Rozmowa z doulą umierania. – Mężczyzna przed eutanazją poprosił o tort. I w zasadzie dlaczego miałby go nie dostać? Towarzyszyła mu rodzina, rozmawiali godzinami, wspominali różne historie, śmiali się. Tam nie było rozpaczy. Byli cały czas razem, bo jeśli chory tylko tego chce, rodzina może mu towarzyszyć do końca, trzymać za rękę – mówi Żaneta Gromek, doula umierania, wolontariuszka jednego z holenderskich hospicjów, która w sieci prowadzi edukacyjną „Szkołę dobrego umierania”. Paulina Socha-Jakubowska: Zastanawiam się nad tym, skąd pomysł, by zawodowo zająć się towarzyszeniem ludziom w umieraniu?Żaneta Gromek: Jestem masażystką i kiedyś w pracy, podczas wykonywania masażu pomyślałam, że chyba chciałabym masować osoby, które właśnie odchodzą, masować osoby w hospicjum. Nagle to poczułam.Uświadomiła sobie pani, że ma predyspozycje do pracy z umierającymi?Dziś z perspektywy czasu wiem, że w przeszłości miałam dwie sytuacje, które pokazywały, że jestem w stanie obcować z tematem.Raz, na stażu w szpitalu, trzeba było iść na oddział onkologiczny, tyle że nikt się do tego nie palił. A ja nie miałam z tym problemu. To paradoks, ale dobrze się tam czułam. Pamiętam rozmowy i żarty z pacjentami. Zrozumiałam, że oni pragną namiastki normalnego życia, że chcą być postrzegani nie tylko jako umierający, wymagający troski i litości ludzie, ale jako osoby z czasem dość konkretnymi potrzebami, czy oczekiwaniami.A druga sytuacja, już bardziej prywatna, związana była z odchodzeniem mojego dziadka. Pamiętam, że mama i ciocia, które się nim opiekowały, na jego prośbę o papierosa reagowały, mówiąc, że to nie jest zdrowe. Dodam, że dziadkowi został wówczas miesiąc życia.Wiedziałam, że tę prośbę należy spełnić. Że chcę tam pójść, wyciągnąć go z łóżka, pomóc mu podejść do okna, żeby sobie tego papierosa zapalił.Czytaj też: Nowe prawo dla tych, którzy chcą umrzeć. Brytyjczycy idą za przykładem FrancjiI tak myśl o pracy na rzecz pacjentów hospicyjnych kiełkowała we mnie latami. W 2014 podjęłam pierwszą próbę, ale placówkę, do której wtedy trafiłam, po jakimś czasie zamknięto, to nie było dobre miejsce. Nie chcę powiedzieć, że „umieralnia”, ale inaczej sobie wyobrażałam opiekę nad terminalnie chorymi.Na szczęście pięć lat temu trafiłam do miejsca, do którego nie mam wątpliwości.To hospicjum w Holandii. A pani jest wolontariuszką.W Holandii są listy oczekujących, by móc pracować jako wolontariusz w hospicjum. To jest bardzo dobrze zorganizowany system. W większości wolontariuszami są emeryci. Przejście na emeryturę jest praktycznie jednoznaczne z zaangażowaniem się w wolontariat.Tyle że to nie pani historia.Ja po prostu musiałam odczekać kilka lat od narodzin córki. Znaleźć na to przestrzeń. Zresztą w temat „dobrego umierania” zaczęłam wchodzić głębiej. Zostałam certyfikowaną „death doulą”, czyli tzw. doulą umierania, zostałam „żałobnym coachem”. O śmierci mówię też w mediach społecznościowych.Opowiedziała pani nawet o wykonywanej w tym hospicjum eutanazji.O legalnej procedurze wykonywanej w Holandii w wielu miejscach. Ale Polacy na temat eutanazji nie są jeszcze gotowi. Nie wiedzą, że to nie dzieje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, że żeby doprowadzić do tej procedury, trzeba przejść złożone badania, na podstawie których biegli