Marketingowe triki. W Black Friday sprzedawcy sięgają po różne chwyty: pozorne obniżki, presję czasu czy gratisy. „Wszystko to ma nas skłonić do zakupów, których wcale nie potrzebujemy” – ostrzega psycholożka ekonomiczna dr Anna Hełka z Uniwersytetu SWPS. Uczelnia przypomniała, że Black Friday, trwający dziś często całe „black weeks”, to dla sklepów okres intensywnych promocji. Klienci są kuszeni dekoracjami, etykietami rabatowymi i komunikatami o rzekomych oszczędnościach. Popularne są porównania cen „przed” i „po”, ograniczanie czasu promocji czy zniżki naliczane dopiero po przekroczeniu określonego progu. Dr Hełka wskazała, że Black Friday ma dwa oblicza. „Z jednej strony (…) kupimy coś zbędnego. Z drugiej (…) może być okazją do racjonalnych zakupów, kiedy planowaliśmy coś kupić i robimy to wtedy, gdy są obniżki”. Warunkiem jest jasny plan i świadomość potrzeb.Według ekspertki sprzedawcy często manipulują sposobem przedstawiania cen. „Przykładowo z perspektywy sprzedawcy obniżkę o 5 zł lepiej pokazać jako 30 proc. mniej, natomiast 10-procentowa przecena jest mniej chwytliwa niż 200 zł rabatu” – wskazała. Psycholożka przypomniała, że istotna jest informacja o najniższej cenie z 30 dni, obowiązkowa na etykiecie produktu. Pokazuje ona, czy „okazja” nie została sztucznie wykreowana.Popularnym zabiegiem są też dodatkowe rabaty po przekroczeniu progu zakupów. „Nawet rozsądny konsument (…) dorzuci do koszyka następną rzecz, żeby przekroczyć daną kwotę” – wyjaśniła. Mocno działa również obietnica „gratisu”. „Za darmo chcemy mieć nawet rzeczy, których nie potrzebujemy” – dodała. Ryzykowne są zakupy na raty, kartą kredytową lub z odroczonym terminem. „Mylące jest to, że w aplikacji wygląda to jak pieniądze do dyspozycji (…) a nie że 500 zł jesteśmy winni” – ostrzegła. Przypomniała, że opóźnienia są raportowane do BIK i szczególnie rośnie liczba takich zobowiązań wśród młodych.Aby nie ulec presji, ekspertka radzi: nie robić zakupów głodnym, ignorować zapachy pobudzające do kupowania, trzymać się listy produktów i ustalić limit wydatków. Jeśli ktoś ma skłonność do nadmiernych zakupów – może poprosić bliską osobę o kontrolę swoich decyzji. Okres przedświąteczny sprzyja rozluźnieniu dyscypliny finansowej. „Trochę na zasadzie, że pomartwimy się później” – zauważyła dr Hełka. Proponuje alternatywę: losowanie prezentów, ustalenie wspólnego limitu czy pytanie bliskich, czego potrzebują.W 2003 r. jako przeciwwagę wprowadzono Dzień bez Zakupów. Jednak – jak oceniła ekspertka – „może zadziałać jako pewnego rodzaju rozgrzeszenie”. Jej zdaniem skuteczniejsza jest zasada: za każdą nową rzecz pozbyć się jednej starej. „Skupiłabym się na takich inicjatywach (…) może zamiast kupowania prezentów komuś, kto i tak ma dużo, warto (…) obdarować kogoś, kto naprawdę nie ma prawie nic” – podsumowała.