Od Kowerdy do Netflixa. Białoruska agentura nie śpi. W ostatnim roku działała z taką samą intensywnością w Białymstoku, jak niegdyś w Wiedniu, a w Warszawie – jak w Berlinie czasów zimnej wojny. Jej agenci donosili, uciekali z funduszami, a jeden nawet przeszedł na propagandową emeryturę w białoruskich rublach. Teraz, gdy granice się otwierają, ich aktywność wzrośnie. Od Kowerdy do NetflixaBiałoruska agentura ma złożoną historię i jej współczesność sięga międzywojnia. Jedną z najbardziej znanych, a zarazem kontrowersyjnych postaci jest tu Borys Kowerda – młody zamachowiec, który w 1927 roku na warszawskim Dworcu Głównym zastrzelił radzieckiego posła Piotra Wojkowa. Moskwa uznała to za „akt wojny”. Kowerda był obywatelem Rzeczpospolitej, pochodził z Kotłów pod Bielskiem Podlaskim, ale utożsamiał się z białoruskością, a swój czyn motywował zemstą za zbrodnie bolszewików. W kieszeni miał nawet zdjęcia dla prasy. „Zabiłem Wojkowa za to wszystko, co bolszewicy zrobili w Rosji” – oświadczył po zatrzymaniu. Jego postać do dziś budzi emocje, a dla części Białorusinów pozostaje symbolem oporu przeciwko sowieckiej dominacji. Ale czy był prawdziwym agentem, a jeśli tak – na czyje zlecenie działał? Do dziś tego nie wiemy.W ślad za indywidualnymi aktami szła systemowa infiltracja. W latach 20. i 30. XX wieku sowieckie służby prowadziły na terenie II RP zakrojoną na szeroką skalę akcję werbunkową i dywersyjną. Jak opisuje w przejmującej relacji „W pazurach GPU” białoruski literat Franciszak Alachnowicz, metody werbunku były proste, ale skuteczne. Np. w Wilnie „do potencjalnej ofiary podchodził nieznajomy, udawał dawnego kolegę z Mińska i tak zmuszał samego zainteresowanego do wyjawienia, gdzie i kiedy mogli się wcześniej spotkać”. Ta sama gra ponoć toczy się i dziś.Współcześni agenci Mińska, działający pod kierownictwem Polaka z pochodzenia, szefa tamtejszego KGB, Jana Cierciela, jeszcze do niedawna byli bardzo skuteczni. O czym możemy się przekonać choćby z kina. Bowiem tam właśnie Białoruś stała się częstym motywem. W amerykańskim filmie o superbohaterach „Fantastyczna 4: Pierwsze kroki” (2025), pojawia się napis „Sunrise in Minsk” (Wschód słońca w Mińsku), w brytyjskim serialu szpiegowskim „Dzień Szakala” (2024) akcja toczy się m.in. w lesie pod białoruskimi Smorgoniami. Zaś w niemieckim thrillerze „Poza jurysdykcją” (2025), do obejrzenia na Netflixie, pojawia się wątek białoruskiej uchodźczyni politycznej. I bez wątpienia to nie przypadek, lecz przejaw głębszego trendu: Białoruś w globalnej wyobraźni zajmuje niszę „szarej strefy”, przestrzeni walk światowej agentury.Czytaj też: A gdzie te grube polskie pany? Syberyjska herstoriaSą jednak i tacy agenci Mińska, którzy biorą udział w międzynarodowych operacjach przeciwko przestępczości zorganizowanej. W sierpniu 2025 roku białoruska agentka pod przybraną tożsamością wjechała do Izraela, gdzie pomogła rozbić siatkę handlu kobietami. To jednak wyjątek. Znakomita większość działań służb Łukaszenki ma charakter ofensywny i jest wymierzona w opozycję lub zachodnich sąsiadów.Klasyfikacja Pazniaka: agentura legalna, hybrydowa i tajnaW kwietniu 2025 roku, w dzień swoich 81. urodzin, weteran białoruskiego ruchu niepodległościowego i lider