Rozmowa z Janą Shostak. Choć mieszkają w Polsce, nadal są na celowniku reżimu. Białoruska diaspora to dziś nie tylko społeczność uchodźcza, ale także siła oporu i solidarności. Ich codzienność to walka o przetrwanie, tożsamość i godność – nie tylko wobec systemu, z którego uciekli, ale i wobec społecznych napięć w kraju, który stał się ich nowym domem. O życiu w Polsce i tęsknocie za wolną Białorusią opowiada TVP.Info artystka i aktywistka Jana Shostak. Jana Shostak – polsko-białoruska artystka i aktywistka, laureatka paszportu „Polityki”, zaangażowana w protesty na Białorusi przeciwko reżimowi Łukaszenki.W Polsce, według oficjalnych danych, jest ok. 200 tysięcy Białorusinów i Białorusinek. W ciągu ostatnich lat ta liczba bardzo wzrosła – wiele osób ucieka przed reżimem. Jaka to społeczność?Myślę, że ta liczba jest o wiele większa, dochodzi nawet do 500 tys., a w całej Białorusi mamy ok. 10 milionów ludzi, więc to jest naprawdę ogromna grupa osób, które musiały wyjechać. Reżim w Białorusi cały czas trwa, pomimo 14 wypuszczonych więźniów politycznych ostatnio ta liczba rośnie, bo represje się nie skończyły. To nie jest taka widzialna wojna, jak w Ukrainie. Ona bardziej polega na zastraszaniu ludzi, zamykaniu ich w więzieniach za post na Facebooku, zostawienie serduszka na Instagramie czy przelew bankowy potrzebującej rodzinie więźniów. To jest surrealistyczny realizm. Niedawno dowiedziałam się, że moje profile w mediach społecznościowych zostały przez białoruskie władze za ekstremistyczne.Z jakiego powodu?Pewnie z powodu minuty krzyku i moich działań pomocowych, a dokładnie współprowadzenia grupy Partyzanka, która zajmuje się niesieniem pomocy. Co ciekawe, zarzuty za uprawianie ekstremizmu dostałam, mimo że mieszkam w Polsce, jestem polską obywatelką. Reżim posuwa się do transgranicznych represji, za co zresztą razem z prawniczką Anną Matsiyeuską, z którą prowadzę tę grupę, zamierzam Białoruś jako państwo pozwać. Odpowiemy abstrakcją na abstrakcję. Twoja rodzina została w Białorusi? Tak, ale nie utrzymujemy kontaktu. Wersja mojej mamy jest taka, że mamy po prostu inne życiowe priorytety. To trudne, rozdzierające. Dobrze obrazuje też, jak funkcjonuje ten reżim, który rozrywa rodziny. Jedna z takich rodzin właśnie mogła się odnaleźć na nowo. Mówię o zwolnieniu z więzienia Siarhieja Cichanouskiego, opozycjonisty, które ostatnie pięć lat spędził w niewoli. Jak to odczytujesz? To symbol odwilży?Niezwykle cieszy każde wypuszczenie więźnia politycznego z reżimu i jego możliwość ucieczki z Białorusi zieloną granicą. Warto pamiętać jednocześnie, że liczba więźniów się zwiększa. Nie znamy szczegółów tej „odwilży” i pewnie nikt nam do końca nie powie, jak jest naprawdę, i dlaczego to 14 więźniów tych, a nie innych zostało wyzwolonych. Chyba każdy z nas przez te lata reżimu przyzwyczaił się, że nie ma racjonalnych czy prostych słów, by odczytać mechanizmy działania. Czytaj też: Kamienie i koktajl Mołotowa. Polscy funkcjonariusze zaatakowani na granicyMamy dużą grupę migrantów i uchodźców zarówno z Białorusi, jak i Ukrainy. Nie brakuje napięć, stygmatyzacji, resentymentów. Jak to widzisz?Ostatnio wszystko, co jest związane z Białorusią, tą społecznością w Polsce, jest postrzegane przez pryzmat tego, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. W tej populistycznej narracji, która jest bardzo rozwinięta, tę kwestię rozgrywa się politycznie, co z kolei ma wpływ nie tylko na żywych zakładników sytuacji