Urodziny słynnego napastnika. Budził zdziwienie. No bo jak to, Nigeryjczyk w koszulce z Orłem na piersi? Początkowo kibice pukali się w czoło, ale im dalej w las, tym większą budził sympatię i szacunek. W końcu to głównie dzięki niemu, po 16 latach, reprezentacja Polski wróciła na mistrzostwa świata. Emmanuel Olisadebe skończył dziś 47 lat. W Polsce pojawił się w 1997 roku. Niechciany w Wiśle Kraków i Ruchu Chorzów, zakotwiczył ostatecznie w Polonii Warszawa, gdzie „to coś” dostrzegł w nim ówczesny trener „Czarnych Koszul” – Jerzy Engel. – Wiedziałem, co może zrobić z obrońcami dzięki niesamowitej szybkości. To na niej oparta jest piłka, a tak się składa, że u „Oliego” była największym atutem – mówił potem. W Polsce zakochał się szybko. Jako gorliwy katolik zachwycał się wszechobecnymi krzyżami i figurami Matki Boskiej. Przeżył też niemały szok, bowiem nie mógł uwierzyć, że... papież jest Polakiem. – Bardzo się zdziwiłem. No bo jak to, "John Paul" to przecież nie jest polskie imię, prawda? Od razu wytłumaczono mi, że tak naprawdę nazywa się Karol Wojtyła – śmiał się w którymś z wywiadów.Czytaj też: Od Olisadebe po Cimanouską. Zagraniczny zaciąg biało-czerwonychNie zaczęło się jak w filmieOlisadebe zadebiutował w Ekstraklasie (wówczas nazywanej pierwszą ligą) w listopadzie, w ostatnim meczu rundy jesiennej. W Polonii grali wówczas młodzi bracia Żewłakowowie, był Arkadiusz Bąk, był też Grażvydas Mikulenas, którego Nigeryjczyk zmienił w 78. minucie. Nie było "filmowego" początku: nie strzelił gola, nie porwał kibiców, przez długi czas zastanawiano się zresztą, dlaczego za "kota w worku" zapłacono aż 150 tys. dolarów. Tym bardziej, że w całym sezonie – zakończonym wicemistrzostwem dla Polonii – Olisadebe trafił do bramki tylko raz, w wygranym 3:0 starciu z Górnikiem Zabrze. Kolejne miesiące były nieco lepsze: 16 meczów ligowych, cztery bramki i liczne przebłyski tego, co miało nadejść w sezonie 1999/2000. Sezonie, w którym Polonia wyrwała mistrzostwo z rąk Wisły i ze sporą przewagą została najlepszym zespołem w kraju.Spora w tym zasługa trenerskiego duetu Dariusz Wdowczyk/Jerzy Engel, jeszcze większa przebojowego napastnika z Nigerii, który zdobył 12 bramek i był jednym z najskuteczniejszych graczy ligi. Po każdym trafieniu „Oli” prezentował efektowne salto – znak rozpoznawczy. Szybko stał się ulubieńcem kibiców.Lek na całe złoW 1999 roku reprezentacja Polski była w zupełnie innym miejscu niż dziś. Kolejne eliminacje, kolejne rozczarowanie. Selekcjoner Janusz Wójcik, który kadrę olimpijską poprowadził kilka lat wcześniej do srebrnego medalu na igrzyskach w Barcelonie, miał przywrócić naszej piłce miejsce wśród najlepszych. Niestety – nie udało nam się awansować na mistrzostwa świata we Francji, nie wywalczyliśmy też awansu na Euro 2000. Misja niewykonana, Wójcik musiał odejść. Kandydatów do zastąpienia charyzmatycznego szkoleniowca było wielu. Wśród dziennikarzy panowało przekonanie, że walka rozgrywa się między Franciszkiem Smudą a Henrykiem Kasperczakiem. Pierwszemu nie udało się jednak zerwać kontraktu z Legią, u drugiego zadecydował (zbyt) długi rozbrat z polską piłką. Padło na Jerzego Engela – Polonia mknęła wówczas po mistrzostwo Polski, a doświadczony szkoleniowiec miał jedno z „najgorętszych” nazwisk w kraju. Wydawał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Wraz z powołaniem na stanowisko Engela, w kraju rozgorzała dyskusja na temat naturalizacji Olisadebe. Mieliśmy w reprezentacji niezłych obrońców, mieliśmy walecznych pomocników, ale brakowało klasycznej "dziewiątki". Kogoś, kto ma nos do strzelania bramek. Kogoś, kto mógłby urwać się obrońcom i wykorzystać swoją szybkość w kontratakach. Brakowało kogoś takiego jak... Olisadebe. – Siedzieliśmy na meczu za Zbyszkiem Bońkiem. I on mówi: „Słuchaj, przydałby się nam taki szybki chłopak”. Odpowiedziałem, że on chce zostać Polakiem. Zbyszek pod koniec meczu stwierdził: „Jak ja mu się tak bliżej przyglądam, to on ma słowiańskie rysy” – wspominał z uśmiechem Engel w programie „Dwa fotele” na łamach kanału Meczyki.Druga ojczyznaSam zawodnik wiedział, że na powołanie do kadry Nigerii liczyć nie może. Poza tym kochał Polskę, poznał