12 sierpnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Młodzieży. Dorośli najchętniej zamknęliby swoje dzieci w sporej szklanej kopule i ekranem po środku, byle tylko nie spotkało ich nic złego. Bunt to jest dzisiaj wychodzenie poza tę kopułę. Młodzi ludzie, którzy się z tej kapsuły „miksują” – zasługują na ogromny szacunek – mówi w rozmowie z TVP.info Krystyna Romanowska, dziennikarka i autorka książki „Nastolatki na krawędzi”. Książka, której jesteś autorką, nosi tytuł „Nastolatki na krawędzi”. O jaką „krawędź” chodzi? Jak to pojęcie łączysz ze światem nastolatków?Gdy pisałam, zastanawiałam się, o jakim pokoleniu piszę. Zdałam sobie sprawę, że najstarszy nastolatek, jaki pojawia się w tej książce, urodził się w 2004 roku. Teraz ci ludzie mają 21 i więcej lat. Uświadomiłam sobie wtedy, że to jest pierwsze pokolenie, które jest pokoleniem wychowanym tylko i wyłącznie na smartfonach. Wszystkie dzieciaki, które się urodziły w 2004 roku i później dostały lub dostaną smartfona. Ta krawędź z tytułu tej książki ma dla mnie wymiar trochę cywilizacyjno-społeczno-rodzinny. Widzę ją w samotności tych dzieci oraz iluzorycznej obecności ich rodziców. To się wszystko składa w całość. Do tego dochodzi jeszcze pewnego rodzaju nieograniczony i nieokreślony wybór, który mają w tej wirtualnej rzeczywistości. Z drugiej strony dochodzą do tego oczekiwania dorosłych wobec nich, które zawierają się w zdaniu: „Możesz być, kim chcesz”. Kłopot polega na tym, że te dzieci nie wiedzą, kim chcą być oraz na tym, że to nie jest prawda. Nie możesz być, kim chcesz. Nie każdy może być każdym. Uważam, że takie mówienie dojrzewającym dzieciom, że mogą sięgać gwiazd, jest dla nich krzywdzące.Ta krawędź, o której piszę to rodzicielskie oczekiwania w kwestii przyszłości dziecka, połączona z ich samotnością i bardzo dziwnymi relacjami społecznymi, które inaczej wyglądają w rzeczywistości a inaczej w sieci. Ta krawędź to również brak stawiania granic. Z jednej strony dzieciom wolno wszystko a z drugiej strony wszyscy się dziwimy, dlaczego one są takie rozedrgane i mają depresję, bo przecież mają się tylko uczyć i nie mają żadnych obowiązków, a są jakieś takie rozkapryszone i rozedrgane.„Daliśmy im świat dosyć nieznośny, w którym ciężko się młodym ludziom żyje”Do czego to prowadzi?Poza tym, że ta samotność, depresja, rozedrganie są coraz większe, pojawia się również spadek takiego zwykłego samopoczucia młodych ludzi. Chodzi mi o to, że oni się po prostu źle czują z tym wszystkim. Z tą całą nieokreślonością tego uniwersum, brakiem zasad i tą technologią, w którą myśmy rodzice je włożyli, których sami nie umiemy i nie rozumiemy, a od dzieci wymagamy. Uważam, że w pewnym sensie daliśmy im świat dosyć nieznośny, w którym ciężko się młodym ludziom żyje, wbrew temu, że nam się wydaje, że to jest taki wygodny i komfortowy świat. To jest dla nich świat przerażający.We wstępie piszesz o tym, co jest dosyć powszechnym zjawiskiem. Rodzice tych nastolatków często chcą być ich przyjaciółmi a z drugiej strony rodzicami. Tylko że przeciw temu kumplowi trudno się pewnie zbuntować. To jest chyba jedna z tych pułapek, która czeka i na nastolatki, i na rodziców?Tę pułapkę widzę w jakiejkolwiek rozmowie, którą rozpoczynam z rodzicami. Spotykam rodziców bardzo niepewnych, zagubionych, otoczonych stertą poradników parentingowych. Rodziców, którym się wydaje, że mają wpływ na swoje dziecko, to znaczy, że jeżeli oni zrobią „B”, to dziecko zrobi „C”, zgodnie z tym poradnikiem parentingowym. A to jest nieprawda. Nie