emigracyjnej inicjatywy Wolna Białoruś, Zianon Pazniak, opublikował na Facebooku obszerne omówienie problemu infiltracji białoruskiego i rosyjskiego ruchu oporu przez służby. Jego post natychmiast stał się głównym tematem dyskusji w białoruskiej przestrzeni informacyjnej. Pazniak, archeolog z wykształcenia, jeden z założycieli Białoruskiego Frontu Ludowego „Odrodzenie” i ikona walki o niepodległość w końcówce lat 80., od 1996 roku przebywa na emigracji. Dla jednych wciąż pozostaje moralnym autorytetem i „symbolem odrodzenia narodowej świadomości Białorusinów”, dla innych – postacią kontrowersyjną, której retoryka nie zmieniła się od dziesięcioleci, a oskarżenia pozbawione są często twardych dowodów.Ma jednak wielkie doświadczenie i korzystając z niego, dokonał systematyzacji agentury, dzieląc ją na trzy kategorie:Agentura legalna – osoby działające jawnie, których funkcja jest znana władzom i społeczeństwu danego kraju. Wśród Białorusinów Pazniak wymienił polityków takich jak Anatol Labiedźka, Aleś Michalewicz i Mikołaj Demidenko – ci dwaj ostatni publicznie przyznali, że w przeszłości, będąc w więzieniu, zgodzili się na współpracę, by odzyskać wolność. Z rosyjskiej strony wymienił dziennikarza Jewgienija Kisielowa, ekonomistę Andrieja Ilłarionowa (dodajmy, powołanego przez Macierewicza do tzw. podkomisji smoleńskiej) oraz byłego oficera radzieckiego KGB Jurija Szweca.Agentura hybrydowa – to osoby, które są „białoruskimi patriotami, oficjalnie występują na rzecz wolności i niepodległości Białorusi i jednocześnie są agentami służb specjalnych”. Jak pisze Pazniak, „część z nich regularnie siedzi w więzieniu i tak dalej. To niebezpieczny typ agentury, ponieważ wzbudza zaufanie u Białorusinów (i [wywołuje] zamieszanie w umysłach naiwnych ludzi)”. Ale tu Pazniak nie wymienił nazwisk.Agentura podstawiona albo tajna – określona jako „zwykła, sprzedajna publiczność, kłamliwie podszywająca się pod Białorusinów-opozycjonistów”. Działać mają często według schematu „6 na 4”, gdzie probiałoruskie wystąpienia przeplatają się z opluwaniem białoruskich działaczy. I tutaj Pazniak również nie zaryzykował podania konkretnych przykładów.Reakcje na portalu Nasza Niwa, należącym do najstarszej białoruskiej gazety o tym samym tytule, były natychmiastowe i głęboko podzielone. Część komentatorów poparła Pazniaka. „Wszystko prawidłowo mówi Pazniak”, pisał anonim. „Pazniak ma rację! Zadaniem KGB-FSB jest rozmycie białoruskości, odwrócenie uwagi od białoruskiej sprawy, oczernienie jej lub uczynienie czymś drugorzędnym dla Białorusinów” – dodawał użytkownik o nicku Mx. Jednak wielu komentatorów zwracało uwagę na brak konkretów. „Na nieszczęście, znowu żadnych imion nie ma” – irytował się niejaki „М”. Pojawiały się też oskarżenia pod adresem samego Pazniaka. „Wybierz [sobie] swój typ agentury na dziś!” – pisał „Абу”.Agenci na zewnątrz – infiltrują PolskęPazniak zrobił robotę – można stawiać kropkę? Zdecydowanie nie, jego propozycja to po pierwsze swego rodzaju ranking agentów, po drugie – dotyczy konkretnego środowiska związanego z białoruską opozycją, a po trzecie – jak głosi dewiza dziennikarzy i szpiegów – „informacja z jednego źródła to dezinformacja”. Przyjrzyjmy się zatem agenturze białoruskiej w oparciu