tu przyszłą żonę (z Beatą Smolińska pobrał się w 2001 roku), w klubie był gwiazdą, a na ulicach kibice zatrzymywali się, by pozdrowić go i poprosić o autograf. Niestety – nie wszyscy. W maju 2000 roku, na stadionie w Lubinie, doszło do jednego z największych rasistowskich skandali w dziejach polskiego sportu. Kibice Zagłębia, chcąc odwieść działaczy i samego Olisadebe od pomysłu gry w biało-czerwonych barwach, postanowili obrzucić go bananami. Wybuchło wielkie zamieszanie, ale - na szczęście - Nigeryjczyka to nie zniechęciło. Nie krył jednak rozgoryczenia. – Byłem trochę zawiedziony. W miejscu, z którego pochodzę, rasizm jest mało znany. Zajęło mi trochę czasu, zanim zrozumiałem, dlaczego rzucają bananami. Szybko jednak o tym zapomniałem. Nie zgodziłem się nawet na pozwanie Zagłębia do sądu – tłumaczył piłkarz w programie "Kontratak".Proces przyznawania obywatelstwa ograniczono do niezbędnych formalności. Prezydent Aleksander Kwaśniewski przekazał Emanuelowi Olisadebe polski paszport już w lipcu 2000 roku – tak, by pomógł kadrze Engela w walce o awans mistrzostwa świata w Korei i Japonii.Polak tylko w dowodzieJuż w debiucie, w meczu towarzyskim z Rumunią (1:1), wpisał się na listę strzelców. Gdy w pierwszym starciu eliminacji, z Ukrainą w Kijowie, Olisadebe strzelił dwa gole, a Polska nieoczekiwanie wygrała 3:1, lista wątpiących w pomysł naturalizacji Nigeryjczyka znacząco się skurczyła. Gdy kilka miesięcy później zapewniliśmy sobie pierwszy po 16 latach awans na mundial, a "Oli" miał na koncie osiem bramek, nie wątpił już nikt. Był "nasz". Uśmiechnięty, życzliwy, lubiany przez kolegów w szatni. Do Biało-Czerwonych wpasował się szybko, choć charakterów w tamtej drużynie przecież nie brakowało: Piotr Świerczewski, Tomasz Hajto czy bracia Żewłakow przyjęli go jednak dobrze. Nigeryjczyk z polskim paszportem miał jednak jedną „wadę”. – Wypił piwo, maksymalnie dwa i to wystarczyło do całkowitego odcięcia. Miał bardzo słabą głowę – wspominał Engel.Same mistrzostwa świata, pomimo szumnych zapowiedzi, potoczyły się oczywiście nie najlepiej. Olisadebe zagrał w każdym meczu, strzelił nawet gola, ale to nie wystarczyło, by wywalczyć chociaż awans z grupy.– Nie wyszło nam, bo każdy realizował własne cele. Starsi piłkarze walczyli z dziennikarzami, wszyscy starali się o kontrakty reklamowe... W eliminacjach byliśmy zespołem, ale na turnieju w Korei i Japonii już nie – żalił się potem. Engel stracił pracę, a sympatyczny Nigeryjczy– - będący już wówczas piłkarzem greckiego Panathinaikosu Aten– - żadnej bramki w koszulce z Orłem na piersi już nigdy nie zdobył. Nie miał ku temu zresztą zbyt wielu szans: powołanie dostawał tylko cztery razy, a karierę w znaczący sposób zahamowały mu kontuzje.Miłośnicy teorii spiskowych problemy zdrowotne Olisadebe zrzucali na karb jego... wieku. Choć oficjalnie miał 24 lata, nie brakowało takich, którzy twierdzili, że może być nawet panem po trzydziestce. Tajemnicą poliszynela jest, że wielu afrykańskich piłkarzy trafia (trafiało?) do Europy z nieco oszukanymi aktami urodzenia. By zwiększyć ich wartość na rynku, fałszuje się papiery i odejmuje kilka lat. Podobny proceder miał dotyczyć zarówno tych "mniejszych", jak Olisadebe, jak i tych ze ścisłej światowej czołówki, jak grający m.in. w Chelsea Michael Essien. Czy Olisadebe rzeczywiście świętuje dziś dopiero 47. urodziny? Tego nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Wiemy natomiast, że jego związki z Polską są już minimalne. Z Beatą rozwiódł się w 2013 roku. Jak przyznawał w rozmowie z Mateuszem Migą z TVP Sport, choć to "ciepła i kochająca osoba", to „nigdy nie mogli dogadać się w sprawie tego, gdzie mają mieszkać”. On sam od kilku lat przebywa w Nigerii, gdzie próbuje swoich sił jako skaut i agent piłkarski. Jak przyznaj – tęskni za Polską i panującym tu spokojem. Chciał odwiedzić nasz kraj, ale plany pokrzyżował mu koronawirus.Czy kiedyś jeszcze podejmie próbę? Choć w reprezentacji Polski wielkiej kariery ostatecznie nie zrobił, nad Wisłą już zawsze – za przywrócenie smaku i radości z mundialu – pozostanie legendą.Czytaj też: Ekstraklasowy rekord. Widzew z najdroższym piłkarzem w historii ligi