Znów wygrała walkę o życie. Z domowego piekła i ciężkiej choroby do złotych medali najważniejszych paralekkoatletycznych imprez. Tak w skrócie można opisać życiową drogę Róży Kozakowskiej. Reprezentantka Polski w trakcie ostatniego wyjazdu do Indii przeżyła horror. – Paliłam się od środka. Czułam, jak gasnę, jak słabnie serce i oddech – relacjonowała w rozmowie z TVP.Info. Po raz kolejny wygrała walkę o życie. Teraz zmaga się z nawrotem choroby sprzed lat. Nie wątpi, że ponownie da radę. Róża Kozakowska – dziś mistrzyni paraolimpijska, mistrzyni świata, rekordzistka świata i jedna z najbardziej inspirujących kobiet w Polsce. Przez wiele lat żyła jednak w piekle, o którym większość ludzi nawet nie śniła.Już jako dziecko stała się ofiarą przemocy ze strony ojczyma. Bił ją, upokarzał, znęcał się psychicznie i fizycznie. Kobieta wspominała, że pewnego dnia wbił jej siekierę w kolano. „Leżałam w kałuży krwi i modliłam się, żeby Bóg mnie zabrał” – mówiła po latach.Kiedy wydawało się, że życie nie może zadać większego bólu, los wyprowadził kolejny cios. W wyniku ukąszenia przez kleszcza Róża zachorowała na neuroboreliozę stawowo-mózgową. Choroba stopniowo odbierała jej sprawność, doprowadziła do częściowego paraliżu. Kobieta długo walczyła, by znów stanąć na nogi.Udało się. Odnalazła drogę w sporcie. Po latach ciężkich treningów cieszyła się z najważniejszych skalpów. Gdy myślała, że najgorsze jest już za nią, przytrafił się wyjazd na czempionat do Indii. W Azji ponownie walczyła o przetrwanie. Trafiła na SOR w agonalnym stanie. Lekarz dał jej kolejne życie. Wykorzystała tę szansę, zdobywając następne złoto.O dramatycznych wydarzeniach opowiedziała – już na spokojnie – w Polsce. Niestety, 36-latkę dopadły kolejne poważne zdrowotne dolegliwości.***FILIP KOŁODZIEJSKI: – Zacznę banalnie. Jak zdrowie?RÓŻA KOZAKOWSKA: – Wszystko w moim życiu zmienia się jak w kalejdoskopie. Wciąż o coś walczę. Tym razem znów o zdrowie. Mam nawrót choroby sprzed lat. Wygląda to dość poważnie, ale wiem, że damy radę. Nie jest jeszcze tragicznie. To już duży plus.Zdaje sobie pani sprawę z tego, że jest inspiracją na wielu osób?Mam ogromną liczbę kibiców. Wielu czyta moje wpisy i przemyślenia. Sport osób niepełnosprawnych nie jest jeszcze tak mocno nagłośniony jak lekkoatletyka czy inne dyscypliny. Szkoda. Naprawdę warto nas oglądać i wspierać. Czerpanie od nas inspiracji do życia codziennego – to jedno. Drugie – to fakt, że można się zmotywować i zacząć uprawiać sport. Nie czuję się jednak sławna. Nie jestem gwiazdą. Jestem zwykłą osobą. Być może inspirującą bardziej niż inni. To dla mnie ważne. Chcę być siłą dla pozostałych. Nie mam jednak ochoty stać na ściankach czy pozować w blasku fleszy. To nie byłabym ja. Poza tym kilka dni temu miałam historię, która mnie zbudowała na nowo.Mianowicie?Spotkałam pana, który stwierdził, że jestem dla niego największym darem. Spytałam: dlaczego. Wytłumaczył, że dzięki mnie jego syn zaczął uprawiać sport. Odnalazł cel. Ten mężczyzna okazał mi wielkie wsparcie. To dla mnie największa nagroda. Nie potrzebuję niczego więcej. Staram się być inspiracją. Gdy byłam w ciężkim stanie, nie mogłam zrezygnować. Wiedziałam, że bardzo dużo osób