jest prawdą takie powiedzenie, że „Co włożysz do walizki, to z niej wyjmiesz”. W tej walizce jest temperament dziecka, jego osobowość, na którą nie mamy wpływu. Warto podkreślić, że mówimy o rodzicach, którzy mają teraz 30, 40 czy 50 lat. To są takie pierwsze pokolenia takiego świadomego rodzicielstwa, czyli ci rodzice, którzy czytają poradniki. Zbieramy poniekąd pokłosie tego modelu rodzicielstwa. Z jednej strony rodzicielstwa bliskości, z drugiej popularnego przez lata bezstresowego wychowania. Generalnie jest to model rodzicielstwa, który mówi, że rodzic ma być partnerem, przyjacielem, kolegą i ma iść obok dziecka, niektórzy mówią podążać za dzieckiem. Widzimy już, że to się nie sprawdziło.„Zakazy są największą umiejętnością rodziców”Niektórzy uznają, że to nieco kontrowersyjna teza.Nie mówię tego, dlatego, że jestem konserwatystką, bo nie jestem. Widzę, że to powoduje, że po pierwsze trudno się zbuntować przeciwko komuś, kto nie stawia ci granic. Możesz się zbuntować, możesz zrobić taki meta-bunt i możesz powiedzieć, ja się buntuję przeciwko temu, że wszystko mi wolno. To można coś takiego zrobić, ale to wymaga już takiego trochę psychicznego rozedrgania. Uważam, że dzieci się powinny buntować przeciwko zakazom rodzicom, że stawianie granic, robienie zakazów dzieciom, o które one mogą się zderzyć, jest największą umiejętnością rodziców. Rodzic jest przewodnikiem. Odwoła się do Jespera Juula, duńskiego też liberalnego, ale jednak takiego zdroworozsądkowego psychoterapeuty, który w książce „Nie z miłości” opowiada o stawianiu tych granic. O tym, że to przeciwko nam ma się zbuntować dziecko. To my jesteśmy światem, ścianą, od której ma się dziecko odbić, o którą ma się uderzyć. Jesteśmy przewodnikiem, to my wiemy, jak świat funkcjonuje.Czytaj też: „Dzieciofobia” istnieje i ma się niestety całkiem dobrzeA co z dojrzałością nastolatków, o której też się często mówi, że chociażby są dojrzalsi niż my w ich wieku?Wydaje mi się, że rodzice często przeceniają tę dojrzałość nastolatek. Często używa się właśnie tego argumentu, sformułowania, że teraz dziewczynki szybciej dojrzewają. Mówimy o dojrzewaniu fizycznym, ale to nie jest tak, że nagle trzynastolatki mają dojrzałość emocjonalną, poznawczą osiemnastolatek. To tak nie działa. Rodzice często fakt, że ich córka zaczyna ubierać się jak dorosła, czyta poważne książki, maluje paznokcie czy zachowuje się jak dorosła kobieta, interpretują jako dojrzałość emocjonalną. Niestety nie. To po pierwsze a po drugie często obarczamy tego nastolatka odpowiedzialnością za wybory, których on nie może dokonać, bo jego mózg, emocjonalność wciąż się rozwija. Nie jestem psychologiem, ale obserwuję to w przestrzeni społecznej, obyczajowej. Widzę, że takie zachowanie rodziców i niestawianie granic powoduje, że nastolatki przekraczają swoje granice - piją alkohol, ryzykują w sieci itd. Mówiąc brutalnie, my rodzice sankcjonujemy jakieś patologie tylko dlatego, żeby nie postawić dzieciom granic. Uważam, że to jest bardzo niebezpieczne.Pojawia się pytanie, po co to robią? By zostać zauważonym? Co poszło nie tak? Dlaczego rodzice często trafiają do gabinetów terapeutycznych albo przyznają, że sobie nie radzą lub dopiero po jakimś czasie, gdy dochodzi do tragedii, zauważają, że z ich dzieckiem dzieje się coś złego?Składa się na to kilka rzeczy. Rodzicielstwo, macierzyństwo w ogóle stało się pewnego rodzaju sportem ekstremalnym, zostało obarczone społeczną uwagą. Matki i ojcowie są oceniani w dyskursie publicznym. Dużo się mówi