„Studio bunkier” – tajne miejsce stanu wojennego. Tego dnia Polacy obudzili się w innej rzeczywistości. Najbardziej zapamiętane słowa? Te z przemówienia generała Wojciecha Jaruzelskiego, które brzmiały: „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”. Symbolem 13 grudnia 1981 stały się czołgi, wojskowe patrole oraz telewizja bez ulubionego programu dla dzieci, czyli „Teleranka”. Już pierwszego dnia stanu wojennego internowano blisko 3,5 tysiąca osób.„Obywatelki i obywatele. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają istnieć. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem” – mówił generał Wojciech Jaruzelski w przemówieniu telewizyjnym, które wyemitowane zostało 13 grudnia 1981 roku.„Obywatelki i obywatele…”. Jak powstawało słynne przemówienie generała Jaruzelskiego?I choć od tego momentu minęły 44 lata, te słowa powtarzane przy okazji kolejnych rocznic, wciąż budzą lekki niepokój. Jak powstawało to przemówienie, które zamiast „Teleranka” i innych programów emitowanych wówczas w telewizji, usłyszeli obywatele?Okazuje się, że przygotowywano je bardzo długo. Wojciech Jaruzelski był znany z tego, że dopracowywał i udoskonalał to, co miał wygłosić. Jak przyznaje w rozmowie z Dziennik.pl Igor Rakowski-Kłos, który jest autorem książki „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981 roku”, mimo że był wojskowym, nie używał stereotypowo żołnierskich krótkich i dosadnych zdań.– Gdyby przeanalizować chociaż jedno jego wystąpienie, to już na pierwszy rzut oka można zobaczyć, jakie znajdują się w nich złożone konstrukcje. Zdarzało się, że nawet w nocy dzwonił do kogoś ze współpracowników i pytał o najlepszą kolejność słów w danym zdaniu – mówił dziennikarz.Pierwszą wersję przemówienia, które 13 grudnia 1981 roku usłyszeli obywatele PRL, przygotował doradca Wojciecha Jaruzelskiego, major Wiesław Górnicki, czyli były korespondent zagraniczny Polskiej Agencji Prasowej.Czytaj też: Wróg komunizmu nielubiany przez prawicę. „To lekcja, by się nie poddawać”13 grudnia 1981. Kiedy zapadła decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego?Ostateczna decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego na terytorium PRL zapadła tuż po południu 12 grudnia 1981 roku. Jeszcze przed północą rozpoczęto operację „Azalia”, której celem było opanowanie węzłów łączności oraz ośrodków radia i telewizji. Po sprawnym wykonaniu tej akcji na miesiąc zamilkły telefony. O północy rozpoczęto działania oznaczone kryptonimem „Jodła”, a więc akcję internowania działaczy „Solidarności”, opozycjonistów oraz niektórych przedstawicieli ekipy Gierka.Jak mówił Jerzy Urban, rzecznik rządu w tamtym czasie, kiedy późnym popołudniem 12 grudnia kończyły się przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego, Jaruzelski już tylko poprawiał przemówienie. - To nie była błaha sprawa – generał wiedział, że to przemówienie wpłynie na przyjęcie stanu wojennego przez Polaków. Jego pomysł był taki, by nie odwoływać się do języka propagandy, nie eksponować haseł kojarzonych z PRL-em, marksizmem i socjalizmem. Jaruzelski wypowiadał je jako żołnierz ratujący ojczyznę – mówił Igor Rakowski-Kłos w rozmowie z Dziennik.pl.Warto pamiętać, że to nie wojskowi zostali znienawidzeni przez Polaków po wprowadzeniu stanu wojennego, choć to oni za tę operację odpowiadali, ale SB, czyli Służba Bezpieczeństwa.– Mundur nadal cieszył się szacunkiem. Armia była dla Jaruzelskiego domem, on sam zawodowym wojskowym, był przekonany, że to wystarczy, by zdobyć zaufanie Polaków i być widziany przez nich jako mąż stanu, a nie lider puczu – wyjaśnia dziennikarz.