o konkretne przykłady, naświetlone przez „Naszą Niwę” oraz zachodnie media, tym bardziej że trwający jeszcze rok 2025 był pod tym względem szczególnie obfity.Czytaj też: ZSRR jako mem, czyli sowieckie kłamstwaJedną z najgłośniejszych spraw było więc aresztowanie 8 września 2025 roku przez polski ABW Władysława Nadziejki. Ten 33-letni Białorusin prowadził w Polsce, w rejonie przygranicznym, w okolicach Białegostoku, firmę transportową, był taksówkarzem, a jednocześnie aktywnym członkiem białoruskiej organizacji patriotycznej Pospolite Ruszenie (Пасполітае рушэнне), uznanej przez reżim Łukaszenki za ekstremistyczną. Jak się zdaje, Nadziejko realizował dość popularny schemat: jako agent Mińska już w Polsce zadbał o swój wiarygodny wizerunek opozycjonisty i tak rozpoczął infiltrację środowisk emigracyjnych. Ponadto, jak zauważyli komentatorzy, sam fakt, że białoruskie KGB najpierw wpisało Pospolite Ruszenie na listę organizacji ekstremistycznych, a następnie wysłało do niej swojego agenta, wskazuje na wyrafinowaną grę, której celem jest dezintegracja i zastraszenie białoruskiej diaspory w Polsce.Równolegle do sprawy Nadziejki, w maju 2025 roku „Nasza Niwa” opublikowała dochodzenie w sprawie innego „szpiega z sąsiedztwa” – Iwana Miszczuka. Ten 42-letni fotograf przez lata aktywnie wgryzał się w środowisko białoruskiej diaspory w Warszawie. Uwieczniał na zdjęciach kluczowe wydarzenia, robił darmowe sesje zdjęciowe prominentnym opozycjonistom. Jak twierdzą dziennikarze, informacja o jego podwójnej tożsamości (dysponował paszportem operacyjnym na nazwisko Iwan Maszin) była znana części środowisk opozycyjnych już w 2023 roku, jednak nie upubliczniono jej w szerszym zakresie, co pozwoliło Miszczukowi kontynuować działalność. Dlaczego? To pytanie, na które nie umiemy odpowiedzieć.Sprawa Dudkina – od zaprzeczeń do przyznania się i ponownego wyparciaHistoria Jauhena Dudkina stanowi jeden z najbardziej złożonych i wielowarstwowych przypadków ujawnienia współpracy z białoruskimi służbami. Dudkin, z wykształcenia historyk i nauczyciel, wyemigrował do Polski w 2018 roku. Był stypendystą Programu im. Kalinowskiego, doktorantem, a także szefem fundacji Białoruska Chrześcijańska Demokracja. Jego dotychczasowy wizerunek budowany był wokół działalności na rzecz białoruskiej kultury i praw mniejszości.14 lutego 2025 roku „Nasza Niwa” opublikowała pierwszy artykuł ujawniający, że Dudkin jest agentem białoruskiego KGB. W odpowiedzi Dudkin stanowczo zaprzeczył, określając doniesienia jako „kampanię oszczerstw” wymierzoną w jego „skuteczną działalność”. Dziś te posty są niedostępne.Jednak już 17 lutego w wywiadzie dla „Euroradia”, Dudkin przyznał się, że od 2012 do 2016 roku współpracował z białoruskim kontrwywiadem jako tajny współpracownik o pseudonimie „Radziwiłł”. Jego zadaniem było dostarczanie informacji o „antypaństwowych” rozmowach i działaniach w środowisku Kościoła Katolickiego, białoruskiej chadecji oraz innych organizacji. Donosił również na studentów podejrzewanych o „radykalizm”. Wśród osób, które wymienił, znalazł się m.in. Paweł Łatuszka, ówczesny minister kultury Białorusi. Dudkin zeznał, że nie chciał przyjmować pieniędzy, lecz funkcjonariusze KGB nalegali, aby pobierał honoraria