Decyzja „na podstawie przepisów”. Lekkoatleci dostawali stypendia z publicznej kasy, szykowali się do mistrzostw świata za państwowe pieniądze i pojechali do Tokio za fundusze podatników. Jak oceniono ich występ w Japonii? To tajemnica. Ministerstwo Sportu i Turystyki utajniło raport w tej sprawie. To samo stało się z personaliami urzędnika resortu, który utajnił dokumenty. Lekkoatletyczna reprezentacja Polski wróciła z wrześniowych mistrzostw świata w Tokio z jednym medalem. Srebro w skoku wzwyż zdobyła ostatniego dnia japońskiej imprezy Maria Żodzik. Działacze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA) mogli odetchnąć z ulgą, bo choć prognozy (wcale nie te najbardziej pesymistyczne) zakładały brak Polaków na podium, to zawsze lepiej w statystykach (a na pewno w historii) wygląda, kiedy taki medal w swym dorobku reprezentacja ma.W MSiT ściśle tajne to, co związki publikują już od latZwiązki sportowe zwyczajowo składają w MSiT raporty podsumowujące starty reprezentantów Polski na światowych imprezach. Nikomu nigdy nie przychodziło do głowy, aby tego typu opracowania traktować jako tajne. Ba, niektóre związki publikują swe oceny na stronach internetowych – np. Polski Związek Towarzystw Wioślarskich.Informacja o utajnieniu podsumowania występu reprezentacji w lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Tokio wywołała we władzach PZLA śmiech. Działacze wręcz prosili, aby przesłać im zdjęcia tego „utajnionego raportu”, bo nie chcieli wierzyć w całą sytuację.– Nie mamy z tym nic wspólnego. Nikt się z nami w tej sprawie nie kontaktował. W żadnym razie nie zabiegaliśmy, aby cokolwiek związanego ze startem w Tokio ukrywać – mówi portalowi TVP.Info wiceprezes związku Tomasz Majewski.Zobacz także: Testy płci. Kobiety na mistrzostwach w Tokio tylko po badaniu genetycznymCentrala PZLA tradycyjnie przed występem reprezentantów na najważniejszych imprezach oficjalnie podaje skład kadry. W zestawieniu zawsze jest też wymieniony sztab szkoleniowy, który towarzyszy sportowcom. Tak było również w przypadku wyjazdu na mistrzostwa świata w Japonii. Ministerstwo sportu uznało jednak, że skład sztabu szkoleniowego to także informacja zastrzeżona. Mówiąc krótko: utajniono to, co od dawna figuruje na stronie PZLA – i nigdy w poprzednich latach nie było ukrywane (wyjazd z kadrą na światową imprezę to dla szkoleniowca raczej powód do dumy niż do wstydu).Wielbiciele Adama Drivera z ministerstwa sportuWiele wskazuje na to, że przynajmniej kilku urzędników w resorcie sportu naoglądało się bardzo znanego (nagradzanego na festiwalach) amerykańskiego thrillera politycznego z 2019 roku – „Raport”, ze świetną kreacją Adama Drivera. Główny bohater reprezentuje komisję senacką i bada podejrzane operacje CIA, za którymi stało wyprowadzanie ogromnych sum pieniędzy z budżetu. Potwierdzają to dokumenty, do których dotarł Daniel Jones (Driver), ale agenci służb wpadają na genialny pomysł „ratunkowy” – utajniają spore fragmenty raportu, który może ich pogrążyć. W ten sposób dokument staje się niemal nieczytelny i trudno postawić komuś zarzuty. Różnica między działaniami MSiT a hollywoodzkim scenariuszem jest taka, że w amerykańskim filmie zamazano w dokumentach co drugie zdanie, a w pliku przesłanym portalowi TVP.Info utajniono cały raport. Nawet nazwiska trenerów kadry z poszczególnych bloków, którzy podsumowywali start swych zawodniczek i zawodników. W mailu do portalu TVP.Info urzędnicy MSiT wyjaśnili, że „decyzja o anonimizacji danych osobowych została podjęta na podstawie przepisów o dostępie do informacji publicznej oraz rozporządzenia o ochronie danych osobowych”.Dział komunikacji nie napisał – pomimo próśb – na jakie konkretnie przepisy powołuje się MSiT. Portal TVP.Info skontaktował się w tej kwestii z UODO.„W interesującej Pana sprawie zastosowanie ma art. 5 ust. 2 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz. U. z 2022 r. poz. 902), zgodnie z którym 'prawo do informacji publicznej podlega ograniczeniu ze względu na prywatność osoby fizycznej lub tajemnicę przedsiębiorcy'. Ograniczenie to nie dotyczy informacji o osobach pełniących funkcje publiczne, mających związek z pełnieniem tych funkcji, w tym o warunkach powierzenia i wykonywania funkcji, oraz przypadku, gdy osoba fizyczna lub przedsiębiorca rezygnują z przysługującego im prawa” – tłumaczy we fragmencie bardzo obszernej analizy Karol Witkowski, rzecznik UODO.Zobacz także: Wielu w nią zwątpiło. „Ten brązowy medal smakuje jak... złoto!”Ustawa o dostępie do informacji publicznej nie wprowadziła definicji osoby pełniącej funkcję publiczną, stąd problemy w określeniu zakresu tego wyłączenia. