Pogarda wobec prawa wojennego. Jak odróżnić Ukraińca siłą wcielonego do rosyjskiej armii od innych żołnierzy Putina? Zwłaszcza w ferworze walki, gdzie obowiązuje zasada „albo ja jego, albo on mnie”. I żołnierze obu stron najpierw do siebie strzelają, a dopiero później – jeśli jest czas i są ku temu sprzyjające okoliczności – sprawdzają, kogo zabili. Nad przymusowo zmobilizowanym nie unosi się – niczym w grze komputerowej – znaczek identyfikacyjny. Na prawdziwym polu bitwy taki ktoś – zwłaszcza z daleka – jest kolejnym celem do wyeliminowania. W efekcie dochodzi do bratobójczych starć, w czym zawiera się jeden z największych dramatów wojny na Wschodzie. Znamy to także z własnej historii. Polaków siłą wcielano do armii zaborców, później, w czasie II wojny światowej, wielu obywateli II RP – przede wszystkim z Pomorza i Śląska – przymusowo zmobilizowano do Wehrmachtu. Kilkuset z nich broniło Monte Cassino, szturmowanego przez 2 Korpus Polski. W efekcie nasi rodacy leżą zarówno na polskim, jak i na niemieckim cmentarzu w pobliżu miejsca bitwy. Są pośród nich dwaj rodzeni bracia – jeden spoczywa u Niemców, drugi u Polaków. Nie da się wykluczyć, że w tym tragicznym maju 1944 roku strzelali do siebie…Walka w bliskim kontakcie dawała sposobność do identyfikacji w porę – wystarczyło się odezwać. Istnieje mnóstwo relacji weteranów 2 Korpusu, w których opisywane są takie sytuacje. Jednostka zresztą w którymś momencie zasilana była głównie jeńcami i dezerterami z Wermachtu, którzy byli polskiego pochodzenia.Los donbaskich zdrajcówW walce na dystans trudno wykrzyczeć narodowość i zostać usłyszanym – tymczasem tak właśnie wyglądają potyczki na Wschodzie. Rosjanie nieustannie szturmują ukraińskie pozycje, ale rzadko kiedy do nich docierają. Bezpośrednich starć jest więc niewiele, gros „roboty” wykonują drony, to one odpowiadają za co najmniej 70 proc. strat zadawanych drugiej stronie. Swoje kilkanaście procent dokłada bijąca z oddali artyleria. Dronowi – a właściwie sterującemu nim operatorowi – można się poddać, trudno o to jednak podczas ataku. Brutalna ekonomia wojny jest taka (patrząc z perspektywy atakowanych), że lepiej zabić na wszelki wypadek i zająć się kolejnym celem, niż zadbać o to, by poddający się przeżył i oddał do niewoli – wszak trzeba go do niej „odprowadzić”. A co jeśli blefuje? – tego rodzaju kalkulacja (u operatora drona) to kolejny czynnik ograniczający szansę przymusowo wcielonych na dostanie się do swoich.Ukraińcy strzelali do siebie od początku konfliktu na Wschodzie. Gdy w 2014 roku Rosjanie rozpętali rebelię w Donbasie, owszem, zasilili ją własnymi „ochotnikami”, nade wszystko jednak ługańska i doniecka milicja składały się z miejscowych. Większość z nich wstępowała do prorosyjskich formacji ochotniczo, formalnie więc, jako obywatele Ukrainy, dopuszczali się zdrady. Do 2022 roku przez „armie” pseudorepublik przewinęło się ponad 100 tys. ludzi, jedna czwarta z nich zginęła lub została ranna (przede wszystkim w latach 2014-16).Los donbaskich zdrajców nie musi nas szczególnie zajmować, ale warto wiedzieć, że w tym samym czasie na okupowanym Krymie – formalnie wcielonym do Rosji – już w 2015 roku uruchomiono pobór miejscowych do rosyjskiej armii. Osobiste motywacje wcielanych nie miały tu znaczenia, podobnie jak ich etniczna identyfikacja; zgodnie z rosyjskim prawem byli obywatelami Federacji, a ta nakłada na młodych mężczyzn obowiązek służby