w wysokości 20 dolarów i kwitował ich odbiór.21 lutego 2025 roku również na Facebooku Dudkin opublikował listę dziesięciu osób, na które donosił, podkreślając, że jest to tylko fragment, a większość osób, które inwigilował, nadal przebywa na Białorusi.26 sierpnia 2025 roku Dudkin wystosował natomiast oficjalne pismo do redakcji „Naszej Niwy”, w którym wszystkiemu zaprzeczył. Nazwanie go agentem KGB określił jako „kłamstwo”, a swoją współpracę z białoruskim kontrwywiadem przed 2016 rokiem przedstawił jako działalność „na korzyść Białorusi”, mającą na celu jedynie monitorowanie kontaktów obywateli z obcymi służbami. Jednocześnie we wpisach w mediach społecznościowych nadal komentuje kwestie związane z agenturą i wskazuje – z pozycji osoby wtajemniczonej – którzy agenci są „najniebezpieczniejsi”.Dodajmy, że Jan Malicki, dyrektor Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Programu im. Kalinowskiego, którego beneficjentem był Dudkin, w oświadczeniu zapewnił, że o ewentualnej współpracy Dudkina z KGB „oczywiście nic nie wiedział”.Sprawa Mielnikowej – from Belarus with love?Historia, która łączy w sobie wątki romansowej prowokacji, niemałych pieniędzy i tajemniczego zniknięcia – najgłośniejsza i wciąż najbardziej zagadkowa sprawa białoruskiej opozycji na emigracji. Jej centralną postacią jest Angelika Mielnikowa, była rzeczniczka opozycyjnej Rady Koordynacyjnej – organu politycznego uznawanego przez część społeczności międzynarodowej za reprezentację Białorusinów, który działa na emigracji z siedzibą w Warszawie i którego przedstawiciele regularnie zabierają głos w instytucjach unijnych, w tym w Parlamencie Europejskim.Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo. „Zestrzeliwaliśmy niemowlęta jeszcze w locie”Mielnikowa ostatni raz kontaktowała się ze współpracownikami 21 marca 2025 roku. Jak się później okazało, już 26 lutego opuściła terytorium Polski i Unii Europejskiej i poleciała do Londynu. Stamtąd udała się na Sri Lankę, gdzie od 28 lutego do 7 marca przebywała z dziećmi w pięciogwiazdkowym hotelu. 7 marca poleciała do Dubaju – i tam ślad po Mielnikowej się urywa. Jednocześnie, jak ujawniła później inicjatywa „Kiberpartyzany” – białoruska grupa hakerskich aktywistów specjalizująca się w atakach na reżim Łukaszenki i ujawnianiu danych służb – w marcu z konta funduszu Białoruś Liberty, którym zarządzała, wypłynęła suma 150 tys. dolarów. Fundusz ten, założony przez nią samą, służył pozyskiwaniu grantów na działalność opozycji.Prawdziwa bomba wybuchła jednak w maju, kiedy „The Insider” i polski tygodnik „Polityka” opublikowały wspólne śledztwo, ujawniające romans Mielnikowej z Aleksiejem Łobiejewem. Mężczyzna ten, posługujący się służbowym paszportem na nazwisko Aleksiej Gordiejew, okazał się oficerem służb bezpieczeństwa Białorusi. Według śledztwa para spotykała się od co najmniej 2023 roku, wspólnie wypoczywając na Kubie i Sri Lance. Dla jej otoczenia było oczywiste, że taki człowiek musi być związany z reżimem, jednak sama Mielnikowa zdawała się tego nie dostrzegać lub to ignorować.Czy Mielnikowa była od początku agentką, czy została wmanewrowana we współpracę? To kluczowe pytanie pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi. Naczelny „The