„Studio bunkier”, czyli tajne miejsce stanu wojennegoPrzemówienie, które Polacy do dziś kojarzą ze stanem wojennym, zostało odczytane i nagrane w nocy. „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej” usłyszeli je i zobaczyli 13 grudnia o 6 rano. Mało kto wie, że nagrywano je dwukrotnie, bo Jaruzelski nie był zadowolony z tego, jak wybrzmiała pierwsza wersja i chciał, by kilka szczegółów zostało poprawione.Wiadomo też, gdzie zostało nagrane przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Zrealizowano je w tzw. studio bunkier. Mieściło się ono przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie, w budynku kasyna oficerskiego. Studio to zostało przygotowane właśnie na czas stanu wojennego.Marek Tumanowicz, który był ówczesnym dziennikarzem „Dziennika Telewizyjnego”, wspominał, że od miesięcy instalowano tam kamery, magnetowidy oraz taśmy z archiwalnymi nagraniami. W studiu tym było bardzo ciasno. O tym, że istnieje, wiedzieli tylko nieliczni. Powód? Władza PRL obawiała się sytuacji po 13 grudnia. Opracowano strategię, wedle której w razie zamieszek i protestów, nadawanie programów z tego studia będzie najbezpieczniejsze. Jak wiadomo, tak się jednak nie działo, społeczeństwo nie protestowało. Ostatecznie nagrano tam jedynie przemówienie generała Jaruzelskiego oraz jeden „Dziennik Telewizyjny”.Dzień przed PRL-owską godziną „W”. Kolacja u Kaczyńskich, poszukiwania GwiazdyW swojej książce „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981 roku” Igor Rakowski-Kłos cofnął się o 24 godziny i przyjrzał się temu, jak wyglądał dzień przed PRL-owską godziną „W”. Wspomnienia te były czasem smutne, czasem zabawne. Ciekawą postacią i wspomnieniem jest to opowiedziane przez Waldemara Danilewicza, który 12 grudnia obudził się na piersi z Busiem, czyli kotem Jarosława Kaczyńskiego.Z obecnym prezesem PiS poznali się na uniwersytecie w Białymstoku. Kaczyński prowadził tam wykłady i bywał u Danilewicza na pierogach jego żony. Gdy z kolei Danilewicz bywał w Warszawie, nocował u Kaczyńskich na Żoliborzu. Tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego był na kolacji u Jarosława i jego rodziców. – Pan Rajmund, wyczuwając napiętą atmosferę polityczną, opowiadał o tym, jak szedł do powstania. Gdy zwierzył się z tego matce, zobaczył, jak ojciec zdejmuje pasek. Myślał, że będzie go bił. Tymczasem on mu go dał. W pasku były dwie małe skrytki, a w nich dwie złote monety. „Może ktoś ci za to da bochenek chleba” – usłyszał od ojca. Danilewicz wspominał, że pani Jadwiga, czyli matka Jarosława Kaczyńskiego, nie wtrącała się do rozmowy. Obydwoje byli życzliwi, a po kolacji z ust pana Rajmunda padły słowa: „Synu, zgniotą was”. Kaczyński odpowiedział: „Tata, nie tym razem”.Wielu osobom wprowadzenie stanu wojennego pokrzyżowało plany o wyjeździe z Polski. Tak było z ojcem autora książki "Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981 roku". Miał tam dołączyć do swojej dziewczyny, która pierwsza opuściła kraj. Został, a kilka lat później poznał matkę autora. Podobną historią się Piotr Najduchowski, ówczesny model. Stan wojenny sprawił, że stracił intratny kontrakt za granicą.Bywały też historie nieco śmieszne. Jak ta uczestniczki ślubu w Sopocie. Nocowała w Grand Hotelu. Do jej pokoju nocą wparował milicjant. „Gdzie jest Gwiazda?” – pytał, mając na myśli Andrzeja Gwiazdę, działacza „Solidarności”, który, jak się potem okazało, miał przebywać właśnie w tym hotelu. Kobieta zdziwiona i obudzona ze snu odpowiedziała, że: „Na niebie”. – Z jednej strony to była zabawna sytuacja, a z drugiej milicja wówczas bywała bardzo brutalna i na taki żart różnie mogła zareagować. Funkcjonariusze wysyłani do operacji byli w ogromnym stresie. Niektórzy sądzili, że działacze „Solidarności” mają przy sobie broń i obawiali się, że będą stawiać czynny opór – wyjaśnia Igor Rakowski-Kłos.Zamieszanie z koncertem Perfectu, godzina milicyjna i milczące telefonyDzień przed wprowadzeniem stanu wojennego, a była to sobota w Malborku, miał wystąpić zespół Perfect. Mimo że zaplanowane mieli dwa koncerty, odmówili występu. Powodem był brak ogrzewania na sali, w której mieli grać. Publiczności to się nie spodobało, młodzież się wkurzyła, do niej dołączyli ci, którzy czekali na drugi koncert.