zasadniczej; koniec-kropka.Czytaj też: To może być początek katastrofy ekologicznej. Rosjanie zbombardowali tamęRównowartość trzech dywizjiTuż przed wybuchem pełnoskalowego konfliktu w 2022 roku Moskwa uznała niepodległość Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, a ich „armie” formalnie zintegrowano z rosyjską. Konsekwencje okazały się zgubne dla dużej części męskiej populacji DRL/ŁRL, gdy planowana na kilka tygodni spec-operacja zmieniła się w niezwykle krwawy i długotrwały konflikt. Koszmarne straty ponoszone przez oddziały dawnych separatystów wymagały odtworzenia stanów osobowych, a że ochotników nie zbywało, wkrótce ulice Doniecka i Ługańska stały się areną łapanek.Branka objęła nie tylko zdrowych i młodych mężczyzn – prowadzono ją „jak leci”, wyłapując emerytów, inwalidów, osoby chore psychicznie. Ów jakościowo kiepski zasób został następnie „zmielony” przez front – obecnie jednostki armii rosyjskiej wywodzące się z byłych milicji tylko w niewielkim stopniu składają się z mieszkańców Donbasu, ci bowiem wyginęli; gros żołnierzy stanowią obywatele Rosji właściwej oraz zagraniczni najemnicy. No i Ukraińcy z pozostałych zajętych po 2022 roku terytoriów.Przymusowy pobór na terenach okupowanych po pełnoskalowej inwazji zaczął się jeszcze późną wiosną 2022 roku. Tyle że wówczas był prowadzony „na dziko”, w niezgodzie nawet z rosyjskim prawem. Formalnych podstaw nadał mu dekret Putina z końca września 2022 roku, skutkiem którego cztery ukraińskie obwody – doniecki, ługański, chersoński i zaporoski – zostały włączone do Rosji. Jak pamiętamy, stało się to po uprzednich pseudoreferendach (wskazujących na rzekomo ponad 90-procentowe poparcie dla idei integracji z Rosją…) oraz mimo tego, że istotna część zaanektowanych terenów znajdowała się poza kontrolą armii rosyjskiej. Kolejnym krokiem było włączeniu okupowanych obwodów do Południowego Okręgu Wojskowego Federacji Rosyjskiej, co nastąpiło w lutym 2024 roku. Tak naprawdę dopiero ta decyzja uruchomiła administracyjną machinę „legalnego” poboru. Jak dotąd objął on ponad 46 tysięcy osób – takimi danymi posługuje się ukraiński Sztab Koordynacyjny ds. Jeńców Wojennych. To równowartość trzech dywizji piechoty, choć z zastrzeżeniem, że skala przymusowej mobilizacji bez wątpienia jest większa. Rosjanie nie raportują na ten temat, a okupowane terytoria są przez nich skutecznie izolowane informacyjne – trudno zdobyć stamtąd wiarygodne, całościowe dane, zwłaszcza za okres „dzikiej mobilizacji”. Ukraińskie NGO-sy szacują, że po 2022 roku w sidła rosyjskiej branki mogło wpaść nawet 100 tys. mężczyzn.Czytaj też: Biały Dom do Ukraińców: Musicie wycofać się z DonbasuPogarda wobec prawa wojennegoPrzy czym podkreślmy – formalizacja poboru obywateli Ukrainy z okupowanych terytoriów nie jest tylko kwestią wewnętrznej polityki Kremla. To działanie, które wprost narusza prawo międzynarodowe, a w szczególności normy dotyczące ochrony ludności cywilnej na terenach okupowanych. Najważniejszym punktem odniesienia jest tu IV Konwencja Genewska z 1949 roku, która reguluje status ludności cywilnej pod okupacją. Artykuł 51 tej konwencji zakazuje zmuszania osób chronionych do służby w siłach zbrojnych państwa okupującego. Oznacza to, że każdy przypadek przymusowej mobilizacji mieszkańców okupowanych obwodów Ukrainy jest bezpośrednim złamaniem prawa międzynarodowego. Konwencja przewiduje także odpowiedzialność karną za takie działania – mogą one być