Insidera”, Timur Olewski, skłaniał się ku tezie, że była raczej ofiarą. Z kolei była oficer polskiego kontrwywiadu, major Anna Grabowska-Siwiec dla TVP Info stwierdziła, że Mielnikowa „przeszła szkolenia” i „postawiono jej” w Polsce „bardzo konkretne zadania”.Agenci wewnątrz – Mińsk jak zimnowojenny BerlinBiałoruski reżim nie tylko wysyła swoje służby zagranicę, ale z równym zapałem poluje na obcych agentów u siebie. Paradoksalnie, w tym przypadku ofiarą może paść niemal każdy cudzoziemiec. Doskonałą ilustracją tej polityki strachu i prowokacji jest sprawa polskiego zakonnika, Grzegorza Gawła. Został on zatrzymany we wrześniu 2025 roku pod zarzutem szpiegostwa. Białoruska telewizja wyemitowała reportaż z nagraniem jego rzekomego aresztowania, co polski MSZ określił jako „świadomą prowokację”. Na nagraniach widać, jak zatrzymany mówi po polsku o dokumentach dotyczących manewrów Zapad 2025, a funkcjonariusze prezentują rzekome dowody: gotówkę w różnych walutach i karty SIM. Po tym głośnym incydencie i medialnej nagonce, sprawa Grzegorza Gawła zniknęła z pierwszych stron gazet. Na Białorusi cisza. Jednak zanim to nastąpiło, tamtejsze media opublikowały szereg „poradników dla obywateli”. W materiałach na portalach takich jak BiełTA, w formie pytań i odpowiedzi, radzono, jak nie dać się zwerbować polskim służbom: przestrzegano przed nowymi znajomościami w mediach społecznościowych, ofertami lukratywnej pracy za granicą, a nawet przed udzielaniem „drobnych informacji, np. o ruchu wojsk”. Pojawiały się też teksty skierowane do tych, którzy już „dali się wplątać”, zachęcające ich do dobrowolnego zgłoszenia się do KGB.Ale sprawa Gawła nie jest odosobniona. To jedynie najgłośniejszy przykład szerszej tendencji, w której obcokrajowcy, a szczególnie obywatele państw UE, stają się celem białoruskich służb. Ich procesy są niemal zawsze tajne, a zarzuty – absurdalne. Jedną z najbardziej wstrząsających historii jest przypadek obywatela Litwy, Sergiusza Botwicza. Został on skazany na 13 lat więzienia za „szpiegostwo” i „działalność agenturalną”. W liście przemyconym z „Wilczych Nor”, czyli kolonii karnej nr 22 na Białorusi, Botwicz opisuje, jak został „porwany przez funkcjonariuszy KGB”, gdy przyjechał odwiedzić siostrę i groby rodziców. Twierdzi, że przez półtora roku przetrzymywano go w izolatce, poddawano wielogodzinnym przesłuchaniom, głodzono, nie leczono jego przewlekłych chorób. Białoruskie służby miały wymuszać na nim zeznania, że jest pracownikiem litewskich służb specjalnych.Ofiarą padają także duchowni. Ksiądz Henryk Okołowicz, 65-letni białoruski duchowny katolicki, został skazany na 11 lat kolonii za rzekomy „szpiegostwo na rzecz Polski i Watykanu”. Jak relacjonuje „Nasza Niwa”, podczas śledztwa doszło do prowokacji: funkcjonariusz KGB wyszedł z pokoju, zostawiając na stole pistolet, prawdopodobnie licząc, że ksiądz popełni samobójstwo. Okołowicz nie przyznał się do niczego.Czytaj też: Demon-kobieta. Więcej niż kryminał z Galicji Wschodniej W ten sposób Mińsk przekształca się we współczesny odpowiednik zimnowojennego Berlina, gdzie atmosfera powszechnej nieufności i strachu podsycana jest przez regularnie organizowane „polowania na szpiegów”. Każdy cudzoziemiec, zwłaszcza z Zachodu, może