o tym, jak ważne jest być dobrym rodzicem, że tylko taki może wychować szczęśliwe dziecko, że jak mama nie będzie szczęśliwa, to dziecko też nie. Pojawia się taka narracja, że właściwie tylko tak się da. Rodzice są mocno zmęczeni pierwszymi latami dziecka, potem szkołą podstawową. Kiedy ma te 13 albo 15 często mówią: „Dobra, ale to już my nie możemy dalej nic. Jesteś już prawie pełnoletni, trzaskasz drzwiami, buntujesz się, więc składamy broń jako rodzice”. Zostawiają go trochę samemu sobie. Do tego dochodzą ich problemy w pracy, czasem kryzys w związku.Nauczyciele, z którymi rozmawiałam, obserwują, że rodzice nie chodzą na zebrania, nie interesują się, jeśli dziecko nie ma kłopotów z nauką. Uważają, że skoro daje sobie radę, to trochę się wycofują z wychowania. Ten kontakt rodzicielski słabnie, a nastolatek jest traktowany jako nowy byt, z którym niewiele nas łączy. Ta emocjonalna rozłąka z rodzicami jest dla dzieci po prostu nieznośna, bo one nie wiedzą, czego się mogą po rodzicach spodziewać.„Nie zdajemy sobie sprawy jak wielu jest rodziców narcystycznych”Wspomniałaś o kryzysach w związku. Bywa, że rodzina się rozpada.Tak i wtedy powstają rodziny patchworkowe, opieka naprzemienna, To wszystko sprawia, że te dzieci naprawdę żyją w większym chaosie, w większym teoretycznie zaniedbaniu niż my w czasach komuny z przysłowiowym kluczem na szyi. Ta rzeczywistość połączona ze światem wirtualnym stała się tak niepewna i tak fragmentaryczna, że trudno jest ją złożyć w tym nastoletnim mózgu w całość i jakoś w niej funkcjonować.To pokolenie 30-, 40- i 50-letnich rodziców jest chyba również tym, które poszło lub chodzi na terapię. Potrafimy to, nad czym pracujemy w gabinetach przenieść na nasze relacje z dziećmi? A może za dużo czytamy tych poradników, książek?To jest dobre pytanie. Myślę, że wciąż dużo ludzi nie idzie na terapię i ich dzieci cierpią z tego powodu. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu jest rodziców narcystycznych, którzy wykorzystują dzieci np. w mediach społecznościowych.Oczywiście część rodziców chodzi na terapię. Czy jest skuteczna? Pewnie w wielu przypadkach nie do końca. Nie chodzi w sumie o to, by to wychowanie odbywało się jako takie cudowne, bez kłopotów, tylko by było w miarę harmonijne. Terapia nie jest i pewnie nigdy nie będzie gwarancją tego, że będzie się lepszym rodzicem.Oczywiście rodzice w terapii albo po są często lepszymi rodzicami, natomiast uważam, że terapia rodzinna jako całego systemu rodzinnego jest chyba najlepszym wyjściem, jeśli w rodzinie dzieje się coś złego, ale jest bardzo trudna. Jak piszemy w książce, to nie jest tak, że dziecko z depresją zostanie wyleczone i wraca do rodziny uśmiechnięte, zadowolone. To cały system rodzinny musi nad sobą popracować. Rodzice muszą się konfrontować ze swoimi brakami. Czasami w obecności dzieci. Niestety bardzo dużo rodzin nie wytrzymuje takiego napięcia, rezygnuje z terapii rodziny.Czytaj też: Przemoc cyfrowa, której doświadcza dziecko, trwale zmienia jego mózgCzy nie jest też tak, że chroniąc dzieci przed złem tego świata, mówiąc im, że są super i mogą wszystko, odcinamy nastolatki od tego, czego powinny doświadczyć? Bywa, że dzieci nie są zabierane na pogrzeby, bo to smutek, płacz. Nie mówimy, że ktoś w rodzinie zmarł, bo po co ma przeżywać negatywne emocje?Tak. Chronimy dzieci właśnie przed tymi trudnymi emocjami, w takim przeświadczeniu, że jesteśmy od tego, żeby chronić dzieci przed złem. Przy czym to właśnie dzieciństwo i właśnie czasy nastoletnie są od