ocenią, czy chory jest w pełni świadomy i może podjąć taką decyzję.Nagrała pani filmik, na którym słychać rozmowę rodziny osoby poddającej się eutanazji w tle. To gwar, słychać jakieś śmiechy.Mężczyzna przed eutanazją poprosił o tort i w zasadzie dlaczego miałby go nie dostać? Towarzyszyła mu rodzina, rozmawiali godzinami, wspominali różne historie, śmiali się. Tam nie było rozpaczy. Byli cały czas razem, bo jeśli chory tylko tego chce, rodzina może mu towarzyszyć do końca, trzymać za rękę.Wrzuciłam to nagranie i wylała się fala hejtu. Obserwujący, Polacy, chętnie ukamienowaliby i tego człowieka, za jego wybór, i jego rodzinę, bo go w tym wszystkim wspiera. Żadna inna treść dotycząca śmierci, odchodzenia, nie spowodowała takiego wzmożenia, jak ta o eutanazji, która – jeszcze raz to podkreślę – w Holandii jest legalna.Na nasze postrzeganie eutanazji na pewno wpływa kościół.Musimy zrozumieć, że Holandia jest tak zróżnicowanym krajem, jest tak bardzo multi-kulti, że nie można określić jednego sposobu przechodzenia, czy podchodzenia do tematu śmierci, pożegnania, czy żałoby, który tu obowiązuje.Czytaj też: Czy da się przeżyć utratę swojego dziecka? „Miłość silniejsza niż strach”Reprezentanci różnych kultur robią to inaczej. Rodziny umierających Chińczyków w ogóle nie mówią tym swoim chorym bliskim, w jakim oni są stanie. Nie ma tematu umierania. Nikt tego nie komunikuje.W Polsce też to nie jest tak oczywiste.Ciągle dostaję wiadomości. Ostatnio napisała do mnie lekarka, wyznała, że mimo swojej profesji, wykształcenia medycznego, nie wie, jak swojemu ojcu powiedzieć, że on umiera. Jak z nim rozmawiać. Właśnie dlatego uważam, że ten temat powinien wybrzmiewać w przestrzeni publicznej nie tylko przy okazji 1 listopada.Na „polskim” Instagramie coraz więcej jest treści traktujących o odchodzeniu, pani też to robi w mediach społecznościowych w „Szkole dobrego umierania”.Bardzo mnie to cieszy, bo wielokrotnie widziałam, że można dobrze umrzeć.A co to właściwie znaczy?Wszyscy jesteśmy doulami umierania, a na pewno nimi będziemy. Temat śmierci nas nie ominie. Tyle że kiedy nasz bliski zmagający się z ciężką chorobą mówi nam: „Chciałbym/chciałabym, żeby mój pogrzeb wyglądał tak i tak”, najczęściej reagujemy, odpowiadając: „Nawet tak nie mów, musisz walczyć, wyzdrowiejesz, nie wyobrażamy sobie życia bez ciebie”.Tym samym ignorujemy wolę osoby chorej.Tak często się dzieje. Tak bardzo nie dopuszczamy do siebie tej wizji, że ktoś nam bliski umiera, że zaczynamy praktykować magiczne myślenie pt. „nie mówmy o tym, to się nie wydarzy”. Jednak to tak nie działa.Bardzo często osoby terminalnie chore zastanawiają się, czy one same mogą zaplanować sobie ostatnie pożegnanie, czy mogą w ogóle czegoś w tej sytuacji od życia, otoczenia, najbliższych wymagać. Czy mogą na coś się po prostu nie zgadzać, albo jak zatroszczyć się o własny komfort w chwili umierania?„Dobra śmierć”, „Komfort umierania”. Brzmi dziwnie.Te określenia wywołują u moich obserwatorów największe zdziwienie. Ale umierać dobrze, czy komfortowo, to umierać na własnych zasadach, tak, jak czujemy, w otoczeniu ludzi, których chcemy mieć obok, albo bez żadnego towarzystwa. Chodzi o zdefiniowanie swoich potrzeb. Ale żeby do niego doszło, trzeba w ogóle podejmować temat.