liczy, że dam radę.Skąd bierze pani motywację do działania? Większość powiedziałaby „pas”.Nie ma u mnie wyrażenia: „To mnie przerasta”. Nie dopuszczam takich słów do siebie. Życie jest brutalne i ciężkie. Niejednokrotnie rzuca nas na kolana i przygniata jak głaz. Gdy uda się podnieść, stajemy się silniejsi. Wyciągamy wartościowe lekcje. Idźmy przed siebie. Nie patrzmy za siebie. To, co za nami jest nieważne. Patrząc w tył, nie zauważymy teraźniejszości. A przecież przyszłość może być jeszcze piękniejsza, niż się nam wydaje. Dodatkowo jestem typem wojownika. Mam serce wojownika, które nigdy się nie poddaje. Śmieję się, bo moja mama powtarzała mi, gdy byłam mała, że jestem jak rosyjski żołnierz na wojnie. Żadne kule mnie nie powalą, dopóki serce będzie biło. Walczę do końca. Z dumą reprezentuję Polskę.Czytaj też: „Ten kierowca fajny chłop, co popiera autostop”. Kultowe zjawisko PRLMedale i puchary zmieniają podejście do życia?To ukoronowanie wysiłków i pracy. Każdy sportowiec lubi wygrywać. Medal to wisienka na torcie. Dla mnie nie jest jednak kluczowy. Wygrana jest w sercu. Nie na podium z blachą na szyi. W środku nas rodzi się siła. Rodzą się marzenia. Staram się dawać siłę innym, moimi wyczynami. Wielu wątpi w powodzenie tej misji, ale ja chcę po prostu ofiarować radość i uśmiech. Lubię podkreślać, że każdy z nas ma w sobie ogromną siłę, którą warto wykorzystać. Jeśli ja daję radę, wy też dacie. Chcę, by moja trudna historia była drogowskazem. Jeśli pokonamy samych siebie, nic nas nie zatrzyma i nie stanie na drodze do celu. Odwaga to po prostu wiara w swoje umiejętności.Wiara była kluczowa w trakcie pani wyjazdu do Indii. Na dzień przed startem w finale mistrzostw świata trafiła pani na SOR, zakażona lokalną bakterią. Wspominała pani, że „gaśnie” i czuje, że nadchodzi koniec. Jak te chwile wspomina pani po powrocie do Polski?Indie to specyficzny kraj. Składa się na to wiele aspektów. Wymagające warunki atmosferyczne, skrajna bieda, brud i ogromna liczba bakterii. Te dopadły całą kadrę. Resztę może nie z taką siłą jak mnie, ale i tak duża część się męczyła. Koniec końców, na nich leki zadziałały. Na mnie nie. Noc przed startem była tragiczna. Paliłam się od środka. Czułam, jak gasnę, jak słabnie serce i oddech. Dla mnie, lekarza ratującego moje życie i trenera było to wielkie wyzwanie. Wspinaczka na Mount Everest z różnymi niewiadomymi. Walczyłam do końca. Wiedziałam, że jest bardzo źle. Myślałam przez chwilę, że to koniec. Trwała walka życia ze śmiercią.Jakie myśli kłębiły się wtedy w głowie?Wiedziałam, że jeśli wygram tę walkę, będę w stanie wygrać wszystko. Przetrwałam moment, w którym przestraszyłam się, że już nigdy nie podniosę głowy. Na szczęście znalazłam w sobie kolejną iskrę do działania. Jestem jeszcze silniejsza. Nauczyłam się znosić jeszcze więcej. Życie podcinało mi skrzydła wiele razy. Nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Wiedziałam, że muszę iść dalej. Walczyć. Siła rośnie w ciszy, a serce zna swoją drogę. Zawsze powtarzam tę sentencję.Bała się pani w tamtym momencie?Każdy się boi. Nie ma takiego, którego nie obchodzi życie. Zawsze jest lęk. Kluczowe, by stawić mu czoła. Trzeba w sercu znaleźć siłę. Być