Krzysztof Kiersznowski zmarł w 2021 roku. Gdy zaczynał swoją karierę, pojawił się w filmie „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy. Wręczał kwiaty i gratulował głównemu bohaterowi Birkutowi. Na swoim koncie miał wiele drugoplanowych ról, ale ta najbardziej zapamiętana przez widzów to Wąski z filmu „Kiler”. Gdyby nie matka i jej determinacja, Krzysztof Kiersznowski nigdy nie zostałby aktorem. Charakterystyczny mistrz drugiego planu, bo tak o nim mówiono, urodził się 75 lat temu. – Zawsze wiedział, czego chce, ale był człowiekiem bardzo taktownym. Jeżeli miał inny pomysł, wszystkie swoje wątpliwości przekazywał z poczuciem humoru i z troską. Był ślicznym człowiekiem – mówiła w rozmowie z Polskim Radiem Krystyna Janda, po śmierci Krzysztofa Kiersznowskiego w 2021 roku. – Krzyś był wyjątkowo ciepłym człowiekiem, bardzo dobrym. Trochę jakby był nie z tego środowiska, bo my mamy niestety taką cechę, że jesteśmy troszkę w siebie zapatrzeni, troszkę egoistyczni. A on był człowiekiem niezwykle otwartym, sympatycznym, zupełnie nieagresywnym. Cudo człowiek – tak mówił o nim z kolei Tadeusz Chudecki, z którym aktor grał w teatrze oraz serialu „Barwy szczęścia”.Krzysztof Kiersznowski został aktorem, bo mama tak chciałaPrzez lata określany był mianem „aktora charakterystycznego” albo „charakterystycznego mistrza drugiego planu”. Niewiele osób wie, że gdyby nie jego matka, dziś wielu widzów nie wspominałoby go jako Wąskiego z filmu „Kiler”, czy Pula Hula z serialu „Blondynka”. To właśnie ona zaszczepiła w małym Krzysiu miłość do kina.Czytaj też: Kim był raper Pono? Swój największy hit nagrał z... Piotrem Fronczewskim– Świat filmu był dla niej niczym religia. Z mamą w kinie spędziliśmy mnóstwo czasu. Od dziecka wiedziałem więc, że będę aktorem, bo mama tak chciała. W wyobrażeniu sobie mnie na ekranie nie przeszkadzało jej nawet to, że od urodzenia makabrycznie się jąkałem – wspominał po latach aktor.W wywiadach tłumaczył, jak to dokładnie było z jego aktorstwem. Jego matka sama marzyła o tym, by zostać aktorką. Jej marzenia o występach na scenie przerwał wybuch wojny. – Po wojnie poznała mężczyznę, z którym za szybko zaszła w ciążę. W 1950 roku urodziłem się ja i mama już o karierze aktorskiej nie myślała. Ale swoje marzenie na mnie przelała. W każdej rozmowie z koleżankami czy ciotkami padały jej słowa: „Mój Krzyś to będzie aktorem”. Co było o tyle debilne, że ja się jąkałem. Po ojcu. Miał w swoim życiu parę ciężkich przesłuchań i po jednym zaczął się jąkać – wspominał Kiersznowski w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.To on pomógł Krzysztofowi Kiersznowskiemu dostać się do filmówkiŻartował, że był ładnym chłopcem, o twarzy aniołka i z kręconymi puklami na głowie, więc aż się prosiło, by wybrał ten zawód. Mówił, że został aktorem „wbrew światu”. Gdy skończył podstawówkę, poszedł do wojska, a potem zdał maturę. Do szkoły filmowej przyjmowano do 23. roku życia. Kiedy zdawał egzaminy, zostało mu dosłownie kilka miesięcy do „tych” urodzin. Gdyby nie zdał za pierwszym razem, nie miałby drugiej szansy. Udało się.W przygotowaniach do egzaminów pomógł mu sąsiad z klatki obok. August Kowalczyk był dyrektorem Teatru Polskiego. Kiedy Kiersznowski zaczepił go na ulicy i powiedział, że chce zdawać do szkoły ten odesłał go do profesora Popioła. Logopeda i wykładowca dykcji w warszawskiej szkole teatralnej pomógł mu opanować problem z jąkaniem. – „Chcę być aaaaaaktorem” – oznajmiłem. Profesor mnie zbadał i dał mi coś do przeczytania szeptem. Wtedy się zorientowałem, że czytając szeptem się nie jąkam. To był test, czy w ogóle się nadaję – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.Czytaj też: F jak Fenomen, M jak miłość. Ulubiony serial Polaków świętuje 25. urodziny– Gdy go zdałem, profesor zalecił mi cykl ćwiczeń, które robiłem przez rok. Jedno polegało na tym, że miałem kupić bez jąkania się bilet w kiosku. „Masz, synku, mówić zawsze tę samą formułę: dzień dobry,poproszę jeden bilet na tramwaj albo dwa, albo trzy. Dopóki nie powiesz pełnym zdaniem, nie kupuj. Idź do następnego kiosku wzdłuż swojej trasy” – poinstruował mnie profesor. Raz tak zaszedłem z Ochoty aż na Żoliborz. Próbowałem w kilkunastu kioskach i wreszcie się udało. Dojechałem do dziadków, a gdy od nich wracałem, jąkanie już mi przeszło – wspominał Kiersznowski.Jedną z pierwszych ról na srebrnym ekranie, jakie dostał, była ta w filmie Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”. Miał wówczas 26 lat i wcielił się w towarzysza, który wręcza kwiaty i gratuluje głównemu bohaterowi, czyli Birkutowi (Jerzy Radziwiłowicz) rekordu. W tym samym roku, czyli 1976, Kiersznowski debiutuje na deskach Ośrodka Kultury Teatralnej Teatru Ochoty i gra naczelnika w spektaklu „Egzamin” w reżyserii Jana Pawła Gawlika.Czytaj też: Wczasy w „1670” a rzeczywistość. Jak naprawdę wypoczywali sarmaci?Drugoplanowe role stały się jego znakiem rozpoznawczym. Drugoplanowe role i epizody w filmach stają się jego znakiem rozpoznawczym. Kiersznowski wciela się m.in. w gangstera „Nutę” w filmach „Vabank” i „Vabank II” Juliusza Machulskiego, generała SS w produkcji „Złoto dezerterów”, ojca Tereski w filmie „Cześć Tereska”, ale największą rozpoznawalność i sympatię widzów przynosi mu rola Wąskiego, człowieka Siary w filmie „Kiler” oraz jego kontynuacji, czyli „Kiler-ów 2-óch”.Pytany o to, co zrobił, że to właśnie rola w tych dwóch filmach, tak mocno zapadła w pamięć widzom, odpowiadał, że jego zasługa jest żadna. Z Januszem Rewińskim, który grał Siarę, znał się, gdy kręcili „Kilera” od wielu lat. Wspólnie występowali w kabarecie. - Siła naszej dwójki polegała na tym, że on zawsze traktował mnie jak zło konieczne, a ja byłem mu podległy. I to zaprocentowało w "Kilerze" – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.