tego, żeby wyrobić w sobie mechanizmy radzenia sobie z frustracją, Powiedzenia „nie” wtedy, kiedy mi się coś nie podoba, stawiania granic innym ludziom, reagowania na złe sytuacje, ale też płaczu, smutku.Dzieciństwo i lata nastoletnie to jest trening, który przygotowuje nas do radzenia sobie z tymi emocjami w dorosłym życiu, potem w dorosłym życiu. Rodzice, zamiatając miotełką te trudne emocje, robią nastolatkom krzywdę, bo te nie umieją sobie poradzić z trudnymi uczuciami, które narastają i bywa, że wybuchają albo zamieniają się w depresję. Od małego musimy opowiadać dzieciom, że te uczucia, które mają w sobie, należy pozwolić im wybrzmieć. W takich sytuacjach, o czym piszemy warto być przy dziecku, przytulić, ale nie mówić „Nie płacz, bo będzie cię bolała głowa” albo zamiatać pod dywan śmierci bliskiej osoby czy zwierzaka, który był w domu. Warto pamiętać, że dzieci uczą się od rodziców tego, jak tata czy mama radzi sobie z frustracją, złymi emocjami. Popłacze a potem się podniesie, ale nie sięga po kieliszek wina i musi się napić, bo jest zdenerwowana. To radzenie sobie z frustracją u dorosłych musi być konstruktywne. Dobrze, gdyby takie było.„Dziecko funkcjonuje w systemie rodzinnym i ten system rodzinny musi mieć z nim kontakt”Kiedy rodzice najczęściej zgłaszają się po pomoc? Co na ten temat mówią eksperci?Najczęściej, gdy już się coś wydarza. Gdy dziecko krzyczy, że nie chce żyć. Nastolatki generalnie mają bardzo dużo myśli egzystencjalnych i takich na temat śmierci. To rodzice najlepiej widzą, jeśli znają swoje dziecko, czy trzeba zgłosić się po pomoc. Może jednak być tak, że dziecko w ogóle nic nie mówi i popełnia samobójstwo. Dziewczynki często wpadają w taką cichą depresję i z piątkowych uczennic stają się trójkowymi. Warto uczulać nauczycieli na to, by obserwowali, jeśli widać, że coś się dzieje. Bywa, że rodzice tego nie widzą, bo dziecko się zamyka a oni nie próbują nawiązać kontaktu, bo uważają, że to będzie kontrolujące, że dziecko ma swoje granice, których nie należy przekraczać. Tymczasem należy szukać kontaktu z dzieckiem. Nawet, gdy coś nam odburknie, wyprosi z pokoju. Dziecko funkcjonuje w systemie rodzinnym i ten system rodzinny musi mieć z nim kontakt.Rozmowa to podstawa?Tak mi się wydaje. Rozmowa z rodzicami jest terapeutyczna. Ja wierzę głęboko w to, że budowane więzi od małego z nastolatkiem nie znika. To trochę, jak z tą walizką, co włożysz, to wyjmiesz. Jeżeli ma się dobry kontakt i ma się dobrą więź, to nawet jak nastolatek nam wystrzela w kosmos, to warto się tej więzi trzymać, warto się odwoływać. Z nastolatkiem też trzeba czasem porozmawiać jak z małym dzieckiem - wziąć na kolana, przytulić, opowiedzieć jakąś anegdotę, przywołać wspomnienia z jego dzieciństwa.Z twojej książki wynika, że dzieci, które mają dzień wypełniony od rana do wieczora – nauką, dodatkowymi zajęciami, treningami, trafiają na oddziały psychiatryczne po to, żeby tam odpocząć. Przywołujesz badania, z których wynika, że tylko 30 proc. łóżek w szpitalach psychiatrycznych to dzieci, które powinny być leczone z powodu depresji czy po próbach samobójczych.To się wpisuje również w tę tytułową „krawędź”. Jeżeli dziecko mówi o tym, że chce odpocząć od życia w szpitalu, to należałoby się zastanowić, jaki świat myśmy mu zgotowali. Niektóre nastolatki naprawdę są przeciążone mocno nauką np. w bardzo dobrych szkołach. To są dzieci napiętnowane oczekiwaniami, których rodzice nie potrafią z różnych powodów odpuścić. Te dzieci też nie potrafią upomnieć się o to