może to wszystko brzmi górnolotnie. Trudno jednak wytłumaczyć tę sytuację w inny sposób. Bałam się nie tyle o siebie, co o innych. Nie myślę o sobie. Zazwyczaj troszczę się o innych. Wiedziałam, że w Indiach pojawiłam się, by walczyć. Nie zwiedzać i się opalać. Wyciągnęłam wnioski po starcie w Paryżu (wtedy została zdyskwalifikowana po wywalczeniu złotego medalu – przyp. red.). Poza tym miałam też kontuzję barku i mało czasu na osiągnięcie kolejnego dobrego wyniku. Udało się. Dlatego dotarłam do Indii. Bóg tak chciał. Wierzyłam, że on mnie poskłada. Ktoś na górze napisał odważny scenariusz, w którym gram główną rolę. Wiedział, że dam radę. Zawsze stawiam sobie najwyższe cele. Złoto dedykuję wszystkim polskim kibicom. Wielka wiara czyni cuda.Czytaj też: Putin nadal sądzi, że wygra wojnę z Ukrainą. I… nie ma innego wyjściaCzego się pani nauczyła po ostatnich trudnych wydarzeniach?Bawi mnie to, że leciałam do Azji z obawą o kontuzję barku. Los i życie znów pokazały, że to, co było przed, nie umywało się do tego, co czekało mnie na miejscu. Już wiem, że zawsze może być gorzej. Zrozumiałam jednak, że mogę się podnieść. Nie ma co zamartwiać się tym, co jest. Trzeba zakładać, iż może się stać jeszcze coś gorszego. Należy być przygotowanym na każdą ewentualność. Nie wiem, czy ja byłam gotowa na chorobę w Indiach i akcję na SOR-ze, ale podołałam. W stanie agonalnym walczyłam na całego. Nawet przez chwilę się nie poddałam. Nie ma rzeczy niemożliwych. Teraz jestem w stanie pokonać wszystko.Pani życie naznaczone jest tragicznymi zdarzeniami. Mimo to uśmiech nie schodzi z pani twarzy. Jak osiągnąć taki stan ducha?Szereg zdarzeń z przeszłości ukształtował mnie na tak silną postać. Upadałam i cierpiałam. Potem wracałam. Najpiękniejszymi ludźmi są ci, którzy doznali wiele cierpienia i bólu, a potem się podnieśli. Mówię tak, bo takie osoby nie afiszują się. Nie chcą być na siłę gwiazdami. Po prostu robią swoje. Uśmiechają się na co dzień. Chcą, by drugiej osobie było jak najlepiej. Najcenniejszym prezentem dla innych jest podarowanie uśmiechu i radość. Poświęcenie czasu to najważniejszy prezent. Nic tego nie zastąpi.Na początku rozmowy wspomniała pani o nawrocie choroby. Jak będą wyglądały kolejne tygodnie i miesiące?Mam wiele chorób i żyję. W tym wszystkim to jest najlepsze. Nie narzekam. Trzy lata temu miałam operację na neuroboreliozę stawowo-mózgową. Niestety, pomimo przyjmowania leków na stałe i ciągłej kontroli lekarzy, problem nawrócił. Myślę, że i z tą burzą sobie poradzimy. Ważne, by mieć uśmiech na buzi i wiarę w siebie. Cieszę się słońcem i każdym kolejnym dniem. Jestem tu i teraz. Nie wybiegam w przyszłość. Nie stresuję się złymi sytuacjami, które mogą nadejść. Na tę chwilę choroba daje do wiwatu, ale już kiedyś przez to przebrnęłam. Po historii z Indii już chyba nic nie jest mnie w stanie zatrzymać. Jedyne co może mnie pokonać – to... czas. On łamie nawet góry. Niczego więcej się nie boję.***Róża Kozakowska została nominowana w plebiscycie Sportowca Roku Guttmanny. Na reprezentantkę Polski można głosować tutaj.Napisz do autora: filip.kolodziejski@tvp.plCzytaj też: To była majówka. „Powiedział kolegom, że zaraz wraca, ale już nie wrócił”