„Każdy dyżur to ryzyko”. „To dzieje się codziennie, w każdym szpitalu” – powtarzali prelegenci, a historie, które przedstawiali, wstrząsały salą. Konferencja „Zero tolerancji dla agresji!” zorganizowana przez Okręgową Izbę Lekarską w Warszawie, zebrała ludzi od lat mierzących się z najciemniejszą stroną medycyny: pacjentem, którego gniew i frustracja mogą przerodzić się w fizyczne zagrożenie. Nie jest to marginalny problem, a „chleb powszedni” osób stojących na pierwszej linii ratowania życia. – Nie ma tygodnia, by w jakiejś placówce nie doszło do incydentu – mówiła Anna Dudzińska, przewodnicząca Okręgowej Rady Warszawskiej Izby Pielęgniarek i Położnych. Jej słowa miały w sobie ciężar doświadczenia, którego nie oddają statystyki. A jednak liczby, które padły podczas konferencji, były równie alarmujące: aż 87% pielęgniarek doświadcza w pracy obelżywych słów i wyzwisk w swoim kierunku, 20% – przemocy fizycznej, a wiele sytuacji kończy się też uszkodzeniem sprzętu lub groźbami pod adresem ich rodzin.„Musicie radzić sobie sami”W szpitalach powiatowych, gdzie liczba patroli policji jest ograniczona, a monitoring i procedury pozostawiają wiele do życzenia, personel medyczny często pozostaje bez realnej ochrony. – Kiedy dzwonimy po pomoc, często jest już za późno – opowiadała Dudzińska.Nie jest to metafora: liczy się każda sekunda. W sierpniu tego roku w Aleksandrowie Kujawskim pijany mężczyzna, wymagający pomocy medycznej, znieważył dwie pielęgniarki i uszkodził aparat EKG. Dopiero interwencja policji powstrzymała dalsze zagrożenie. Sprawdź: Kolejny atak na pracowników medycznych. Rząd zapowiada surowsze karyNocne, jednoosobowe dyżury oznaczają, że pielęgniarka zostaje sama nawet z 20 pacjentami – zdarza się, że żaden z nich nie jest w stanie – lub nie chce – powstrzymać eskalacji przemocy. Medyczka doświadczająca napaści w miejscu pracy, nierzadko bez świadków, zastyga w strachu.– Nie chciała zaskarżyć sprawcy, bo bała się o swoje życie i bezpieczeństwo swojej rodziny – powiedziała Dudzińska, kończąc opowieść o pielęgniarce zwyzywanej i oplutej przez agresywnego pacjenta podczas nocnego dyżuru. To odbicie codzienności, w której samotność pracowników ochrony zdrowia w obliczu agresji jest równie realna jak sama agresja.Od słów do rękoczynówAgresja wobec personelu medycznego niemal zawsze zaczyna się od słów – wulgaryzmów, gróźb, presji na uzyskanie świadczeń czy przyspieszenia terminów leczenia. Joachim Budny z OZZL podkreślał:– Najpierw są groźby, wyzwiska, znieważanie, a dopiero potem dochodzi do rękoczynów.Przemoc fizyczna to najczęściej konsekwencja stopniowej eskalacji. W lipcu ratownik medyczny w Warszawie został uderzony w twarz przez pacjenta, który po przebudzeniu się w ambulansie próbował się z niego wydostać. Czytaj: Kolejny atak na ratowników medycznych. „Wyjął nóż”W maju nastolatek z 2,7 promilami alkoholu kilkukrotnie uderzył ratownika podczas transportu do szpitala. W innym przypadku na warszawskiej Woli pacjent wyjął nóż i groził ratownikom, zanim zdążyli zareagować. Historie te nie są sensacjami medialnymi, a codziennym zagrożeniem dla osób ratujących życie.Zobacz: Fala agresji. Pijany nastolatek pobił ratownika medycznegoMariusz Frankowski, wojewoda mazowiecki, podkreślał, że agresja często zaczyna się już na poziomie dyspozytorów. Pierwsza decyzja, czy wysłać karetkę, wpływa na dalsze bezpieczeństwo ratowników. – Nie da się wysyłać policji do każdego zgłoszenia, ale tu liczy się czas i trafność decyzji – mówił.Ochrona prawna: teoria a praktyka W teorii personel medyczny chroniony jest jak funkcjonariusze publiczni, a sankcje za ataki na nich są surowsze. – Atak na lekarza czy ratownika to nie tylko naruszenie jego nietykalności – to naruszenie porządku publicznego – mówił Jacek Lachowicz, ekspert prawa karnego. Małgorzata Szeroczyńska, zastępczyni Prokuratora Okręgowego w Warszawie, dodała:– Nie trzeba czekać na obrażenia ciała, samo znieważenie jest ścigane z urzędu.Jednak w praktyce brakuje systemowego wsparcia. Inspektor Dariusz Walichnowski, komendant stołecznej policji, zauważał, że szybka reakcja służb jest kluczowa:– Jeżeli nie powiemy „stop” już przy pierwszych sygnałach agresji, daje to przyzwolenie. Lekarz nie może zastanawiać się nad własnym bezpieczeństwem, gdy ratuje życie pacjenta.Edukacja i prewencja – fundament zmianyEksperci jednogłośnie podkreślali rolę edukacji w przeciwdziałaniu przemocy. Nie chodzi tylko o wykształcenie medyczne i procedury, ale o szeroką edukację społeczną – od dzieci w szkołach po dorosłych. Uświadamianie, że agresja wobec medyków jest niedopuszczalna, zaczyna budować granice społecznego przyzwolenia. Przewodniczący OZZL zwracał uwagę, że systemowe usprawnienia, jak uproszczenie procedur zgłoszeń czy integracja z dyspozytorami policji, mogą przyczynić się do zyskania czasu, który decyduje o bezpieczeństwie medyka. W praktyce oznacza to, że sytuacje jak pobicie pielęgniarki stojakiem od kroplówki czy groźby śmierci wobec ratownika mogłyby zakończyć się szybciej i bezpieczniej.Skala problemuStatystyki z ankiety przedstawionej na konferencji były nie mniej przerażające niż opisywane przypadki. Agresja słowna dotyka niemal wszystkich medyków, a agresja fizyczna – jednej piątej. Sprawcami są przede wszystkim pacjenci, w dalszej kolejności członkowie rodziny osoby hospitalizowanej, ale zdarza się również przemoc ze strony przełożonych i współpracowników.Każdy przypadek to nie tylko zagrożenie dla personelu, ale i dla bezpieczeństwa pacjentów, których medycy próbują ratować w warunkach permanentnego napięcia.Czytaj również: O krok od tragedii na stacji metra. Próbował wepchnąć kobietę pod pociąg