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że urzędnik państwowy w przypadku tego typu dokumentów może w sposób niemal nieograniczony nakładać „klauzulę tajności”, zależy to od jego indywidualnej oceny przepisów (czytaj – widzimisię).Filozofia totalnej anonimizacjiKwestie dostępu do informacji publicznej wielokrotnie były przedmiotem orzecznictwa sądów administracyjnych, które w tożsamych stanach faktycznych w różny sposób oceniały zarówno zakres przedmiotowy oraz podmiotowy pojęcia „informacja publiczna”, jak i przesłanki odmowy udostępnienia informacji stanowiącej informację publiczną.„Podmiot udostępniający informację publiczną musi w każdym przypadku rozważyć, czy informacje, które udostępnia, nie będą naruszały prywatności osoby, której dane dotyczą. W sytuacji, kiedy udostępnienie dokumentów, w tym danych osobowych będzie naruszało prywatność osoby, której dane dotyczą, wówczas podmiot będący dysponentem informacji publicznej będzie zobowiązany do zanonimizowania tych danych osobowych, których przetwarzanie będzie naruszało prawo do ochrony danych osobowych” – wyjaśnia w informacji przesłanej do portalu TVP.Info rzecznik UODO Karol Witkowski.Zobacz także: Miażdżący raport. NIK krytycznie o ministerstwie i związkach sportowychTrzymając się sposobu interpretacji przepisów, którą prezentuje MSiT, można „zanonimizować” większość państwowych dokumentów dotyczących konkretnych osób, z ministrem sportu Jakubem Rutnickim na czele. Bo każda osoba publiczna jest też osobą prywatną i w imię jej „prywatności” możliwe są dowolne utajnienia. Można też zablokować możliwość publicznej oceny wydatkowania państwowych funduszy, w każdym przypadku dotyczącym osób prywatnych. Taką oceną jest właśnie lekkoatletyczny raport – dotyczy efektów długookresowych „inwestycji” państwa w kadrę. Podatnik mógłby, na podstawie fachowej oceny samych zainteresowanych – trenerów reprezentacji (notabene w tym dokumencie też zanonimizowanych) – wysnuć własne wnioski na ten temat. Ale – według MSiT – nie może.Jakie tajne informacje może zawierać raport z lekkoatletycznych MŚ?Co wartego utajnienia może zawierać raport o starcie lekkoatletów? Niewiele. Na pewno kwalifikują się do tego dane związane ze stanem zdrowia reprezentantów. Jeśli np. wpływ na formę sportowca miała konkretna choroba, to ujawnienie jej byłoby nadużyciem. Pod to można też (choć to już również jest na granicy absurdu) podciągnąć kontuzje sportowe – z nadciągnięciem mięśni, naderwaniem więzadeł czy zapaleniem ścięgna Achillesa włącznie. Ale i w takich sytuacjach zdarzają się odstępstwa. Jeśli zawodnik publicznie poinformuje o swojej dolegliwości, np. w social mediach, to klauzula tajności już w takim przypadku nie obowiązuje.Trudno znaleźć inne logiczne wytłumaczenia pozwalające „dla ochrony prywatności” anonimizować raporty, które podsumowują sportowe występy. Reprezentanci Polski do wielkich międzynarodowych startów przygotowują się za państwowe pieniądze i zwykła ludzka uczciwość wskazuje, że powinni być „na papierze” ze swych dokonań rozliczani. To „rozliczenie” i tak ma wymiar symboliczny, bo nawet w przypadku sportowej kompromitacji zawodnika ministerstwo nie może wyciągnąć wobec niego żadnych konsekwencji.Z nieoficjalnych rozmów, jakie przeprowadził portal TVP.Info z przedstawicielami Departamentu Sportu Wyczynowego, wynika, że nie czują się oni kompetentni do polemiki ze szkoleniowcami reprezentacji na temat rezultatów osiąganych przez kadrę na takiej imprezie jak mistrzostwa świata. Poza tym nawet największa sportowa wpadka na takich zawodach nie wywoła trzęsienia ziemi. Dotacje, jakie ministerstwo przyznaje co roku związkom, są obliczane na podstawie algorytmu uwzględniającego osiągane rezultaty w cyklu kilkuletnim. Dlatego działacze i trenerzy (na których wybór ministerstwo i tak nie ma żadnego wpływu) mogą spać spokojnie.Zobacz także: Fatalna kondycja fizyczna dzieci. Są wyniki raportu