„Komfort umierania” to także patrzenie na różne jego płaszczyzny. Oczywiście na tę fizyczną, dotyczącą leków, bólu, pojawiających się mdłości, ale też emocjonalną. Chodzi o to, by móc nazwać to, czego „emocjonalnie” potrzebujemy w chwili, gdy zbliża się śmierć. Jest też płaszczyzna socjalna, normalne funkcjonowanie w społeczeństwie oraz oczywiście duchowa.Bo fakt, że pacjent jest „paliatywny”, wcale nie oznacza, że umrze za moment. To mogą być miesiące, czasem nawet lata. Tacy ludzie nie kładą się i nie czekają na śmierć, na ogół. Oni żyją. Chcą wykorzystywać ten czas, który im został, jednak przy pełnej zgodzie na to, co nieuniknione. Jeśli przez całe życie jeździli rowerem do pracy, będą chcieli nim jeździć najdłużej, jak to będzie możliwe. Ktoś może chcieć mieć paznokcie pomalowane na różowo, ktoś inny jakąś totalnie inną potrzebę.Ale to mogą być bardzo różne tematy, sprawy, dziedziny życia. Skoro kobiety, które szykują się do narodzin swoich dzieci, często decydują, jak ten pokój narodzin ma wyglądać, to dlaczego chory żegnający się z życiem nie miałby wyrazić życzenia, jak wyglądać ma miejsce, w którym będzie odchodził?Wreszcie ważne jest, żeby rodzina zrozumiała, jakie zmiany będą zachodzić w ciele, zachowaniu, potrzebach bliskiego, który odchodzi.Pokazała pani ostatnio talerz z dwoma tostami, trzema jajkami, bo rodzina jednego z pacjentów hospicjum chciała, by ich blisko to zjadł.Bo jedzenie daje siłę – tak mówią. Ale i na to trzeba się przygotować, że chory paliatywnie po prostu z biegiem czasu będzie miał coraz mniejsze potrzeby. Posiłek, który pokazałam, po prostu dla niego jest nie do zjedzenia. I to nie jest tylko „takie polskie”. Muzułmanie też będą namawiać umierających do jedzenia, bo „jedzenie to życie”.Jest jeszcze jedna rzecz, którą chyba najtrudniej nam, jako osobom towarzyszącym, zaakceptować. To nie jest tak, że wszyscy chcą się kurczowo trzymać życia. Są chorzy, którzy tak cierpią, tego cierpienia już tyle znieśli, że oni wizję rychłej śmierci traktują jako uwolnienie, wizję nadejścia ulgi, końca piekła, którego doświadczyli chorując. Każemy tym ludziom „walczyć”, tyle że ta walka ze śmiercią nie ma większego sensu.Ktoś powie, że zdarzają się cuda.Ale to dotyczy także osób starszych, które przecież często deklarują, że już swoje przeżyły, że już są gotowe na śmierć.Pamiętam, jak moja babcia, która była sparaliżowana przez długie lata, a ostatecznie zmarła mając 96, wcześniej, za każdym razem jak żegnaliśmy kogoś młodszego od niej, płakała, pytając, dlaczego nie ona? Że ona już w zasadzie chciałaby odejść. A wtedy u nas włączało się to, o czym pani mówiła: Że przecież musisz poznać wnuki, prawnuki, zobaczyć czyjś tam ślub, doczekać do wydarzenia X.Ucinamy temat, bo się go boimy. A wtedy osoby, które te słowa wypowiadają, które konfrontują się z wizją śmierci, zostają z tym same. Dlatego mówię o „dobrym umieraniu”, bo jest zbiorem bardzo wielu postaw, rozmów, podjętych decyzji, przepracowanych traum.Rzadko zastanawiamy się też nad tym, czy chcemy „dodać życia naszym dniom”, czy „dodać dni do naszego życia”. W kontekście rozmowy o ludziach umierających i podejściu ich bliskich, towarzyszeniu w tym procesie, to jest właściwie kluczowe pytanie.Czytaj też: PigOut wyznaje: Nie jestem autorytetem, nie mówię ludziom „jak żyć”