Żadne argumenty do nich nie przemawiały i choć do garderoby ruszyły delegacje, by negocjować występu, nic nie wskórali. Doszło do przepychanek, publika zaczęła zrywać plakaty na podpałkę, chciano podpalić bus, którym zespół przyjechał do Malborka. Jedna z bileterek została uderzona, rzucano śnieżkami w instrumenty na scenie. Członkowie Perfectu przeczekali awanturę w garderobie, a po kilku godzinach wygoniła ich z obiektu kierowniczka, zła za zamieszanie i szkody, które wskutek niego powstały.Oficjalnie stan wojenny trwał półtora roku. Jego wprowadzenie wiązało się z rozlicznymi ograniczeniami nałożonymi na społeczeństwo m.in., zakazem strajków i zgromadzeń, zawieszeniem związków zawodowych i większości organizacji społecznych, militaryzacją szeregu dziedzin gospodarki narodowej. Wprowadzono godzinę milicyjną i konieczność posiadania przepustek przy opuszczaniu miejsca stałego zamieszkania. Nie działały telefony.Czytaj też: Najlepsza data do przecinania wstęgi. Tak w PRL świętowano 22 lipca„Wiele osób się nie odnalazło, stały się ofiarami stanu wojennego”Nie żyjąca już Anna Mieszczanek, autorka książki „Dzień bez Teleranka” wspominała, że zarówno rok 1980, jak i 1981 były tym, kiedy ludzie nieustannie się spotykali. – Dopóki nie wprowadzono godziny policyjnej, całymi nocami siedziało się i dyskutowało o tym, co się dzieje w kraju. Tak samo było później. Ktoś przychodził, mówił, co usłyszał, co widział. Ja sama o weryfikacji w pracy dowiedziałam się od kolegi, który przyszedł i przekazał mi karteczkę od szefowej, że mam się zgłosić, bo będą nas weryfikowali – opowiadała.– Te lata 80. były naprawdę niesamowite właśnie z powodu łączności społecznej, mimo braku łączności oficjalnej. W swojej książce opisuję historię chłopca z Ursusa – Jurka. Nagle zniknął jego ojciec. Rodzina, sąsiedzi, miesiącami nie wiedzieli, co się stało z tymi, którzy nagle zniknęli, czy gdzieś są, czy w ogóle żyją. Z osobami, które były znane, sytuacja była jasna od początku, wiadomo było zazwyczaj, że są internowani i gdzie. O zwykłych ludziach informacji nie było prawie wcale. Jurek wspominał radość, jaka zapanowała w domu, kiedy jego matka dowiedziała się, że ojciec siedzi na Białołęce. Wiele osób się jednak nie odnalazło, stały się ofiarami stanu wojennego. To był dramat i tych ofiar, i ich rodzin – wspominała autorka książki „Dzień bez Teleranka”.Wspominała, że w tamtym czasie wiadomo było, kto jest po której stronie. Ze statystyk stanu wojennego wynikało, że po stronie partii przed 13 grudnia było 3 mln ludzi, a po stronie „Solidarności” 10 mln zapisanych, choć w rzeczywistości zapewne dużo więcej. - Ta sytuacja wspólnego zagrożenia łączyła, sprawiała, że sąsiedzi nawzajem się ostrzegali, że milicja puka do drzwi i żeby nie wracać do domu. Jeśli ktoś musiał przenocować gdzieś indziej, nie było z tym problemu. Trochę jak w czasie II wojny światowej, gdy ktoś ostrzegał przed łapanką, sytuacją zagrożenia, to pozwalało przetrwać, przeżyć – mówiła Anna Mieszczanek.„Milicjantów gryzły sumienia, nie wszystkim było łatwo być po drugiej stronie”Z relacji, jakie zebrała w swojej książce, wynika, że i milicjantom w czasie trwania stanu wojennego nie było łatwo być po tej drugiej stronie. Ich też, jak wspominała, „gryzły sumienia”. Jeden z nich opowiadał jej, jak został wysłany do więzienia na Białołęce z kolegami z Wydziału Zabójstw. Wszyscy nie byli świadomi tego, po co tam jadą.Na miejscu okazało się, że zostali wyznaczeni do przyjmowania internowanych. – Opowiadał mi, że te trzy dni przesłuchań były koszmarem. Nie było mu łatwo być po drugiej stronie, jego i jego kolegów gryzło sumienie. Po trzech dniach się zwolnił i trafił do szpitala na drugim końcu Polski, bo miał problemy z sercem i już przed „powołaniem” na tę Białołękę był na zwolnieniu. Pamiętał, że jechał pustym pociągiem i co chwila był kontrolowany przez żołnierzy z kałasznikowami, które były w niego wymierzone – mówiła Anna Mieszczanek.Stan wojenny trwał 586 dni. Zniesiono go 22 lipca 1983 roku. Warto jednak mieć na uwadze, że choć się skończył, w Polsce czasów PRL wciąż działy się rzeczy straszne i dramatyczne. Wśród nich dwie wielkie śmierci – księdza Jerzego Popiełuszki i Grzegorza Przemyka.Dzielenie tego, jak zachowywali się ludzie wtedy, na czarne i białe, jest według mnie sensowne. Jedni robili to, co dobre, inni to, co złe. Każdy, kto zaciągał się w szeregi ZOMO w latach 80. miał przecież wybór, po której stronie chce się znaleźć. Nie twierdzę, że „Solidarność” była czysta moralnie, bez zarzutów, ale ta granica między czarnym a białym w tamtych czasach była naprawdę bardzo wyraźna – twierdziła Anna Mieszczanek.Czytaj też: „Komuno wróć”. Polacy tęsknią za PRL? To manipulacja