Napad trwał mniej niż dwie minuty. Uciekający bandyci krzyczeli coś po rosyjsku, aby zmylić świadków. Wbiegli do auta i odjechali spod hali. Ok. godz. 11:47 ekipa z mondeo spotkała się z Arturem K. „Mołek” i „Gulczas” przenieśli do toyoty worki z gotówką i przesiedli się do tego auta. Według śledczych odjechali ubezpieczani przez jeszcze jednego sprawcę (nieustalonego), który jechał przed nimi. W tym czasie Paweł G. i Edward P. odjechali fordem w ustronne miejsce. Odkręcili tablice rejestracyjne założone na czas napadu i zmienili je na inne. Potem dołączyli do kompanów. Łup podzielono w kryjówce jednego z bandytów, przy czym Marcin S. miał przykazać kompanom, aby nie wydawali na razie zbyt dużo pieniędzy, bo to zainteresuje policję. Czytaj także: 25 lat temu rozbito „Pruszków”. Gang już nigdy nie odzyskał dawnej „świetności”Prawdziwy desperado Jeśli chodzi o samego „Gulczasa”, to stał się on bohaterem kronik kryminalnych dopiero w maju 2018 r. Jednak swoją bandycką karierę zaczynał w latach 90 i zasłynął z brutalności oraz bezwzględności. – To desperado. Podczas skoków nie miał żadnych oporów, aby strzelać bez ostrzeżenia do konwojentów czy ochroniarzy. Jedna z jego ofiar dostała kilkanaście kul i cudem przeżyła. Podczas innego z napadów, staranował z dużą prędkością samochód właściciela stacji paliw – tak o „Gulczasie” mówili śledczy. Piotr G. ps. Gulczas vel „Gula” to jeden z najmniej znanych członków gangu mokotowskiego. Zdaniem śledczych, za sprawą swojej brutalności i bezwzględności, nie ustępował w niczym najbardziej niebezpiecznym członkom tej bandy. Tyle tylko, że przez blisko dwie dekady nie znalazł się nikt, kto puściłby parę z ust na temat napadów, których dokonywał z innymi „mokotowskimi” „Gulczasa” dopadli prokurator Andrzej Jaczewski z Mazowieckiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej Warszawie oraz policjanci Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji. Zresztą nie tylko jego, ponieważ udało się zebrać dowody, że ów desperado współpracował podczas napadów m.in. z osławionymi członkami „Mokotowa”: Tomaszem D. ps. Daca, Marcinem S. ps. Mołek oraz Oskarem Z. ps. Oskar. „Gulczas” i „Daca” oraz czterej inni bandyci, zostali zatrzymani w maju 2018 r. przez funkcjonariuszy stołecznego „terroru”. Grupę tę nazwano „wilczym stadem”. Był to efekt przełamania zmowy milczenia w mafii mokotowskiej, uchodzącej przed laty za najbardziej hermetyczną organizację przestępczą w centralnej Polsce. Wiadomo, że „wilcze stado” zaatakowało, co najmniej pięć razy: dwa razy w Warszawie oraz w Piasecznie, Grudziądzu i Pruszkowie. Podczas skoku w grudniu 1999 r. przy ul. Portofino w Warszawie, napastnicy ostrzelali jednego z konwojentów z broni maszynowej. Mężczyzna trafił do szpitala z 13 ranami postrzałowymi. Łupem rabusiów padło łącznie co najmniej 1,5 mln zł. Jednak zarówno liczba napadów, jak i suma pieniędzy zrabowanych przez bandę są z pewnością znacznie większe. Czytaj także: Osławiony pruszkowski boss ponownie wpadł. Niedawno odzyskał wolnośćPierwszy prawomocny wyrok Latem 2022 r. Sąd Okręgowy Warszawa Praga uznał Piotra G. za winnego wszystkich przestępstw, o które został oskarżony przez mazowieckie „pezety” (usiłowanie zabójstwa i trzy napady rabunkowe z 1998, 1999 oraz z 2000 roku) i skazał go na 15 lat więzienia. Wyroki po 8 lat więzienia usłyszeli Marcin S. ps. Mołek oraz Oskar Z. ps. Oskar. Charakter „Gulczasa” doskonale pokazują zdarzenia z 8 czerwca 1998 r. Tego dnia razem z trzema kompanami (dwóch poszło po latach na współpracę z organami ścigania) zasadzili się na właściciela stacji paliw w Markach. Piotr G. miał doprowadzić do niegroźnej kolizji z „maluchem” ofiary, a potem okraść oszołomioną ofiarę. Piotr G., jadący kradzionym audi, zderzył się z fiacikiem ofiary. Nie była to jednak niegroźna kolizja. Krzysztof L. zeznał w śledztwie, że „Gulczas” jechał z dużą prędkością (później biegli ustalą, że było to 70-80 km/h), a tuż przed uderzeniem w „malucha” słychać było narastający ryk silnika audi. Potem nastąpił wielki huk. – Samochody były jak sklejone. Kierowca fiata leżał nieprzytomny na kierownicy – wyjaśniał L. Napastnicy zabrali z wraku „malucha” dwie reklamówki z 57 tys. zł. Nieszczęsny właściciel stacji paliw trafił do szpitala z licznymi obrażeniami m.in. pęknięciem czaszki. Zdaniem sądu, śledczy słusznie przyjęli, że podczas napadu na właściciela stacji paliw, „»Gulczas«, chcąc za wszelką cenę zatrzymać wiozącego gotówkę pokrzywdzonego, godził się z pozbawieniem go życia – biorąc pod uwagę różnicę mas aut, prędkość z jaką poruszał się autem marki audi 100 oraz konstrukcję fiata 126p, która dawała iluzoryczne bezpieczeństwo osobie przebywającej wewnątrz tegoż auta w przypadku zderzenia czołowego z innym pojazdem poruszającym się ze znaczną prędkością”. W 2023 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał wyrok sądu I instancji, oddalając apelację obrony, Sąd nie miał wątpliwości zarówno co do winy oskarżonych jak i wymiaru kary. Uprawomocnienie wyroku nie kończy sądowych batalii „Gulczasa”, „Mołka” i „Oskara”. Cała trójką znalazła się wśród siedmiu gangsterów, których mazowieckie „pezety” oskarżyły w listopadzie 2022 r. m.in. o napady rabunkowe i kradzieże samochodów. Piotr G. odpowiada za trzy napady, zresztą bardzo podobne do tych, za które został już prawomocnie skazany. Czytaj także: „Misiek” z Wisła Sharks skazany. Sąd „nagrodził” go za pogrążenie kompanów