odpuszczenie. Wrzucają sobie to wszystko do środka i w pewnym momencie nie wytrzymują tego nagromadzenia tych wszystkich informacji. Jedyne, co mogą wtedy zrobić, to odpocząć w szpitalu. Dla mnie to było szokujące, że one proszą terapeutki o to, by pójść do szpitala, bo wreszcie nikt nie będzie ode mnie niczego chciał. I teraz możemy wrócić do naszej odpowiedzi, bo co właściwie te nastolatki mają do roboty? Mają się tylko uczyć. No tak, ale ta nauka, te wszystkie oczekiwania rodziców, których nie mogą zawieść i tak dalej i tak dalej, plus rodzice, którzy w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje w duszy dziecka, to te powody przez które te dzieci trafiają do szpitali psychiatrycznych. Bywa, że chcą tam wracać, bo mają tam znajomych. Zawiązują się w szpitalach przyjaźnie, które mogą być fajne, mogą być wsparciem, ale mogą też być szkodliwe, bo te nastolatki mogą się nawzajem utwierdzać w zaburzeniu. Te dzieciaki mogą sobie budować, o czym się rzadko mówi, tożsamość na zasadzie zaburzenia – jestem border, mam depresje itd. I znowu pojawia się pytanie, co to jest za świat, w którym dzieci muszą budować swoją tożsamość na chorobach psychicznych? To jest świat jakiś strasznie niepokojący.Wracając na chwilę do tematu terapii. Bywa, że psycholog jest potrzebny rodzicowi, który nie wie sobie jak poradzić np. z czterolatkiem a nie dziecku. Wyposażyć się w narzędzia, z którymi będzie z tym dzieckiem pracować. Wiem, że rodzicom trudno jest przyznać się, gdy dziecko miało próbę samobójczą albo jest w depresji, że system rodzinny zawinił, ale też nie może być tak, że ten objaw błędów czy deficytów systemu rodzinnego skupia się tylko na dziecku.„My mamy pomóc dzieciom w tym, żeby one odnalazły siebie, a nie odnalazły jakiegoś awatara w przestrzeni wirtualnej”Buntujemy się przeciwko temu, że ta seksualizacja dzieci zbyt wcześnie się pojawia, bardzo szybko postępuje, ale z drugiej strony w mediach społecznościowych pojawiają się zdjęcia, nagrania dzieci, zwłaszcza dziewczynek wystylizowanych na dorosłe kobiety. Wiele osób się tym zachwyca.Też mnie to zastanawia. Kiedyś rozmawiałam z profesorem Zbigniewem Lwem-Starowiczem i on potwierdził, że ten proces od małej dziewczynki do takiego seksualnego obiektu został mocno skrócony, wręcz jest nadużyciem, bo jak wiemy ten czas dojrzewania jest rozciągnięty w czasie. Tymczasem w sieci rzeczywiście mamy multum zdjęć, produktów dla dziewczynek, które czynią z nich, co jest moim zdaniem pewną patologią, kobiety. Dokładają się do tego również rodzice, którzy świadomie lub nie robią z dzieci gwiazdy Instagrama i Facebooka, zakładają im konto i pokazują, jak dorastają. Nie zamieniam się teraz w konserwatywną ciotkę, ale prawda jest taka, że takie dziecko, gdy będzie w wieku szkolnym niekoniecznie będzie miało czas i chęci do nauki, bo będzie zajęte czymś innym. Poza tym będzie żyło w niepokoju, że jest non stop oceniane. Będzie sprawdzało czy dostało „lajka” a może hejterski komentarz. To jest świat, który jest przekleństwem i który takim dzieciom funduje brak intymności w tym procesie dojrzewania i rozwoju. Nikt im nie mówi, że mają prawo do tego, żeby mieć pryszcze albo gorzej się czuć. To też jest świat pełen sprzeczności, który z jednej strony mówi, że możesz być kim chcesz, wyglądać tak jak chcesz, ale z drugiej strony nie możesz być gruba, źle ubrana, uczesana. Masz zachwycać nawet, gdy nie masz na to ochoty. Taki nastolatek nie wie, jaki tak naprawdę ma być.Uważam, że w pewnym stopniu straciliśmy taką wrażliwość