przy płocie, ale i na białoruską diasporę. Część osób solidaryzuje się z ludźmi z Białorusi, a część słucha tego, co mówią w radiu i w telewizji, i myśli, że po prostu chce mieć święty spokój, być bezpieczna, a my jesteśmy postrzegani jako element, który ten spokój zaburza. Bo na przykład mówi się właśnie o ekstremistach. Ludzie z Ukrainy są często postrzegani przez pryzmat Wołynia, który oczywiście również jest wykorzystywany politycznie, a ludzie z Białorusi jako element destabilizujący. A ludzie w Polsce zapominają o tym, że uciekamy przed reżimem, jego represjami i krwawą wojną.Wiele osób patrzy przez pryzmat tego, co „się mówi”. A mówi się na przykład, że uchodźcy i migranci mają roszczeniową postawę, że „przez nich” dłużej czeka się w kolejce do lekarza, że pracę zabierają... To cię dotyka osobiście?Oczywiście, choć ja jestem w trochę innej sytuacji, bo jestem Polką z Białorusi. Od początku, czyli mojego przyjazdu tutaj na studia w 2010 roku, i przez całą swoją artystyczną drogę robiłam wszystko, by postrzegano mnie jako polską artystkę. To mi się udawało do białoruskiej rewolucji. To był moment, w którym z polskiej artystki konceptualnej stałam się białoruską aktywistką pomocową. Właściwie z dnia na dzień zajęłam się tematem bezpośrednio związanym z moim pochodzeniem, narzuciłam inny filtr na moją tożsamość. Mówisz o „Minucie krzyku dla Białorusi”?Też, bo ta akcja odbiła się szerokim echem, a potem stała się inspiracją dla innych „minut krzyku”, z innych powodów. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, w lutym 2022 roku, pojechałam na polsko-ukraińską granicę. Utworzyłam tam grupę „Stewardesy pokoju”, która przywitała i udzieliła ponad 250.000 ludziom informacji, pomagała na miejscu. Uważałam, że to mój obowiązek, skoro znam te dwa języki, to muszę pomóc. Byłam wtedy w trybie intensywnej pomocy, humanitarnego wspierania osób w kryzysie, kiedy odebrałam telefon z PZU, firmy, która ubezpieczała moje miejsce pracy. Usłyszałam, że ubezpieczyciel jest solidarny z Ukrainą i właśnie w tym geście solidarności pozbawiają ubezpieczenia obywateli Rosji i Białorusi. Wtedy, owszem, miałam poczucie potwornej niesprawiedliwości, bo to był taki klasyczny przykład cancel culture: skasujmy kilkaset tysięcy ludzi i ich polisy tylko dlatego, że z terytorium ich kraju, na którym operuje reżim – przed którym uciekli – też leciały bomby. Ostatecznie ta firma się z tej zapowiedzi wycofała. Mówisz, że po prostu „musiałaś” pojechać na granicę i pomagać. Skąd ten imperatyw?Może to naiwne wyjaśnienie, ale to był po prostu zwykły ludzki gest. Wyobraziłam sobie, co by było, gdyby ja byłam w sytuacji tych ludzi i potrzebowałabym pomocy. Dlatego też wciąż działa nasza grupa wsparcia na Telegramie kanał „Partyzanka”. Codziennie dostajemy kilkadziesiąt zapytań o pomoc, wsparcie.Czytaj też: Szybka reakcja. Sprawca ataku na Łatuszkę deportowany z PolskiJakie to pytania?Bardzo różne, często dotyczą wypełniania różnorakich wniosków, dodatkowych informacji o tym jak działa system podatkowy, edukacyjny – bo przecież nikogo w polskim państwie nie obchodzi podstawowe informowanie. To jest wielka grupa ludzi, którzy tu żyją, mieszkają, pracują, których dzieci chodzą do szkoły.Coraz więcej mówi się o tym, że ogromnym wyzwaniem w szkołach jest dyskryminacja rówieśnicza. Spotykasz się z tym problemem?Nie tylko w szkołach, choć to oczywiście jest bardzo poważne wyzwanie. Nie poprawimy sytuacji bez rzetelnej edukacji, bez nowych