kwalifikowane jako zbrodnie wojenne.Międzynarodowe prawo humanitarne dokonuje jasnego rozróżnienia między obowiązkami okupanta – w czym mieści się zapewnienie bezpieczeństwa, porządku publicznego i podstawowych warunków życia – a zakazami, jakie go obowiązują – tu mamy m.in. zakaz zmuszania ludności do służby wojskowej, deportacji czy paszportyzacji. Rosja, formalizując pobór, narusza oba filary: zamiast chronić ludność, wykorzystuje ją jako zasób wojskowy. Ukraina konsekwentnie dokumentuje przypadki mobilizacji, gromadząc dowody dla przyszłych procesów. Kijów ma tu wsparcie ONZ, OBWE i organizacji praw człowieka, które wielokrotnie wskazywały na naruszenia prawa humanitarnego przez Rosję. Dla państwa Zachodu formalizacja poboru jest kolejnym argumentem w dyskusji o sankcjach i izolacji Rosji na arenie międzynarodowej. A Kreml i tak wciąż wykazuje pogardę wobec prawa wojennego i traktuje okupowane tereny jak własne zaplecze wojskowe.Czytaj też: Grzmią o wojnie z UE. Kremlowska propaganda podłapała słowa OrbanaRusyfikacja i oszczędzanie swoichDlaczego tak się dzieje? Działania Rosji mają zasadniczo dwa wymiary. Militarny jest oczywisty – chodzi o zwiększenie zasobów ludzkich na froncie. A im większe straty, tym większa desperacja w ich wetowaniu. W aspekcie militarnym mieści się również próba neutralizacji oporu na okupowanych terytoriach. Pobór jest narzędziem represji wobec osób uznanych za nielojalne wobec Moskwy – a więc daje też przykład innym („nie wychylajcie się, bo was zmobilizujemy”), no i „zagospodarowuje” najcenniejszy zasób ludzki; wyrywa z korzeni młodych ludzi, na których mógłby się oprzeć ruch partyzancki. Jest też komunikatem „na zewnątrz”. Kreml pokazuje światu, że traktuje okupowane obwody jako integralną część Federacji Rosyjskiej. To próba zatarcia granicy między Rosją a Ukrainą – skoro mieszkańcy służą w rosyjskiej armii, to mają być postrzegani jako Rosjanie. Moskwa wie, że nie zyska powszechnej akceptacji w tym zakresie, ale wierzy, że „czas zrobi swoje”.Nade wszystko jednak Rosja robi to, co zawsze. Federację zamieszkuje niemal dwieście różnych społeczności etnicznych, wobec których Moskwa prowadzi politykę imperialną, odziedziczoną po carskich i sowieckich poprzednikach. Jej celem od początku było stopniowe i systematyczne asymilowanie „obcych” i „gorszych”, nie dla zapewnienia im harmonijnego życia, a dla brutalnej eksploatacji. Armia pełniła w tych działaniach rolę jednego z podstawowych narzędzi. Za przykład niech posłużą opinie generała porucznika Aleksandra Ritticha (1831–1914), który uważał rusyfikację za główne zadanie wojska wobec ludności żydowskiej. Szkolenie miało czynić z „niezdolnych do spraw wojskowych” Żydów wzorowych Rosjan. Podobnie postępowano z ludnością muzułmańską, czemu często towarzyszyły próby nawracania na „lepszą” wiarę prawosławną. Czasy komunizmu zepchnęły na plan dalszy kwestie religijne, ale armia wciąż posilała się nierosyjskim rekrutem, będąc zarazem narzędziem rusyfikacji. I tak jest do dziś – dość przyjrzeć się dostępnym danym na temat zabitych i rannych w Ukrainie żołnierzy Federacji. Tych, którzy pochodzili z Petersburga, Moskwy i innych dużych miast europejskiej części kraju, jest relatywnie mało. Mamy za to całe wsie i miasteczka na kaukaskiej i dalekowschodniej prowincji, w których populacja została dramatycznie przerzedzona, nawet o dwie trzecie młodych mężczyzn. „Prawdziwych Rosjan” ta hekatomba omija…