stać się następnym Grzegorzem Gawłem, kolejnym numerem na coraz dłuższej liście zakładników reżimu.Szmydt i koledzy – emerytura białoruskiego agentaPodczas gdy jedni infiltrują opozycję, a inni znikają, istnieje także trzecia droga – emerytura. Ten model idealnie ilustruje historia byłego polskiego sędziego Tomasza Szmydta, który zbiegł na Białoruś w maju 2024 roku. Desperacki ruch agenta, któremu w Polsce groziła dekonspiracja i więzienie. Jako „spalony” nie mógł już pełnić swojej dawnej, zakonspirowanej funkcji. Zamiast tego reżim zaoferował mu posadę w aparacie propagandowym, przekształcając go z tajnego w jawnego współpracownika.Taka transformacja dokonała się w międzynarodowej redakcji radia „Białoruś”, gdzie obywatele UE, często z kryminalną przeszłością, za białoruskie ruble wykonują zadania. Jednym z projektów jest „Wolne Słowo dla Polski”. W jego ramach przez sześć godzin dziennie opowiada się po polsku, jak dobrze się żyje pod rządami Łukaszenki.I to właśnie tu Szmydt otrzymuje konkretne, udokumentowane wynagrodzenie za pracę. W 2024 roku za napisanie 110 scenariuszy do programu zapłacono mu 22 tys. rubli białoruskich (ok. 23 540 zł). W roku 2025 jego pensja więcej niż się podwoiła – za 273 scenariusze otrzymał 54,6 tys. rubli (ok. 58 400 zł). To nie jest wynagrodzenie za tajną służbę, lecz oficjalna wypłata dla propagandysty. Jest to zatem swoista emerytura – finansowany przez reżim spokojny żywot w zamian za lojalność i dalszą, już jawną, służbę.Oprócz tego były sędzia przestał być anonimowym autorem tekstów, by stać się gwiazdą reżimowej propagandy. Jego główne zadanie polega teraz na publicznej obronie reżimu – podczas siódmego zaprzysiężenia Łukaszenki na prezydenta, BiełTA przedstawiała go jako „międzynarodowego eksperta”, który z powagą komentował „wysokie standardy demokratyczne” białoruskich wyborów.Szmydt regularnie pojawia się też w programach propagandowych, takich jak te prowadzone przez Romana Samula – łotewskiego szpiega oskarżonego o współpracę z rosyjskimi służbami. W tym towarzystwie były sędzia z zapałem atakuje polskie władze, oskarżając je o „totalitaryzm” i „łamanie standardów demokratycznych”. I tu jego działalność jest ściśle zintegrowana z siatką innych „emerytowanych” agentów – tworzy zwartą grupę z Edikasem Jagelavičiusem, ściganym na Litwie za szpiegostwo, oraz białoruskim ideologiem Aleksiejem Dziermantem. Żywa reklama mińskiego azylu dla kryminalistów i zdrajców.Apel: nie otwierajmy granic agentom! Wolność dla Poczobuta!Na tym można by zakończyć – nie ma tu świetlistych postaci. Kontakt z agenturą Łukaszenki zawsze brudzi, a miński rubel, przekazany przez służby Cierciela, przywiera do ręki na długo.Ta świadomość jest kluczowa właśnie teraz, gdy otwierają się kolejne przejścia graniczne z Białorusią. Nie przepuśćmy agentów. A jeśli ich zatrzymamy – a wiemy, że są wśród nas – wykorzystajmy przewagę. Wymuśmy wypuszczenie Andrzeja Poczobuta. Jego trwanie w więzieniu to nie tylko ciężar na naszym sumieniu. To policzek dla Polski – państwa, które aspiruje do roli regionalnego lidera i jest 20. gospodarką świata. Wolność Poczobuta nie może być tematem pobocznym.Czytaj też: Podlasie i psy Sienkiewicza, czyli o miedzę Rzędziana za daleko