podręczników, które nie opisują Ukrainy i Białorusi jako krajów z piątego czy szóstego świata. Organizacje pozarządowe, które działają, nie są w stanie pomóc wszystkim, bo to jest po prostu bardzo duża grupa ludzi, która chce czuć się widzialna i odzyskać godność. Godność?Tak, bo teraz jesteśmy w jakiejś takiej szarej, niewygodnej strefie i myślę, że dotyczy to bardzo wielu osób. Mnie także. Przykładowo, prowadziłam pracownię na ASP, a potem tę pracę bez uzasadnienia straciłam, kiedy przyszedł nowy dziekan. To jest coś takiego, co wisi w powietrzu, o tym się nie mówi, a to się czuje, a partie politycznie, niestety nie tylko PiS, choć przede wszystkim to ugrupowanie, chętnie i skutecznie to wykorzystują. „Polska dla Polaków”.Wybory wygrał Karol Nawrocki, człowiek związany z prawicą, o konserwatywnych poglądach, co – w Polsce – tradycyjnie wiąże się z nastawieniem antyimigranckim. Jak to oceniasz?Bardzo przeżywałam tę wiadomość i nadal przeżywam. Nie wiem, co się wydarzy. Sama propozycja, która już wybrzmiała z jego ust – oddzielne kolejki do NFZ dla ludzi z Polski i Ukrainy – przeraziła mnie. Coś czuję, że poprzedniego prezydenta będziemy wspominać jak wakacyjne wyjazdy w siermiężnej zimie. Powtórzę jeszcze raz: najważniejsza jest edukacja. Gdybym była ministrą edukacji, to może nie wprowadzałabym nowych przedmiotów, nie robiła rewolucji, ale zapraszała do szkół organizacje pozarządowe i pracujących w nich ludzi związanych z tematami migracji, którzy wiedzą, o czym mówią. Chodzi o spotkanie człowieka z człowiekiem, a nie patrzenie na Ukraińców czy Białorusinów wyłącznie jako osoby sprzątające, czy jeżdżące Uberem – nic im oczywiście nie ujmując, to porządna praca, jak każda inna – nieredukowanie ich do prac, które wykonują. Przecież Polacy też sprzątają i jeżdżą Uberem. Nie zgadzam się na gradację ludzi ze względu na ich pochodzenie.Mam wrażenie, że migracja jest w pewnym sensie doświadczeniem uniwersalnym. Że jak wyjeżdżasz ze swojego kraju, z ojczyzny – z różnych powodów – to nie czujesz się u siebie, być może nie możesz pracować w swoim zawodzie, prowadzić takie życie, jak wcześniej, co może być powodem frustracji i kompleksów. Spotykasz się z tym w innych, zachodnich krajach?Są punkty styczne, ale z moich doświadczeń wynika, że na Zachodzie na tych „obcych” patrzy się bardziej z ciekawością niż wyższością czy rodzajem pogardy. Kimś, kto może wnieść coś nowego, niż zabrać. Ja wierzę w siłę nazewnictwa i z tej racji chciałabym kontynuować to, o czym pisała Hanna Arendt już w latach 40., że woli być nazywana „newcomer” zamiast „refugee”. By za pomocą, chociażby słowa budować zmianę w postrzeganiu nowoprzybywających osób, pokazać, że w pewnym sensie wszyscy jesteśmy swoistymi „nowakami”. Ty masz coś takiego w sobie, że czujesz się bardziej Polką, bardziej Europejką, bardziej Białorusinką? Ja zawsze mówię, że jestem obywatelką świata z polsko-białoruskimi korzeniami. I też teraz staram się robić wszystko, żeby bardziej ten internacjonalizm podkreślić. Chociażby przez to, że teraz próbuję swoich sił w sferze muzycznej, tworząc z Piotrem Adamskim zespół JP1, szeptany głos w wielu językach. Wierzę, że teraz największą wartością w dzisiejszych czasach pozostanie i też bycie wiernym humanistą, humanistką. Powiedziałabym więc, że jestem raczej patriotką humanizmu. Człowiek zasługuje na szacunek. Nikt nie jest nielegalny. Czytaj też: Agresywny migrant zaatakował żołnierza. Wojsko o incydencie na granicy