Rozmowa z doktorem Tomaszem Szymańskim. Wsiadając na rower czy hulajnogę, wciąż niechętnie zakładamy kaski. Nie tylko sobie, ale i dzieciom. Tymczasem tylko w 2024 roku w wypadkach z udziałem rowerów i hulajnóg elektrycznych zginęło aż 196 osób. – To proste. Przy upadku z roweru większa część siły uderzenia idzie w kask. I po to on jest. Jeśli nie ma? Ta sama siła idzie w głowę. I złamanie kości czaszki nie jest najgorszym, co może się zdarzyć – mówi w rozmowie z TVP.Info ortopeda dr Tomasz Szymański. Nie ma dnia, żebym nie widziała na hulajnodze/rowerze/rolkach użytkowników tych sprzętów bez kasków. W tym – dzieci. Niedawno media obiegły tragiczne doniesienia o kolejnej śmierci dziecka. Jak pan reaguje, kiedy widzi takie sytuacje?Szlag mnie trafia i często mam ochotę podejść i powiedzieć, co się może wydarzyć. Do tej listy dodajmy jeszcze narty. Na stoku bardzo często widzę ludzi, także dzieci, jeżdżących bez kasków. To skrajna nieodpowiedzialność. Może ktoś odbył sto czy 200 zjazdów bez kasku i jakoś się udało, ale nie jest powiedziane, że za tym 201 razem coś się nie wydarzy.Dziura w drodze, kamień, utrata równowagi – zwłaszcza w przypadku małych dzieci, które jeżdżą dość chybotliwie. Co się dzieje z ciałem, kiedy następuje upadek i uderzenie?Skupmy się na dzieciach, choć mechanizm powstawania urazy jest taki sam i u dzieci, i u dorosłych. Kiedy pracowałem na SOR-ze, niemal nie było dnia, żeby nie pojawiło się dziecko po urazie na hulajnodze czy rowerze oraz trampolinie. Nawiasem mówiąc, jestem ojcem trojga dzieci – moje dzieci nie mają trampoliny. Za dużo widziałem. Ale wróćmy do kasków.Pańskie dzieci zawsze jeżdżą w kasku?Nie ma innej opcji.Pan też? Oczywiście. Trudno wytłumaczyć dziecku, że ma mieć zawsze kask na głowie, kiedy korzysta z roweru czy hulajnogi, jeśli sami uważamy, że "nam niewygodnie" czy "nie jesteśmy przyzwyczajeni" i go nie nosimy. Wracając do tego, co się dzieje: kiedy głowa bez kasku uderza z dużą siłą w coś twardego – drzewo, podłoże, murek – może dojść do złamań w obrębie kości czaszki. I teraz tak: samo złamanie nie jest najgorszym scenariuszem, bo ta czaszka jednak jest tam po to, żeby chronić mózg. Ale: pytanie, co się dzieje przy takim mocnym uderzeniu z samym mózgiem.Co się dzieje?Może dojść do krwawienia śródczaszkowego, mówimy wtedy o krwiakach natwardówkowych lub podtwardówkowych – w zależności od tego, jaki krwiak się utworzy. To jest sytuacja zagrażająca życiu. Jeśli tę głowę chroni kask, to on przejmuje większość siły uderzenia. Wystarczy zrobić prosty eksperyment: wziąć arbuz i założyć mu kask. Rzucić o ziemię. Nie pęknie. Ale jeśli arbuza rzucimy bez kasku, pęknie. To samo dzieje się z naszą głową. Doszło do urazu, ale dziecko popłakało i wstało. Co powinno nas zaniepokoić na tyle, żeby jechać do szpitala?Przede wszystkim utrata przytomności. Prawdopodobnie w takiej sytuacji większość rodziców zorientuje się, że potrzebna jest fachowa pomoc, bo jednak brak utraty kontaktu z dzieckiem jest przerażający dla rodziców. Powodem zaniepokojenia powinny być wymioty i senność. Pamiętajmy, że tu czas odgrywa bardzo