Mija 30 lat od tragicznej pomyłki. To był czwarty dzień Pucharu Gordona Bennetta, najbardziej prestiżowych zawodów balonowych na świecie. Alan Fraenckel i John Stuart-Jervis, w swoim „D-Caribbean”, wlecieli z Polski na teren Białorusi. Dwie godziny później zostali ostrzelani przez śmigłowiec Mi-24, a aerostat zapalił się i runął na ziemię. Wszystko przez bałagan i niekompetencję białoruskich urzędników oraz wojskowych. Puchar Gordona Bennetta to najstarsze i najbardziej prestiżowe zawody balonowe na świecie. Aby wygrać, trzeba polecieć jak najdalej. Nie ma ograniczeń co do trasy czy czasu – piloci sami wybierają kierunek, balansują na granicy możliwości technologii i ludzkiego ciała, są zależni od kaprysów pogody. 9 września 1995 roku 15 balonów wystartowało z Zurychu. Już następnego dnia połowa uczestników zakończyła rywalizację. Zmusił ich do tego braku balastu, nie sprzyjała też aura. Szansę na zwycięstwo cały czas mieli jednak 55-letni Alan Fraenckel i 68-letni John Stuart-Jervis. Pierwszy z nich był bardzo doświadczonym pilotem linii lotniczych. Przez ćwierć wieku latał nad Atlantykiem. Do połowy lat 90. Fraenckel był uważany za jednego z najlepszych specjalistów w dziedzinie lotnictwa gazowego i termicznego w Stanach Zjednoczonych. John Stuart-Jervis miał z kolei burzliwą przeszłość. Jako 15-latek oszukał komisję rekrutacyjną i zaciągnął się brytyjskiej Royal Navy, walcząc później na Atlantyku i Dalekim Wschodzie. Później został pilotem. Przeżył zestrzelenie przez egipskie myśliwce, a potem zasiadł za sterami helikoptera i walczył m.in. w Malezji. Jako cywil został później pilotem w liniach lotniczych. Dwaj piloci zginęli nad Białorusią podczas zawodów balonowych Poranek 12 września 1995 roku w obwodzie brzeskim był cichy i pogodny. „D-Caribbean” powoli dryfował po niebie. Za nim znajdowały się dwie inne amerykańskie załogi: Mike Wallis z Kevinem Brillmanem w „Spirit of Springfield” i David Levine z Markiem Sullivanem w „American Flyer”. Nikt nie wiedział, że pierwszy z balonów jest już obserwowany przez białoruską obronę przeciwlotniczą. O godz. 6:30 wojsko namierzyło „niezidentyfikowany obiekt latający”. Niedługo potem zadecydowano o wysłaniu śmigłowca Mi-24, który zawisł nad balonem. Piloci meldowali, że obiekt znajduje się na wysokości około 2,3 tys. metrów, ma podwieszoną gondolę, ale nie udało się określić jego przeznaczenia. W raporcie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (IAC) znalazła się taka rozmowa centrum dowodzenia z Mi-24: „Czy ma ładunek zaburtowy?”– "Zawieszenie wisi, nie rozgryźliśmy jeszcze, co tam jest”„Zrozumiałem. Zniszcz balon. Należy zachować ostrożność podczas strzelania, aby pociski nie spadły na zaludnione obszary”– „Zrozumiałem. Przechodzimy wyżej”„Ognia!” Czytaj także: Balon spadł na ziemię. Jest wiele ofiar Dokładnie o 8:54 ze śmigłowca wojskowego wystrzelono kilka serii z karabinu maszynowego. Balon wypełniony gazem zapalił się. Kosz spadł w pobliżu miejscowości Bereza. Obaj piloci zginęli.Przypadkowe zestrzelenie amerykańskiego balonu. Wspomnienia reportera Dziennikarz Wasilij Zdaniuk, który pracował wówczas dla gazety „Svobodnye Novosti” i współpracował z moskiewskim „Dziennikiem Wojskowym”, akurat 12 września 1995 roku miał przeprowadzić wywiad z dowódcą