„Rozmowy (nie)wygodne”. W szczerej, chwilami zaskakująco czułej rozmowie Anja Orthodox – ikona polskiej sceny rockowej i liderka Closterkellera – opowiada Mariuszowi Szczygłowi o epizodzie pracy na seks-linii, świadomym wyborze samotności, fascynacji neuronaukami i gotowości oddania mózgu do badań po śmierci. Broni artystycznej odrębności, cytuje własne teksty i… proponuje świat bez głupoty. „Jestem artystką – twórczynią. Spełniam się w tworzeniu”. Zaczęło się od piosenki, ale szybko przeszło w biograficzną anegdotę. Orthodox przyznaje, że „dla jaj” zatrudniła się kiedyś w sextelefonie. Na początku „pękała ze śmiechu”, po półtora miesiąca była jednak „zrytą psychicznie”:„Ile mogę udawać bezmyślną, wiecznie napaloną półidiotkę przez telefon? Ciężko to znosiłam”.Jest w tym też jasny punkt: nieoczekiwany rozmówca, z którym… rozmawiała o książkach i lotach w kosmos. „Najfajniejszy klient w moim życiu” – pointuje.Singielka z wyboruPo latach związków z młodszymi partnerami wokalistka „niechcący” odkryła uroki bycia singielką i „oszalała z zachwytu”: „Wychodzę, kiedy chcę, wracam, kiedy chcę… nie muszę żadnych kompromisów.Zrezygnowałam ze związków i zakochiwań. Te nerwy, ta niepewność – nie mam tego problemu”.Dodaje z ironią i czułością do siebie: „Od kiedy jestem sama, włosy mi urosły… bo nie wypadają ze zgryzoty”.Szczygieł stawia tezę: zaryzykowała masową popularność, by zachować własny język. Orthodox nie ma wątpliwości:„Jestem artystką – twórczynią. Prawdziwy artysta spełnia się w swoim dziele, które ma wyrazić jego wnętrze”.Nie poszła „w taniość i pop”, odrzuca „badziewne” pomysły, nawet jeśli byłyby łatwiejsze. Z humorem o branży: „Showbiznesik bywa smrodkowaty”. Za granicą – jak twierdzi – „w pewnych kręgach” ma wysokie notowania, bo „tam się słucha, a nie patrzy z przyzwyczajenia”.