ważną rolę – w szpitalu lekarze szybko zinterpretują stan dziecka, zlecą badania – np. tomografię komputerową głowy – i wdrożą odpowiednie leczenie. Trzeba zadbać o to, by stan się nie pogorszył na tyle, by nie było co ratować. I trzeba dziecko uważnie obserwować, to na pewno.Czytaj też: Przemoc cyfrowa, której doświadcza dziecko, trwale zmienia jego mózgPo jakim czasie od upadku możemy uznać, że jest bezpiecznie?Po czterech godzinach. „Coraz częściej na naszych drogach dochodzi do wypadków z udziałem rowerzystów i użytkowników hulajnóg elektrycznych. W 2024 roku doszło do 3765 takich zdarzeń, w których życie straciło 169 osób, a 3434 zostały ranne. Wśród nich dzieci, młodzież, dorośli – ludzie, którzy często mogliby uniknąć ciężkich urazów głowy, gdyby mieli na sobie kask” – pisze posłanka Agnieszka Maria Kłopotek w interpelacji do ministra infrastruktury. Wnioskuje, by dla dzieci i młodzieży kaski do 16. roku życia były obowiązkowe. Zgadza się pan z wprowadzeniem takich regulacji?Absolutnie. Jak mówiłem, kiedy pracowałem jako ortopeda na ostrym dyżurze, gros pacjentów to byli ci po hulajnogach i trampolinach. Przy czym trzeba pamiętać, że w sytuacji, kiedy pacjent ma uraz głowy, trafia na neurochirurgię. Natomiast faktem jest, że najczęściej dochodzi do złamań kończyn. I tacy pacjenci trafiają na ortopedię. To nie tak dramatyczne, jak uraz głowy, ale też poważne. Ochraniacze mogą pomóc? Powinno się je nosić?Ochraniacze są pomocne i chronią, jednak ciężko mi sobie wyobrazić, żeby wszyscy jeździli w ochraniaczach na kolana, łokcie i nadgarstki. Jeżeli ktoś jest bardzo zapobiegliwy, to może pomóc, zdecydowanie. Ochraniacze częściej są używane przez rolkarzy, gdzie ryzyko upadku jest jeszcze większe niż na rowerze i hulajnodze.Wcześniej mówił pan o trampolinach jako tych sprzętach, podczas użytkowania których dochodzi do największej liczby urazów. To co, kask na trampolinę?Kask nie, ale świadomość i wiedza, jak z niej korzystać. Na każdej trampolinie – mówię o tych w parkach rozrywki czy salach zabaw – napisane jest wołami: korzystać pojedynczo. Tymczasem zazwyczaj jest tak, że na jednej trampolinie skacze kilkoro dzieci, a często – dzieci i dorośli, co może prowadzić, i często prowadzi, do niebezpiecznych sytuacji, które kończą się złamaniami i innymi obrażeniami. Jak w przypadku tego chłopca, który niedawno został po prostu z wielką siłą wyrzucony z trampoliny. Spadł na beton ze sporej wysokości, miał poważne obrażenia. Mam wrażenie, że mechanizm jest taki sam zarówno w przypadku jazdy bez kasku, jak i niebezpiecznego korzystania z trampolin: brak wyobraźni i brawurowe „za moich czasów nikt w kaskach nie jeździł, a żyjemy”.No nie wszyscy, bo przecież mechanizm powstawania urazów głowy i mózgu nie zmienił się na przestrzeni 40 czy 20 lat. Zmieniła się liczba rowerzystów, osób korzystających z hulajnóg, szczególnie tych elektrycznych, i liczba wypadków. Także tych z najbardziej tragicznym finałem. I dlatego musimy być bardziej rozważni. I naprawdę: kask nie boli.Czytaj też: Na tę chorobę cierpi co piąta Polka. „Bolało od zawsze, przeszło po 26 latach”