sił obrony powietrznej Białorusi generałem Walerijem Kostenką. Przy okazji stał się mimowolnym świadkiem wymiany informacji i rozkazów. Ze wspomnień Zdaniuka wynika, że w trakcie rozmowy generał odebrał telefon od oficera dyżurnego operacyjnego: w pobliżu lotniska wojskowego zarejestrowano duży balon bez znaków identyfikacyjnych. Załoga helikoptera otrzymała rozkaz przechwycenia celu. Gdy śmigłowiec Mi-24 zbliżał się do obiektu, Kostenko włączył zestaw głośnomówiący. Zdaniuk słyszał rozmowę: piloci meldowali, że balon miał zawieszoną gondolę, ale nie udało się określić jej przeznaczenia. Po krótkiej dyskusji padł rozkaz: „Zestrzelić”. Dziennikarz usłyszał nawet odgłos serii z karabinu maszynowego, a potem wiadomość dowódcy śmigłowca: „Widzę: pali się, pada w takim rejonie”. „Eskorta na Ziemię”. Kostenko zwrócił się do rozmówcy i dodał: „Tak pracujemy, tak służymy”. Balony dwóch innych amerykańskich załóg zostały zmuszone do lądowania, a ich załogi ukarane grzywną 30 dolarów za brak wiz i zwolnieni z aresztu dzięki pomocy pracowników ambasady USA. Tragedia podczas Pucharu Gordona Bennetta. Rozkaz wydał Łukaszenka Ministerstwo Obrony i Rada Bezpieczeństwa Białorusi oświadczyły, że wojsko działało ściśle według instrukcji: obiekt zbliżał się do celów strategicznych, nie odpowiadał na prośby i nie wykazywał żadnych oznak kontroli przez załogę.14 września białoruskie władze i Alaksandr Łukaszenka wyrazili ubolewanie z powodu śmierci Amerykanów. Śledztwo w sprawie incydentu powierzono Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu z siedzibą w Moskwie (MAC). Według ekspertów na pokładzie „D-Caribbean” znajdowały się dwie stacje radiowe, ale żadna z nich nie zapewniała kontaktu z kontrolerami ruchu lotniczego. Okazało się też, że Szwajcarski Aeroklub wystosował do Mińska oficjalną prośbę o otwarcie przestrzeni powietrznej Białorusi dla uczestników Pucharu Gordona Bennetta w dniach 9-12 września, na co władze wyraziły zgodę. Jednak dokument ten nie został wpisany do białoruskich rejestrów. W swoim raporcie końcowym MKOl podkreślił, że przyczyną tragedii nie był pojedynczy czynnik, lecz kombinacja problemów technicznych i organizacyjnych. Załoga nie miała działającej łączności z kontrolerami ruchu lotniczego, lot nie był oficjalnie zarejestrowany, a białoruski system kontroli przestrzeni powietrznej w połowie lat 90. cierpiał z powodu niespójności między strukturami cywilnymi i wojskowymi. Piloci mieli być do tego osłabieni, wręcz ledwo przytomni. Biuro Prokuratora Generalnego USA nie zaakceptowało tych ustaleń. Głównym zarzutem było to, że wojsko nie próbowało skontaktować się z gondolą ani drogą radiową, ani wzrokową. W 2010 roku Alaksandr Łukaszenka niespodziewanie przyznał, że to on wydał rozkaz zniszczenia balonu. „Byłem jeszcze młody. Uczył mnie minister obrony. Pamiętajmy, że w obwodzie grodzieńskim zdarzył się przypadek, kiedy amerykańskie balony przeleciały nad obiektem atomowym (mieliśmy wtedy rakiety nuklearne) z Polski lub skądś. Przyleciały helikoptery i nie było żadnej reakcji. (…) Powiedziałem: zniszczyć. Zginęło tam kilka osób. Wszystko robiliśmy zgodnie ze światowymi standardami” – stwierdził białoruski dyktator. Czytaj także: Balon z 15 osobami spadł na Podlasiu. „Ludzie w środku krzyczeli”