rodzicielską, wrażliwość dorosłych ludzi. Moim zdaniem to temat tabu, przemilczana kwestia. To my dorośli jesteśmy od tego, żeby bronić właśnie ich intymności, prawa do wstydu. Ten wstyd, który w szlacheckich domach wyglądał tak, że dziewczynka nie pokazywała się dorosłym mężczyznom, chowała się za plecami matki, ponieważ to jest wstyd takiego rosnącego, rozwijającego się dziewczęcia, jak to wtedy określano. Teraz już tego nie ma. To może powodować w przyszłości taki zaburzony obraz swojej własnej seksualności, że te kobiety mogą np. nieświadomie wysyłać jakieś sygnały do mężczyzn, takie bardziej seksualne, których one wcale nie chcą, albo mogą nie wiedzieć co lubią. My mamy pomóc dzieciom w tym, żeby one odnalazły siebie, a nie odnalazły jakiegoś awatara w przestrzeni wirtualnej, bo to się bardzo źle może skończyć. Od tego są mądrzy rodzice, przewodnicy, a nie kumple.„Siłą młodzieży jest brak uprzedzeń, tolerancja, duża wrażliwość, która – umiejętnie pokierowana – może nas jeszcze zadziwić”Małe dziewczynki takie, jak chociażby Greta Thunberg, nie uratują świata?Za to zawsze dostawałam duże bęcki. Uważam, że bardzo nieodpowiedzialne ze strony dorosłych jest obarczanie ratowaniem świata małych dziewczynek takich jak Greta Thunberg. Patrzymy na nią dziś, gdy ma 22 lata, jest pełnoletnia. Natomiast ona nieustannie gra małą dziewczynkę, jest pewnego rodzaju symbolem. W tej postaci małej dziewczynki szukamy jakiejś mądrości, której ona nie może mieć, ponieważ jest a właściwie była małą dziewczynką.Często słyszę od matek taką dumę i stwierdzenie: „Ona jest taka dojrzała” Z czego my to wnosimy? Wnosimy, bo się tak nam wydaje, bo tak właśnie wygląda. Świat powinien się zastanowić i zadać sobie pytanie, to, skoro małe dziewczynki mają nas ratować, to gdzie są dorośli mężczyźni i dorosłe kobiety? Jakie jest ich zadanie w tym świecie? Co oni będą w tym czasie robić, jak te małe dziewczynki będą nas ratować? Zastanówmy się nad naszą rolą dorosłych w tym świecie. Ktoś powiedział o książce „Nastolatki na krawędzi”, że ona jest taką gorzką pigułką dla rodziców, ale też jest takim rodzajem rachunku sumienia trochę. Mówimy o rodzicach trochę gorzko, ale też się nad nimi pochylamy. Myślę, że to właśnie teraz jest pora na przewartościowanie modeli rodzicielstwa na bardziej konstruktywne, na bycie kierownikiem tej budowy a nie obarczanie nastolatków odpowiedzialnością za ratowanie świata.Chciałabym zakończyć tę naszą rozmowę optymistycznie. Co w nastolatkach, młodzieży warto docenić? Co mają w sobie takiego, czego my dorośli możemy pochwalić, trochę im zazdrościć, ale nie wykorzystywać do przysłowiowego „zbawiania świata”?Dorośli, mam wrażenie, najchętniej zamknęliby swoje dzieci w sporej szklanej kopule i ekranem po środku, byle tylko nie spotkało ich nic złego. Bunt to jest dzisiaj wychodzenie poza tę kopułę.Młodzi ludzie, którzy się z tej kapsuły „miksują” – zasługują na ogromny szacunek. Dlatego kibicuję wszystkim wspólnotowym zjawiskom, które młodzi tworzą. Obserwując nastolatki wokół mnie, zwłaszcza w środowisku harcerskim, widzę, jak bardzo ciężko pracują, szkolą się, współpracują ze sobą. Jestem przekonana, że to właśnie ci młodzi ludzie stworzą ogromną społeczną zmianę – ich dzieci będą wychowywane bez ekranów (przynajmniej do 13 roku życia), w większej bliskości z naturą. Ich siłą jest brak uprzedzeń, tolerancja, duża wrażliwość, która – umiejętnie pokierowana – może nas jeszcze zadziwić.Czytaj też: Wakacje rodziców to nie sielanka. „Daj spokój, czekam na wrzesień”