Pisarka dla portalu TVP.Info. Czy kiedy jestem w domu i „tylko” myślę nad kolejną książką, jestem jeszcze w pracy, czy już nie? – zastanawia się w rozmowie z TVP.Info pisarka i kulturoznawczyni Sylwia Chutnik. Paula Szewczyk: Jak reaguje otoczenie, gdy mówisz, że jesteś pisarką?Sylwia Chutnik: Z jednej strony, mam poczucie, że społecznie bycie pisarką oceniane jest całkiem wysoko. Świadczy o oczytaniu, znajomości literatury, zainteresowaniu kulturą. A jednocześnie bywa zupełnie niepoważane. My twórczynie i twórcy nie mieścimy w Excelu, kultura zawsze przegra z ekonomią.Pamiętam konkurs Kultury Polskiej przeszło dekadę temu w Krakowie. Jeden z profesorów powiedział zgromadzonym tam wówczas, niektórym bardzo nobliwym twórcom i twórczyniom, jak Agnieszka Holland, Andrzej Wajda czy Krzysztof Zanussi, że jeśli chcemy zarabiać i żyć z kultury, musimy robić dobre kino czy pisać dobre książki. Złe rynek odrzuci i pieniędzy z nich nie będzie.Bywa zupełnie odwrotnie.Bo ta zasada kapitalizmu w kulturze w żadnym jej obszarze po prostu nie działa. Nie da się przyrównać pisarki do np. dobrego stolarza, który wykonując dobrą robotę, utrzyma się na rynku. A przecież jako pisarka mam swój numer PKD w rejestrze zawodów. To nie hobby, ani jakieś fiubzdziu, to mój zawód. Tylko by w Polsce utrzymać się z szeroko pojętego tworzenia, człowiek musi się mocno natrudzić. Jest w funkcji prekariackiej, co oznacza trzymanie się piętnastu projektów naraz. Tej pracy się nie kończy ani z niej nie wychodzi. Bo czy kiedy jestem w domu i „tylko” myślę nad kolejną książką, jestem jeszcze w pracy, czy już nie? A części otoczenia wydaje się, że nasze zawody nic są na tyle poważne, by nam za nie płacić. Zwłaszcza że coraz więcej elementów kultury i korzystania z niej jest bezpłatnych. Ale tu zdradzę pewien sekret. Artyści też muszą jeść czy płacić czynsz.Prestiżem trudno wypełnić lodówkę.Zwłaszcza, że pandemia i lockdowny pokazały, że bez kultury jest nam trudno. I nie tylko spędzić wolny czas, ale również poczuć emocje i wspólnotę. Zamknięcie wówczas teatrów czy kin, odwołanie festiwali i innych imprez kulturalnych, pokazało dobitnie, że np. kino to nie tylko obejrzenie filmu. To obejrzenie filmu w sali pełnej innych ludzi, wspólny śmiech, wspólny płacz, wspólne denerwowanie się, że ktoś chrupie popcornem. To elementy budujące nas jako społeczeństwo i taką funkcję między innymi spełnia kultura.Widzę to jeżdżąc od kilku lat z festiwalem kiedyś „Miedzianka”, teraz „Po drodze”, gdy codziennie jesteśmy w innym miejscu, często są to małe miejscowości. Rozkładamy się niczym wędrowny cyrk, oferujemy improwizację, spotkania autorskie, czytanie poezji, warsztaty z poezji, księgarnie czy zajęcia dla dzieci. Widzę, jakie przychodzą do nas tłumy, jak bardzo mieszkańcy spragnieni są po prostu bycia razem, rozmowy. I w tym sensie, to, co robimy, jest nie do przecenienia. A wymaga i nakładów czasu, i emocji, bo na nich głównie pracujemy jako twórcy i twórczynie.Pamiętam burzę, jaka przetoczyła się przez bańki kulturalne, gdy Szczepan Twardoch podpisał komercyjną umowę z pewną firmą samochodową. Nie spotkało się to bynajmniej z pozytywnym przyjęciem. Kiedy robi to każda inna gwiazda, np. sportu to w porządku, ale pisarz?! Nie powinien schodzić do tak niegodnego poziomu jako artysta.No tak, bo my, osoby piszące powinnyśmy chodzić w wytartym swetrze. Pamiętam, jak Basia Klicka opowiadała mi, że kilka lat temu prowadząc zajęcia o poezji w jednym z liceów, zapytała dzieciaki, z kim im się kojarzy poeta. Padły skojarzenia niczym z XIX wieku z zatęchłego strychu w Paryżu: człowiek niedojadający, gruźlik, chodzący w berecie i po ulicach i zapisujący swoje złote strofy na kawiarnianych serwetkach. To obraz, który nie przystaje do rzeczywistości. Mówię o swetrach, chociaż sama lubię swetry, nie o to chodzi, a o to, jak my jesteśmy umieszczani w jakiejś innej kategorii od reszty społeczeństwa. Z jednej strony jako ci, którzy powinni umilać innym czas, z drugiej sami cierpieć i klepać biedę.Zaangażowałam się w ostatnich tygodniach w kampanię Telewizji Polskiej dotyczącą wspólnego oglądania europejskich mistrzostw piłki nożnej kobiet ze świetnym według mnie hasłem „Wszystkie gramy do jednej bramki”. Kampania ta była mocno widoczna na zewnątrz, pojawiły się billboardy z nami, osobami, które były w tę kampanię zaangażowane w centrach miast. Byłam na nich podpisana jako „Sylwia Chutnik, pisarka”. I pojawiły się właśnie takie komentarze. Po pierwsze co w ogóle pisarka ma do piłki nożnej? Chyba zapomnieliśmy, że Wierżyński, jeden ze Skamandrytów przed wojną był naczelnym „Przeglądu Sportowego”, a relacje między literaturą a sportem zawsze były bardzo interesujące. Już nie mówię o Szczepanie Twardochu czy innych moich kolegach i koleżankach zaangażowanych w sporty. Pomijając to, profanacją było, że wychodzę z tej zakurzonej biblioteki i jestem na billboardach. Stereotypy dotyczące osób piszących nadal są mocno związane są z rysem cierpiętniczym.Nie przystoi pisarce pytać o pieniądze.Skromność jest cnotą, jak mogłabym rozmawiać o takich przyziemnych sprawach, jak kwestie finansowe. Na tym poczuciu przez lata budowane były wydawnictwa. Zawstydzały nas tym, że w ogóle śmiemy pytać się o kwestie dotyczące stawek za nasze książki, bo przecież powinniśmy cieszyć się, że w ogóle ktoś je wydaje, a potem ktoś się czyta. Czyżby satysfakcja czytelnicza powodowana tym, że jesteśmy wydawani, nie powinna nam wystarczyć? Zupy z niej nie ugotuję.Obejrzyjcie cały wywiad z Sylwią Chutnik:***Tylko do 14 sierpnia można oddać swój głos w plebiscycie „Nasza Solidarność. A to nam się udało!”. Akcję organizują Telewizja Polska, Europejskie Centrum Solidarności oraz Miasto Gdańsk.